Jest takie miejsce w szkole, do którego wstęp mają tylko nauczyciele. To pokój nauczycielski. Miejsce, gdzie po każdej lekcji schodzi się grono pedagogiczne, by w spokoju poczekać na kolejny dzwonek na lekcję. To zwykle obszerna sala gdzieś na uboczu, wypełniona miejscami do siedzenia, stołami do pracy, wydzielonymi szafkami na prywatne rzeczy i pomoce szkolne. Często z czajnikiem do parzenia kawy lub herbaty i kserokopiarką w kącie. Z tablicami ogłoszeń, planem lekcji i komputerem. Dawniej jeszcze z papierowymi dziennikami. Teoretyczne miejsce odpoczynku między kolejnymi lekcjami. Zważywszy, że przerwy są bardzo krótkie, to taki kącik oddechu w pośpiechu. No bo jak tu odpocząć, gdy dziesięciominutowa przerwa wystarczy często jedynie na dojście do tego pokoju z końca szkoły lub odległej sali lekcyjnej, zabranie materiałów niezbędnych do pracy, szybkie łyknięcie zimnej kawy zaparzonej jeszcze rano i powrót do zajęć lekcyjnych.
Jak złapać oddech, gdy pod drzwiami kłębi się gromada uczniów, którzy ciągle czegoś od nas chcą i nie dają w spokoju zjeść kanapki na śniadanie? Jak w kilkudziesięcioosobowym pokoju nauczycielskim znaleźć chwilkę spokoju i wytchnienia?
Nie mówiąc już o pracy własnej, czyli poprawianiu klasówek i sprawdzianów. Głośne rozmowy o problemach i sprawach szkolnych koleżanek i kolegów, frustracje i dywagacje o zachowaniu uczniów, roztrząsanie nawet błahych spraw na forum całego pokoju, wszechobecne rozmowy przez telefon nie sprzyjają ani odpoczynkowi, ani skupieniu. A przecież tak cenna jest każda chwila wytchnienia. Zwłaszcza, gdy szkolny dzień pracy składa się z wielu godzin lekcyjnych.
Niektórzy nauczyciele, aby zaoszczędzić na czasie, w ogóle nie schodzą do pokoju nauczycielskiego i spędzają przerwy w salach lekcyjnych, czyli tam, gdzie akurat mają zajęcia. W niektórych szkołach są jeszcze oddzielne gabinety przedmiotowe, gdzie nauczyciele mają swoje zaciszne miejsce, ale w większości placówek z braku miejsca do nauki zostały one przerobione na kolejne sale dydaktyczne. Sama ubolewałam, gdy ostatnio zlikwidowano w mojej szkole sympatyczny pokój dla nauczycieli, w którym spotykali się ci, którzy potrzebowali chwili spokoju i ciszy po szkolnym tłumie i zgiełku. Teraz znowu wszyscy kłębią się w pokoju nauczycielskim. Szkoda. Choć, będąc nauczycielem w polskiej szkole, trzeba do tego niestety przywyknąć.
Ale pojawiło się światełko w tunelu. A to za sprawą modnych ostatnio tak zwanych stref ciszy. Znamy je choćby z pociągów, w których możemy sobie zarezerwować właśnie takie miejsce w podróży i w spokoju pokonać całą trasę. W wielu szkołach wydzielane są specjalne pokoje/małe sale, w których zmęczony nauczyciel może nawet w samotności posiedzieć, odreagować, popracować w skupieniu i zebrać siły na kolejne lekcje. Zwłaszcza, jeśli ma okienko. Bo na krótkiej przerwie osiągnięcie stanu relaksu jest raczej niewykonalne. Takie ciche miejsce jest też bardzo przydatne, gdy musimy spotkać się w szkole z rodzicami. Można tam swobodnie i bez skrępowania omówić problemy wychowawcze danego ucznia i wysłuchać jego rodziców.
Podobne strefy tworzy się także – o ile to możliwe – dla uczniów. I niektórzy młodzi ludzie naprawdę z nich na przerwach korzystają. Oni też potrzebują chwili spokoju w ciągu długiego dnia w szkole. Wystarczy spokojny kącik, wygodna sofa i młodzież jest zadowolona.
W szkołach, w których pracuję, istnieją już takie ciche miejsca wypoczynku.
Strefa komfortu to pojęcie znane od lat. Każdy ma swoją własną strefę, w której czuje się komfortowo. Dobrze, że coraz częściej mówi się o niej w różnych sytuacjach życia codziennego i że tworzy się sprzyjające nam warunki. Oby takich przyjaznych stref ciszy i relaksu było wokół nas jak najwięcej. Dla naszego zdrowia psychicznego.
Katarzyna Tryba