Obiecałam dziś coś dobrego, optymistycznego.
I tak od dwóch tygodni myślę i myślę, co by to mogło być. Już sam fakt, że proces myślowy jest niezwykle długi, nasuwa wiele wniosków. Pierwszy i główny – dobra zmiana w szkolnictwie się nie udała.
Legł program, legły stosunki międzyludzkie. Posypały się relacje między strajkującymi a niestrajkującymi, między dyrektorami a nauczycielami, między nauczycielami i rodzicami. A sytuacja w szkole ma też negatywne przełożenie na to, co się dzieje w domu.
Czy więc zostało w szkole jeszcze coś dobrego? Ano zostało. To uczeń.
To nie jest jakaś prawda objawiona. Uczeń wszak w szkole jest i zawsze był najważniejszy. Trudno go jednak obecnie dojrzeć spod stosu dokumentów do wypełnienia, w ferworze dostosowywania się do ciągłych reform i wśród narastających konfliktów i niesnasek.
Taka refleksja naszła mnie ostatnio, kiedy przygotowywałam się do pracy. Zapomniałam wtedy na chwilę o strajkach, niskich zarobkach, tabelkach i sprawozdaniach i doznałam radości tworzenia czegoś dla dziecka. I kiedy już prowadzę lekcję, widzę, że moja praca ma sens. Objawia się on w świadomości, że może to, co mówię, będzie dla kogoś ważne. Może ktoś skorzysta z ćwiczonych umiejętności i pod wpływem tego działania wybierze drogę życiową?
Ciekawe jest też dla mnie to, co mówią młodzi ludzie o tym, jak postrzegają świat. Relacje uczniów bywają zaskakujące. Są czasami tak różne, że wydaje mi się, że żyjemy na dwóch różnych planetach, ale pozytywne jest to, że najczęściej udaje nam się znaleźć płaszczyznę porozumienia.
Interesujące jest pokazywanie uczniowi świata kultury. Choć początkowo młodzi ludzie bronią się przed tym rękami i nogami, to z czasem widać, że ziarno zostało zaszczepione i sami pytają o termin kolejnego wyjazdu do teatru. Praca domowa, początkowo oprotestowana i oceniona jako niepotrzebna i, jak mówią uczniowie, głupia, w toku pracy nad nią staje się interesująca. Zdarzyło mi się tak ostatnio, gdy omawiałam z gimnazjalistami filmy o tematyce wojennej. Zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona poziomem przygotowania prezentacji, a jeszcze bardziej – sposobem reagowania na ich treść. Oni naprawdę byli zainteresowani losami ludzi żyjących w czasach dla nich już bardzo zamierzchłych. To było dla mnie niezwykle budujące doświadczenie.
Budujący jest czasem mały sukces Jasia, który nagle zrozumiał, jak odróżnić podmiot od orzeczenia. Budujący jest uśmiech na jego twarzy.
Najbardziej pozytywne emocje dotykają mnie jednak wtedy, kiedy uczeń sam przychodzi z jakąś propozycją – zróbmy przedstawienie o naszych problemach. Zazwyczaj przychodzi już z gotowym pomysłem i jest przygotowany do pracy nad jego realizacją. Często potrafi też przekonać do swojego przedsięwzięcia innych i zarazić ich entuzjazmem. Taka postawa nie jest w szkole częsta, bo nasz system nauczania raczej daje uczniom gotowe rozwiązania, ale się zdarza. I stanowi ogromną wartość, zarówno dla nauczyciela, jak i dla ucznia.
Inicjatywa ucznia to coś, co bardzo cieszy. Ta inicjatywa bowiem nie pojawia się znikąd. Jest wynikiem naszej dotychczasowej pracy i przywiązywania uwagi do samodzielnego, wolnego myślenia. A takie myślenie, zwłaszcza dzisiaj, jest wartością bezdyskusyjną.
Uczeń myślący, z inicjatywą to dla każdego nauczyciela skarb. I na tego rodzaju skarby, mimo niesprzyjających warunków zewnętrznych, a często i wewnętrznych, stawiajmy we współczesnej edukacji.
Joanna Hulanicka