Rok szkolny 2019/2020 właśnie się zakończył. Truizmem byłoby określenie go mianem ciężkiego i innego niż zwykle. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele są po tym roku bardziej wyczerpani niż zazwyczaj. Jeśli chodzi o uczniów, to myślę, że ich regeneracja będzie szybka. Zdolności przystosowawcze młodzieży są bowiem większe niż nas – nauczycieli. Nam będzie ciężej.
Jako że coś się kończy, wypadałoby to podsumować. Wniosków jest dużo. Dziś chciałabym napisać o trzech najbardziej, według mnie, istotnych.
Naczelny problem, który się uwidocznił dzięki nauce zdalnej, to utracone relacje. I nie mam tu na myśli relacji z uczniami, ale relacje między nauczycielami a kadrą zarządzającą. Regularnie śledzę wpisy nauczycieli w mediach społecznościowych. I co widzę? Katalog skarg na kadrę zarządzającą jest długi. I choć wiemy, że jej decyzje są ściśle zależne od decyzji odgórnych, to czasem nie znajduję żadnego uzasadnienia dla wielu niefortunnych i nieprzemyślanych postanowień. Przykładem takiego działania jest choćby sprawa organizacji tzw. konsultacji. Co się kryje pod tym terminem i do czego miały one służyć, dokładnie nie wiadomo. Nie wiadomo też, jak je rozliczać. Czy to dodatkowo płatna praca nauczyciela, czy darmowa? A może w zastępstwie czegoś innego? Według mnie nie były one potrzebne i narażały tylko dzieci na ryzyko zakażenia koronawirusem. Przecież można się było konsultować zdalnie. Ministerstwo chciało jednak się wykazać i zleciło taką nową formę pracy. W niektórych szkołach próbowano nawet wykorzystać to rozporządzenie ministra i przemycić normalne lekcje. Po co? Nie wiem.
Dyrektorzy szkół, nękani przez ministerstwo kolejnymi zarządzeniami, starali się wykonywać je skrupulatnie, ale bardzo często odbywało się to kosztem nauczycieli. Wielu z nas musiało tworzyć dokumenty świadczące o wykonywanej pracy, jakby zapisy w dzienniku i na platformach nauki zdalnej nie wystarczały. Nie wiem, czy ten, kto wymyślał kolejne sprawozdania, potrafił wczuć się w rolę nauczyciela. Co ma myśleć nauczyciel pracujący zdalnie w wymiarze czasowym znacznie przekraczającym 40-godzinny tydzień pracy, na własnym sprzęcie, korzystający z własnego dostępu do internetu, pilnie zapisujący tematy lekcji w dziennikach elektronicznych i zakresy materiału na platformach edukacyjnych? Ja czuję frustrację, wściekłość i pochodne tych uczuć, a wulgarne słowa wymawiam nie tylko pod nosem. Nie mogę się powstrzymać. Pytam też o podstawę prawną. I nie znajduję odpowiedzi. Podobno, jak mówi minister, świetnie sobie radzimy z edukacją zdalną. Gorzej chyba radzą sobie ci, którzy bez przerwy chcą nas z czegoś rozliczać. Czyżby nie umieli odczytywać z zapisów elektronicznych tego, co robi nauczyciel?
Papierologia zagubiła relacje. Dyrektor stara się wykazać przed kuratorem, kurator – przez ministrem, a to co najważniejsze zostało pokryte kurzem z dokumentów.
Druga rzecz. Przy okazji ubiegłorocznego strajku napisano wiele złego o nauczycielach – że zostawiają uczniów na egzaminach, że ich postawa jest nieetyczna, że pracują nieefektywnie. W tym roku hejt dotyczy głównie czasu i formy pracy. W przestrzeni publicznej funkcjonuje obraz nauczyciela siedzącego w domu, z kawką w ręku, czyli niepracującego. Wszak zdalne nauczanie to nie praca. Co najwyżej jakieś tam klikanie i wysyłanie prac domowych. Może i część nauczycieli tak robiła, ale zdecydowana większość pracowała podwójnie. Przygotowanie 5-minutowego filmiku dla dzieci nie zajmuje owych 5 minut, ale czasem nawet kilka godzin. To 5 minut, które oglądają dzieci i ich rodzice, to efekt kilkugodzinnego przygotowania.
I kolejny problem – rodzice. Wielu z nich podpisało się pod wypowiedziami, że pensja w miesiącach nauki zdalnej należy się im, nie nauczycielom, bo to oni uczyli swoje dzieci. Przyznaję, zwłaszcza przy młodszych dzieciach pomoc rodziców jest nieodzowna. I rzeczywiście, jeśli nauczyciel pracował metodą „odbierz, odeślij”, to rozumiem rodziców. Rykoszetem jednak oberwało się wszystkim, również tym pracującym o wiele dłużej niż normalnie. Gdy do tego ma się odczucie, że dyrektor stoi po stronie rodziców i nie potrafi obronić swoich nauczycieli, frustracja gwarantowana.
Tak więc od września czeka nas mozolna praca nad odbudowywaniem zaufania i relacji. Niewątpliwie będzie to praca długotrwała. I już dziś widzę i słyszę, że wielu nauczycieli nie ma na nią ochoty i woli odejść z zawodu. Po przeszło 20 latach pracy przestaję im się dziwić. Poprawy na horyzoncie nie widać. I tym mało optymistycznym akcentem żegnam stary, jeszcze dziwniejszy od poprzedniego rok szkolny.
Joanna Hulanicka