Wszyscy się spodziewali, że po zdalnym nauczaniu będzie źle. Rok przed komputerem zrobił swoje. Gdy w maju wróciliśmy do szkół, nauczyciele nie bardzo stawiali na naukę. Ważniejsze było odbudowanie więzów społecznych. W mojej klasie się to udało. Była integracja na plaży, biwak, wspólne ogniska i nocowanie w domkach (to niezmiennie najatrakcyjniejsze). Emocjonalnie podbudowana udałam się na wakacje.
We wrześniu wróciliśmy do – wydawałoby się – starych porządków. Ale czy takie porządki są jeszcze możliwe? I jaką rzeczywistość zastaliśmy?
Klasa ósma. Zintegrowana, intelektualnie na wysokim poziomie. I co? Ciągle natrafiam na jakiś temat realizowany na nauczaniu zdalnym. Powoli, acz systematycznie mój entuzjazm maleje. Imiesłowy? Co to? Było na zdalnym? Po kilku minutach pada odpowiedź – no było. Ale o co chodzi, tego już nikt nie wie. Latarnik? Słuchaliśmy wspólnie audiobooka. Tak??? Chyba niemożliwe. Zaniechałam dalszych prób, zwłaszcza że podobna sytuacja powtarzała się także w innych klasach, w których uczę.
Niestety, to, czego się obawialiśmy, okazało się bardzo bolesne. Większość treści realizowanych podczas nauki zdalnej nie została przyswojona i trzeba będzie ją powtórzyć. Czyli tak naprawdę w klasie ósmej musimy w rok zrobić dwa lata, ponieważ klasa siódma okazała się stracona.
Podczas nauczania zdalnego myślałam, że nie będzie tak źle. Lekcje przygotowywałam różnorodne, miałam dobry kontakt z uczniami, raczej nie odnotowywałam tzw. martwych dusz. Odnosiłam wrażenie, że nadaję z uczniami na podobnej fali, że się rozumiemy. Starałam się sprawdzać ich wiedzę i wówczas widziałam, że nowe treści zostały przyswojone. Niestety, tylko w pamięci krótkotrwałej. Brak bezpośredniego utrwalania materiału spowodował, że po wakacjach uczniowie nie pamiętają nic albo prawie nic.
Wydaje się, że taką sytuację przewidziało ministerstwo, gdyż szkoły otrzymały dodatkowe godziny na zajęcia uzupełniające. W mojej szkole postawiono na matematykę i polski, czyli przedmioty objęte egzaminem. Pytanie tylko, kiedy te godziny realizować, gdy uczniowie mają grafik zajęć napięty do granic możliwości. Pozostaje sobota. Zajęcia dla chętnych.
Także w sobotę jestem zmuszona prowadzić zajęcia rozwijające umiejętności. Niestety, w żaden sposób nie jestem w stanie uwzględnić w planie lekcji zajęć teatralnych tak, żeby uczniowie z kilku klas mogli w nich uczestniczyć. Jeszcze im się bowiem chce. Mnie też. Ale jak długo, nikt nie wie.
Podobnie jest z zajęciami dydaktyczno-wyrównawczymi. Z powodu dużej liczby lekcji zwykle odbywają się na lekcji zerowej lub siódmej czy ósmej. Efektywność raczej niska.
O odchudzaniu podstaw programowych wiele się mówi, ale niewiele robi. W tym tygodniu toczyły się rozmowy ministerialno-związkowe na temat funkcjonowania edukacji. Nie usłyszałam nawet jednego słowa o odciążaniu ucznia, choć wcześniej minister, zdaje się, dostrzegł ten problem.
Od likwidacji gimnazjów minęły trzy lata. Z tęsknotą wspominam okres, kiedy na wszystko miałam czas. Nie musiałam się z niczym spieszyć. Realizowałam z uczniami bardzo czasochłonne projekty i nigdy nie miałam wrażenia, że robię to kosztem podstawy programowej. Teatr, który uwielbiam, prowadziłam na zajęciach artystycznych (tak, tak…, był taki przedmiot), a nie w soboty, ponieważ inaczej się nie da. Po reformie żyję w nieustającym lęku o to, czy zdążę.
Nowy rok szkolny, jak każdy poprzedni, rozpoczęłam z założeniem, że nie będę narzekać i że będę dostrzegać w tym zawodzie wszystko to, co w nim najlepsze. Po prawie miesiącu widzę, że powodów do radości mam, niestety, coraz mniej.
Joanna Hulanicka