Powiem z dumą: GWO, które wydało kilkanaście moich książek, nigdy nie proponowało szkołom podręczników w zamian za tablicę multimedialną czy wyjazd dyrektora na Majorkę. Po prostu nie. Czułbym się podle, gdyby było inaczej.
Dlatego od początku kibicowałem akcji prowadzonej w szkołach przez Fundację Polska bez Korupcji. Czytam sobie teraz raport jej prezesa, pana Mateusza Górowskiego, i mam mieszane uczucia. (1) Dlaczego?
Z jednej strony cieszę się, gdyż fundacja nagłośniła problem „normalnych praktyk handlowych” niektórych wydawnictw. W efekcie do Ustawy o systemie oświaty dopisano podpunkt o zakazie nieuczciwej konkurencji.
Z drugiej zaś strony odczuwam smutek. Pochodzi on stąd, że znowelizowane prawo to fikcja, a pan Mateusz – przy całej mojej sympatii dla niego – zdaje się tego nie widzieć.
Ustawa zakazuje sprzedaży podręczników wyłącznie w pakietach. Jednak nie zabrania (bo zrobić tego nie może) sprzedaży pakietów jako nie-pakietów. Jedna firma może zatem nadal oferować książki do każdego przedmiotu. Skutek?
Zaglądam do wykazów podręczników dla I klas w kilkunastu gimnazjach, wybranych na chybił trafił. Dominuje jedno (wszędzie to samo) wydawnictwo. Owszem, zdarzają się przedmioty – dwa, a nawet trzy – z książkami innych firm. Czasem jest tylko jeden listek figowy. (Pomijam religię i języki obce, gdyż one rządzą się odrębnymi prawami). Z wolnej, choć nie zawsze uczciwej konkurencji wyrasta monopolista. Czy tak miało być?
Rok temu moja ulubiona pani minister mówiła:
Szkoła będzie sobie kupować podręczniki na wolnym rynku. Liczę na to, że ten mechanizm zwiększy szansę małych wydawnictw, które mają świetne podręczniki, ale do tej pory przegrywały z największymi, bo nie było ich stać na prezenty pod postacią tablic multimedialnych. (2)
Znamy tę śpiewkę? Pewno, że znamy. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Dlaczego?
Diabeł tkwi w fatalnie pomyślanej akcji finansowania podręczników. Szczerze mówiąc, myślałem, że ktokolwiek w MEN-ie zna podstawowe mechanizmy rynku. A tu guzik.
Mechanizm, który zadziałał w tym wypadku, zrozumieją nawet szóstoklasiści. Zatem krótko: na jednego gimnazjalistę MEN przeznaczył kwotę 247,52 zł na podręczniki i 24,75 zł na zeszyty ćwiczeń. Te sumy zmuszają wydawnictwa do obniżenia cen – pani minister uznała bowiem, że są one za wysokie. Jej święte prawo tak uznać. Tyle że na obniżkę cen może sobie pozwolić duża firma, która ma książki do wszystkich przedmiotów, a nie mała, wyspecjalizowana w jednym czy dwóch. To jak z szamponem: gdy kupujemy dwa, za ten drugi płacimy połowę. Producentowi i tak się opłaca.
Znam dwa wydawnictwa, które oferują podręczniki do wszystkich przedmiotów. Za trzy lata będzie ich zapewne więcej. Kto chce przetrwać na rynku, musi przygotować komplet. A co z firmami, których na to nie stać? Cóż, upadną albo zostaną kupione przez dużych graczy. Nikt nie powiedział, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie.
Szkoda mi ludzi, których wieloletnia praca pójdzie na marne. Ot, taki pomysł pani minister na „zwiększenie szans małych wydawnictw”. Wbrew intencjom pomogła tym dużym. No i co z tego? W październiku wybory – to jest problem!
1 „Korupcja w szkołach: pakietyzacja, uzależnienie i prezenty od wydawców podręczników szkolnych”
2 Joanna Kluzik-Rostkowska: Ustawmy ławki w podkowę
Tomasz Małkowski
Realizacja szczytnej i słusznej idei darmowych podręczników woła o pomstę do nieba. Wszyscy mają jakieś nieprawdopodobnie świeże i cudowne pomysły – nieprzemyślane, nieuzgodnione z osobami, które się na czymś po prostu znają (przecież, jak wiemy, posiadanie 3 dzieci to wystarczające kompetencje. Poza tym, nikt nie może się dowiedzieć o tym, że ktoś inny może się na czymś lepiej znać). I tak, każda zmiana gabinetu niesie za sobą kolejne rewolucje. Czy już się należy szykować na następne?
Dokładnie!