Trzy przecinek sześć. Znają Państwo ten przelicznik? Duża część nauczycieli zna go na pewno. Pozostali to szczęściarze.
Kiedy na przykład w jakiś dzień tygodnia nauczyciel X w mieście Y ma 6 godzin lekcyjnych i akurat tego dnia wypadnie mu wyjście z uczniami do kina albo na wykład, albo na wystawę naukową, albo będzie tego dnia z uczniami na wycieczce, albo z olimpijczykami pojedzie na konkurs przedmiotowy, albo zabierze trzecioklasistów na Salon Maturzystów, albo zarządzeniem dyrektora weźmie udział w szkolnym pikniku (na który wcześniej upiecze ciasto) – to otrzyma pensję tylko za 3,6 godziny, a nie za 6, jak by się stało, gdyby przepracował je przy tablicy.
Dlaczego? Dlatego, że zdaniem wielu organów prowadzących szkoły należy mu się tylko goła pensja, a nie nadgodziny. Nieważne, że na zajęciach pozaszkolnych spędzi z uczniami znacznie więcej czasu niż nawet te 6 godzin, które w zwykły czwartek spędziłby przy tablicy. Nieważne, że podczas wyjścia poza teren szkoły jego odpowiedzialność za dzieci wzrasta. Nieważne, że na wycieczce szkolnej jest się nauczycielem, wychowawcą i opiekunem przez 24 godziny na dobę. Wszystko nieważne – księgowy przelicznik wygrywa ze zdrowym rozsądkiem i sprawiedliwością.
A może ktoś z kreatywnych urzędników pomyślał sobie, że nauczyciel podczas takich wyjść poza szkołę odpoczywa od swoich obowiązków?
No to dwa przykłady z doświadczeń mojej małżonki Małgorzaty (nie miało to zabrzmieć tak, jakbym miał też małżonkę o innym imieniu, po prostu chciałem, żeby bohaterka miała imię). Podczas wycieczek szkolnych Małgorzata przestrzega zasady, żeby co godzinę, także w nocy, wizytować uczniów w pokojach i sprawdzać, czy wszystko jest w porządku. Wiadomo, że to kłopotliwe, zwłaszcza że młodzież potrafi aktywnie spędzić pół nocy, po czym szybko się w parę godzin zregenerować i znów być w pełni sił. I ma przez to sporą przewagę nad niewyspanymi i zestresowanymi opiekunami. Po jednej z takich wizytacji, w środku nocy, kiedy cały ośrodek spał i wydawało się, że nic złego się nie dzieje, Małgorzata, wracając już do swojego pokoju, zobaczyła na monitoringu w recepcji, że ktoś siedzi na parapecie w oknie na drugim piętrze. Nogami na zewnątrz. Był to uczeń, który jeszcze chwilę wcześniej, gdy Małgorzata zaglądała do jego pokoju, leżał w łóżku i grzecznie pochrapywał.
I drugi przykład. Zielona szkoła, surwiwal, domki wypoczynkowe w lesie, teren częściowo otwarty. A więc trudniejszy do skontrolowania. Uczniowie zadowoleni, bo czują większą swobodę. Nauczyciele mniej, bo wiadomo, większa odpowiedzialność. Godzina trzecia w nocy. Do drzwi domku, w którym mieszka Małgorzata, nagle ktoś łomoce. I krzyczy na cały głos: „Uwalili mnie. Ja pier…, uwalili mnie”. Przerażona Małgorzata wyskakuje z łóżka (na szczęście śpi w dresie, więc nie ma zgorszenia), rzuca się do drzwi, otwiera, a tam jeden z jej uczniów osuwa się przy futrynie. Małgorzata razem z koleżanką, z którą mieszka, wprowadzają chłopaka do domku, próbują rozeznać się w sytuacji, szukają jakichś śladów, na przykład rany, złamania, krwi. Uczeń cały czas powtarza swoje „Ja pier…, uwalili mnie. Uwalili mnie, ja pier…”. Nauczycielki próbują dowiedzieć się czegoś więcej, chcą już dzwonić na pogotowie. W końcu uczeń mówi: „Uwalili mnie. Pastą do zębów. Całe spodnie”.
Można by powiedzieć, że to nawet zabawne historie. Zwłaszcza że się dobrze skończyły. Tylko dlaczego moja żona jest ciągle czymś zestresowana? A gdy ma jechać na wycieczkę, to już trzeba mocno uważać, żeby jej się czymś nie narazić. Poza tym to złota dziewczyna.
Jeśli wycieczka zahacza o taki przykładowy czwartek – to za te wszystkie obowiązki i stres trwający 24 godziny moja żona otrzymuje wynagrodzenie za 3,6 godziny. To nawet nie jest niesprawiedliwość, to jest po prostu okradanie nauczycieli.
I żerowanie – na ich dobrej woli i poczuciu obowiązku wobec wychowanków, i na pewnym wpojonym przez lata sfeminizowanemu środowisku nauczycielskiemu poczuciu „łaski”, którą się otrzymało, dostępując przywileju (z Kartą nauczyciela jako główną fruktą) bycia nauczycielem.
Ale to zakładane przez urzędników poczucie łaski się kończy. Do tej pory to nauczyciel zabiegał o nadgodziny, więc przymykał oczy na małe i większe szwindle, które na nim testowali urzędnicy. Priorytetem była chęć, żeby choć trochę dorobić do głodowej pensji. Teraz, choć co prawda pensje nadal są marne, to jednak często nadgodziny szukają nauczycieli. Moja żona Małgorzata, tak jak w latach poprzednich, uczy w dwóch szkołach – ale w tym roku musiała odmówić przyjęcia dodatkowych godzin trzem innym szkołom. W jednej musiała to robić kilkakrotnie i to jeszcze w połowie września. Takie ma dziewczyna powodzenie!
Stąd wniosek: skubcie i kantujcie tak nadal nauczycieli, organy prowadzące, a za rok, dwa przyjdzie wam za to zapłacić. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
Ryszard Bieńkowski