Odkąd sięgam pamięcią, starsze koleżanki z pracy ciągle mi powtarzały: pamiętaj, każda kolejna zmiana w edukacji jest z reguły zmianą na gorsze. Tak jest od lat i zapewne już tak pozostanie. Wszelkie obietnice i nadzieje na poprawę w sektorze edukacji można porzucić i wsadzić między bajki. Obserwując od 25 lat poczynania kolejnych osób u oświatowego steru, trudno mi się nie zgodzić z powyższą opinią.
Kiedy tydzień temu pojawiły się pierwsze informacje dotyczące kolejnych zmian w Ministerstwie Edukacji Narodowej, przerobionego teraz na Ministerstwo Edukacji i Nauki, w środowisku nauczycielskim zawrzało. Powodem wrzenia była osoba nominowana na stanowisko ministra resortu, której kontrowersyjne, a nawet oburzające niektórych wypowiedzi wzbudziły ostry sprzeciw środowiska nauczycielskiego na wszystkich szczeblach systemu nauczania.
W pokojach nauczycielskich o niczym innym się nie mówiło. Niepokój, niechęć, niedowierzanie, bunt. Reakcje były na tyle silne, że odbiły się szerokim echem nie tylko w placówkach oświatowych, ale i w mediach, które głośno komentowały cały ten szum wokół nowego kandydata. Dlaczego? Ano dlatego, że nie dość, że znowu resort edukacji został potraktowany po macoszemu, zepchnięty na drugi lub nawet trzeci plan, to jeszcze osoba kandydata budzi wiele wątpliwości i również została przesunięta na to stanowisko z innego, które przedtem miała piastować. Nie będę się rozpisywać na temat tego całego zamieszania, bo jest o nim na tyle głośno, że każdy wie, jak sprawy się mają, i zapewne wyrobił już sobie własną opinię. Jedno jest pewne, na takie postępowanie zgody społeczności nauczycielskiej nie ma i być nie może. Tak dużym, odpowiedzialnym za wychowanie i edukację tysięcy młodych ludzi ministerstwem nie powinna kierować osoba przypadkowa, wzięta „z łapanki”, bo nagle poprzednio powierzony jej urząd dostał we władanie ktoś inny… Takie postawienie sprawy jasno ukazuje stosunek rządzących do środowiska oświatowego. Spychane na ostatni plan, często lekceważone, pozbawione sensownych reform zgodnych z oczekiwaniami i sugestiami nauczycieli, bez konkretnych merytorycznych pomysłów i planów. Taki jest dzisiaj obraz edukacji. Następujący po sobie kolejni ministrowie (teoretycznie znający się na rzeczy) zdają się nie mieć specjalnie zapału ani chęci do jakichkolwiek zmian na lepsze, do walki o poprawę istniejącej sytuacji, do wsłuchania się w głosy i opinie nauczycieli. Ich działania to tylko drobne, kosmetyczne poprawki tego, co i tak nie przyniesie nikomu korzyści ani oczekiwanych efektów. Wszelkie decyzje „na szczeblu wyższym” wydają się być przeciągane w czasie, odkładane i nie zawsze przemyślane. Raz podjęte, pokutują potem latami ku utrapieniu uczniów i nauczycieli, bo nikt nie ma odwagi ani ochoty ich zmieniać. Petycje, wnioski i związkowe apele odkładane są na dno szuflady. Bo tak wygodniej. W ten sposób oświaty uzdrowić się nie da.
Czy znajdzie się w końcu ktoś, kto naprawdę zadba o los edukacji w Polsce? Czy wsłucha się w głosy nauczycieli i ich problemy? Czy doczekamy się ministra z prawdziwego zdarzenia?
Niestety, jako nauczyciele nie mamy raczej wpływu na to, kto zostanie powołany na stanowisko ministra naszego resortu. Nasze głosy i sprzeciwy pewnie na niewiele się zdadzą. Doświadczenie pokazuje, że decyzja raz podjęta staje się faktem, z którym chcąc nie chcąc trzeba się będzie pogodzić. Możemy protestować, ale na razie, nauczeni smutnym, strajkowym doświadczeniem, jesteśmy raczej skazani na fakt dokonany. Pozostaje nam czekać i nie tracić nadziei na lepsze jutro. Chyba że nowo powołany minister pozytywnie nas zaskoczy…
Katarzyna Tryba