Weszłam do klasy, w której zasiadało 15 uczniów. Wszyscy byli uśmiechnięci. Zasiedli w ławkach, które można było szybko przestawić, nie czyniąc hałasu i nikomu za ścianą nie zakłócając spokoju. Mało tego, w razie potrzeby mogłam z tych ławek zbudować coś na kształt szybkiej scenografii do wykorzystania przy omawianiu tekstów czy podczas działań dramowych na godzinie wychowawczej.
Lekcja była pierwsza, tzw. organizacyjna. Wspólnie ustaliliśmy, że w I semestrze czytamy Weisera Dawidka i wszystkie zagadnienia związane z podstawą programową realizujemy na bazie tego tekstu. Po szkole podstawowej uczniowie znaliby świetnie 10 lektur, nie byliby zniechęceni do czytania. Wtedy, jestem pewna, sięgnęliby sami po inne książki. Listę lektur oczywiście ustala klasa razem z nauczycielem. Mądry nauczyciel będzie umiał zachęcić dzieci do sięgnięcia po klasykę, ominięcia której najbardziej chyba boją się pracownicy ministerstwa. Tak na marginesie, podstawa programowa powinna być maksymalnie zwięzła i ograniczać się do najważniejszych, kluczowych wiadomości i umiejętności. Tymczasem jako praktyk mam wrażenie, że jestem zmuszana niekiedy do „klepania” o czymś, co do rzeczywistości ucznia jest zupełnie nieprzystające.
Wracając do mojego snu… Praca z naszą lekturą polega na tym, że znając możliwości klasy, robimy wspólnie ustalone projekty. Możemy zrobić przedstawienie, film, wystawę prac plastycznych, wycieczkę śladami bohatera. Nic nas nie ogranicza.
Z gotowymi pomysłami idziemy do dyrekcji. Ta z uśmiechem chwali nasze pomysły, akceptuje przygotowany wspólnie z uczniami kosztorys, a księgowa wyraża zgodę na realizację finansową przedsięwzięcia.
Na podsumowanie I semestru prezentujemy efekty naszej pracy. Do szkoły chętnie i ze stuprocentową frekwencją przychodzą rodzice. Na profesjonalnej scenie wystawiamy przedstawienie, w małej salce kinowej wyświetlamy zrealizowany przez nas film. Obok prezentujemy wystawę zdjęć z wycieczki związanej z lekturą i ilustracje plastyczne do tekstu.
I najważniejsze. Nikt się nie spieszy. Zajęcia prowadzone są blokowo, po 3 godziny. Jest czas na wszystko. Na bazie jednego testu można omówić zagadnienia gramatyczne, teoretycznoliterackie. Można przygotować różne formy wypowiedzi.
Oczywiście, nie samymi lekturami żyje uczeń. Nie mam nic przeciwko podręcznikowi, ale wyobrażam go sobie bardziej jako antologię tekstów niż poradnik z gotowymi ćwiczeniami.
Śni mi się również przerwa, na której dzieci mogą swobodnie wyjść na dwór. Pobiegać, jeśli trzeba, posiedzieć na ławce, pogadać o niczym, co jednak może się okazać czymś. Albo poleżeć sobie na trawie, a w czasie niepogody – na miękkim dywanie w wyciszonym pomieszczeniu.
Śni mi się również sklepik szkolny ze zdrowym jedzeniem.
A najbardziej mi się marzy zaangażowanie rodziców. Są chętni do współpracy, jadą z klasą na wycieczkę, przyjdą na szkolne przedstawienie. Po prostu są i czują, że są potrzebni.
Dzieci w mojej wyśnionej szkole nie są zmęczone, bo nie mają prac domowych. Czas pozaszkolny spędzają na odpoczynku. Zrelaksowani przychodzą na lekcje.
Nie śni mi się szkoła chaosu, nieograniczana niczym, bez regulaminów i nakazów. Śni mi się wolność wypracowana z uczniami. Śni mi się zaufanie do mądrego (i dobrze opłacanego) nauczyciela. Czy tak nie byłoby lepiej? Dla wszystkich.
Taki typ myślenia nauczyciela potrzebowałby jeszcze podobnie myślących kolegów z pracy, a nade wszystko tak samo myślącego dyrektora. Ścisła współpraca nauczycieli, ich wzajemny, widoczny dla ucznia szacunek, byłby doskonałym przykładem postępowania dla ucznia. W mojej szkole już tak jest, ale wiem, że w wielu innych trwa wyścig szczurów czy po prostu zwykła ludzka bylejakość i brak zaangażowania.
Mój sen spełniłby się tylko przy wielkim zaangażowaniu nauczycieli. Nauczycieli niezależnie myślących, niczym nieograniczanych, ale i odpowiedzialnych. Tacy nauczyciele z pewnością wychowaliby pokolenie wolnych, myślących, odpowiedzialnych i wrażliwych młodych ludzi.
Joanna Hulanicka
.