Maciek, uczeń pierwszej klasy liceum, spóźniał się do szkoły niemal codziennie. Czasem dziesięć minut, czasem godzinę. Lubił sobie pospać, a nie było komu go dopilnować (matka wcześnie rano wychodziła do pracy). Zdarza się.
Szkoła upominała, groziła obniżeniem sprawowania – i tyle. Pierwszy semestr Maciek zaliczył bez trudu. Tak samo miało być z drugim. Ale nie było.
W dniu rady pedagogicznej Maciek dowiedział się od wychowawczyni, że będzie nieklasyfikowany z dwóch przedmiotów. Powód? Zbyt wiele nieusprawiedliwionych nieobecności. Po południu matka usłyszała przez telefon, że jej syn został usunięty z liceum. Poszła do kuratorium; wskórała tyle, że pozwolono chłopakowi powtarzać klasę.
W nowym roku Maciek wziął się w garść. Bez trudu zdał do drugiej klasy (do której teraz chodzi). Pomijam ocenę formy kontaktu szkoły z uczniem i jego matką, bo nie znam wersji nauczycieli. Jednak cisną mi się na usta pytania:
Czy naprawdę trzeba było zostawić chłopaka na drugi rok? Nie było innego sposobu, żeby go zmobilizować?
Podobne pytania padają w wielu krajach Europy. Włosi wyliczyli, że każdy uczeń powtarzający klasę kosztuje ich rocznie około 36 tysięcy euro. Łącznie tamtejsi „spadochroniarze” pochłaniają 6,7% budżetu oświaty. (1) Sporo.
Impulsem do włoskich wyliczeń stał się wrześniowy numer informatora PISA in Focus. Badanie PISA sprawdza bowiem nie tylko szkolne kompetencje, lecz również warunki bytowe i przebieg nauki 15-latków. W 2012 roku okazało się, że 12,4% przebadanych z państw OECD co najmniej raz powtarzało klasę. Polska wcale nie wypadła źle (4,2%), szczególnie na tle Belgii (36,1%). (2) Tym bardziej szkoda tych naszych dzieciaków, które zostają na drugi rok. Czy muszą? W Norwegii, Japonii i Malezji w ogóle nie ma drugorocznych.
Autorzy informatora zwracają uwagę na zależność między drugorocznością a warunkami społeczno-ekonomicznymi, w których żyją młodzi ludzie. Wśród dzieci z bogatszych domów tylko co czternaste powtarza klasę. W uboższych rodzinach – co piąte. Żadna niespodzianka.
Ciekawsze wydaje mi się stwierdzenie, że zostawianie uczniów na drugi rok wcale im nie pomaga. Przeciwnie: demotywuje, utrwala podziały społeczne, skraca czas aktywności zawodowej i jest kosztowne. Tyle PISA in Focus.
W Niemczech drugoroczność, zwana ironicznie „rundą honorową”, jest sprawą… polityczną. Lewica domaga się jej zniesienia; w Hamburgu, gdzie rządzi SPD, tylko w zupełnie wyjątkowych wypadkach można zostawić ucznia na drugi rok. Z kolei prawica uważa „rundę honorową” za skuteczne narzędzie szkolnej dyscypliny. Co na to ogół społeczeństwa? Większość chce szkoły nastawionej na osiągnięcia, z ocenami i oblewaniem nieuków. (3) Porządek musi być, w końcu jesteśmy w Niemczech.
Der Spiegel, do którego przed chwilą podałem link, przytacza argumenty zwolenników i przeciwników drugoroczności. W skrócie:
za – czasem nie ma innego sposobu nadrobienia zaległości; szkoła musi przygotować młodych ludzi do prawdziwego (od siebie dodam: brutalnego) życia; powtarzanie klasy jest dla ucznia drugą szansą; nie ma sensu ciągnąć przez kolejne klasy ucznia, który odstaje od reszty; sami drugoroczni przyznają, że rok powtórki dobrze im zrobił;
przeciw – dlaczego zmuszać do powtarzania wszystkich przedmiotów ucznia, który jest słaby np. z fizyki i chemii; lepsze wyniki daje pomoc ukierunkowana na konkretne trudności; drugoroczność kosztuje; z badań naukowych wynika, że jest nieskuteczna, pedagogicznie bezsensowna, a nawet szkodliwa (z wyjątkami, takimi jak długotrwała choroba ucznia).
Pohasałem sobie za wirtualną granicą; czas wrócić na nasze podwórko. Szkoła jaka jest, każdy widzi. Co ma zrobić nauczyciel z delikwentem, który niczego nie umie, nic nie robi i nic sobie z tego nie robi? W znanym mi gimnazjum przepychają takiego z klasy do klasy, byle zabawił u nich tylko trzy lata, a nie cztery czy pięć. Inni oblewają nieuków. Niektórzy twierdzą, że uczniów z zaległościami należy zostawiać na samym początku edukacji, w klasach I–III, by opanowali podstawy. Tego jednak nauczycielowi zrobić nie wolno. Z pedagogicznego punktu widzenia słusznie, bo dlaczego odcinać malucha od kolegów i koleżanek? Tyle że nasze dobre serce odbije mu się czkawką za kilka lat. Ot, węzeł gordyjski. Mają Państwo jakiś pomysł?
Obecnie jest tak, że w wielu krajach spada odsetek drugorocznych. W Polsce też. Czy zgodzą się Państwo ze mną, że to dobry kierunek? Że indywidualne podejście i dodatkowe zajęcia mogą uchronić wielu młodych ludzi przed losem Maćka? I że warto próbować, choć nie zawsze się uda?
1 Ripetere non serve e costa troppo
2 PISA IN FOCUS
3 Die Schulverbesserer – Teil 4: Wie sinnvoll ist Sitzenbleiben?
Tomasz Małkowski
Osoby, które uważają, że należy wszystkich przepychać, chyba nie znają realiów niektórych szkół. Jest BARDZO wielu uczniów, którzy dobrze wiedzą, że w ich szkole wszyscy zdają. Przecież uczeń nie dowiaduje się za pięć dwunasta., że grozi mu jedynka. Są ostrzeżenia, poprawy, rozmowy, motywowanie, spotkania z rodzicami, uświadamianie i tysiąc innych operacji. Ci, którzy nie pracowali w szkole nie wiedzą, że są uczniowie, którym się po prostu nie chce i się im nie zachce (ba! są całe klasy składające się z takich uczniów). Nic nie da to całe pedagogiczne dziamdziolenie i w ogóle cała ta bezstresowa pseudopedagogika. Oni nie muszą się starać – przecież i tak każdy zdaje. Dobrze o tym wiedzą. „I co pani zrobi? Obleje pani pół klasy?”.
Ludzie powinni się traktować , tak jak siebie samego . Prawda???
Tak. Powinni od siebie wymagać, nauczyć się wykonywać polecenia, nawet, gdy niezbyt się im to podoba. Nie chodzić na „lewe” zwolnienia lekarskie, rozumieć, że ich nieobecność powoduje dezorganizację pracy innych itd.
Powinni także umieć ponosić konsekwencje za swoje niedopatrzenia i zaniechania.
Gdy będą się tak zachowywać mają pełne prawo wymagać tego od innych.
Nie oblałam nikogo i nie zamierzam:) Nie wiem… ludzie powinni być szczęśliwi, gnębienie ich przypadkami i metaforami w tym nie pomoże, nawet jeśli się to tak bardzo kocha;) Trzeba się jakoś z misiem dogadać, co do minimum jakie musi spełnić, pomóc mu w tym, „łazić” za nim, uśmiechać do niego. Niech w przyszłości zdobędzie jakiś zawód i się w nim spełnia. Pozdrawiam!
A jak on się nie chce „jakoś” dogadać?
Zgadzam się, że człowiek może być szczęśliwy bez znajomości geografii – tyle tylko, że nasz system oświatowy nie przewiduje takiej sytuacji. Dla mnie także optymalnym wyjściem byłoby, gdyby trafił on po prostu na termin do kowala i nauczył się fachu. Korzyści dwie – będzie robił to, co naprawdę chce robić w życiu, a jak zobaczy (w drastyczniejszej formie – poczuje) dłoń kowala będzie bardzo dobrze wychowanym młodzieńcem.
A wniosek bardziej konstruktywny? Zbudować w gimnazjach rozbudowaną ścieżkę zawodoznawczą na wzór szkół zawodowych i dać uczniom możliwość wyboru, jaką ścieżkę edukacyjną realizują. Oczywiście w takich gimnazjach muszą być pracownie techniczne z bogatym wyposażeniem. Kosztowne? No kosztowne. Warto?
Tak, ale co pomyślą inni uczniowie, gdy zobaczą, że ich kolega/koleżanka, który/a ma wszystko w nosie i wcale się nie uczy, jednak zdaje do kolejnej klasy? Myślę, że przepuszczanie nawet tych najbardziej leniwych i niereformowalnych uczniów do następnej klasy może być demotywujące dla pozostałych pracujących uczniów.
W mojej szkole nikt nie ośmiela się zostawić ucznia – nie pozwoli na to dyrektorka, która zjadliwie skomentuje, że to porażka nauczyciela, a nie ucznia, choćby był największym olewusem i obibokiem. A przychodzą do gimnazjum uczniowie po sześciu latach nauki w szkole podstawowej, którzy wciąż nie umieją czytać i pisać.
Odsetek drugorocznych spada nie z powodów obiektywnych, ale z powodu silnych nacisków. Panuje dość powszechne przekonanie (wg mnie echo dość skompromitowanego „bezstresowego wychowania”) o nieetyczności pozostawiania, a w klasach początkowych jest nawet prawny zakaz. Nauczyciel jest karany za wystawienie oceny niedostatecznej – musi pisać uzasadnienia, tłumaczyć się – choć zwykle to nie nauczyciel jest tutaj winien. Potem musi opracować dla ucznia wymagania na egzamin poprawkowy, ułożyć na wakacjach zadania, przyjść na egzamin, sprawdzić go, napisać protokół… Zaangażowani są też inni nauczyciele (komisja). Na studiach płaci się za egzamin poprawkowy. Tutaj to nauczyciel płaci za to, że ośmielił się postawić jedynkę. Z dwójki nikt go nie odpytuje – kto by się nie skusił?
Są co najmniej dwa aspekty drugoroczności: prawny i społeczny. Nauczyciel ma obowiązek zrealizować podstawę programową – jeśli uczeń tej podstawy nie opanował (lub nauczyciel nie miał szansy tego sprawdzić – nieklasyfikowanie), to co ma zrobić? Udawać, że się nic nie stało? Inną sprawą jest to, że powtarzanie roku mało kiedy prowadzi do rzeczywistego opanowania podstawy.
A efekt społeczny? Chłopak się obijał przez cały rok – co powiedzieć uczciwym uczniom, dającym z siebie wszystko, gdy zobaczą, że Maciek ma „taką samą” dwójkę, jak oni? Sprawiedliwość to naprawdę ważna rzecz.
Widzę tylko jeden poważny argument za tzw. przepychaniem. Zdarza się, że taki drugoroczny uczeń (szczególnie w gimnazjum) stanowi realne niebezpieczeństwo dla innych uczniów. Jeden uczeń potrafi swoją postawą zniszczyć niezłą klasę.
No i na koniec znów muszę „przyjaźnie” wypowiedzieć się o administracji szkolnej. Jak w wielu innych sprawach, także i w tej nauczyciel zostaje sam z problemem. Kuratoria reagują tylko wtedy, gdy rodzic się poskarży i to reagują atakiem na nauczyciela. Nie ma żadnego systemu rozwiązywania tego rodzaju problemów przed jego zaostrzeniem, nie ma żadnego systemu pomocy po ich wystąpieniu. I chyba nikt się tym nie przejmuje.
Ja praktycznie jeszcze się nie spotkałem z sytuacją, w której uczeń się stara, uczy i mu zależy a nauczyciel i tak go oblewa. Takie przypadki naprawdę należą do rzadkości. Obecnie większość spadochroniarzy to osoby które mają wszystko gdzieś.
Tak troszkę z innej perspektywy- indywidualne podejście do ucznia, obniżenie wymagań itd. Na końcu wszyscy piszą takie same testy (sprawdzian, egzamin, matura) i uczniowie i szkoły są porównywane według wyników. Gdzie indywidualne podejście CKE do ucznia? Nagle wszyscy są tacy sami? Dlaczego na końcu patrzy się tylko na średnią i staniny? Tym jaki poziom mieli uczniowie na początku interesują się tylko osoby z danej szkoły- gdzie indziej to tylko wynik…
Dużo by można było pisać…
Warto próbować. Zawsze warto. Tylko nie może to być tylko walka nauczyciela. A tak się często zdarza, że nauczycielowi bardziej zależy niż uczniowi. Przede wszystkim każdy nauczyciel i rodzic muszą monitorować ucznia zagrożonego oceną niedostateczną lub nieklasyfikowaniem i działać od początku. Warto aby w tą walkę o ucznia włączył się wychowawca. Osobiście uważam, że odpowiednie podejście nauczyciela może zdziałać bardzo wiele. Jeśli chodzi o ucznia, który opuszcza lekcje, trzeba działać bardzo szybko. Uczeń musi mieć szansę na poprawę. Musi mieć świadomość, że grozi mu nieklasyfikowanie i musi wiedzieć co trzeba zrobić, aby się przed tym uchronić. Poza tym , uczeń który opuszcza może być nieklasyfikowany, ale nie musi. Jeśli nauczyciel ma podstawy do wystawienia uczniowi oceny, to może to uczynić. Jeśli chodzi o uczniów bardzo słabych, którzy nie radzą sobie z materiałem sprawa jest prosta jeśli i uczeń i nauczyciel chcą wspólnie rozwiązać problem. Zajęcia wyrównawcze, indywidualizacja powinny wystarczyć. Problem jest jeśli uczeń bardzo „chce” powtarzać klasę. Osobiście jestem przeciwna drugoroczności. To żaden bat. Kto się chce uczyć, to się uczy, a kto nie chce, to żaden bat nie zadziała.