„Jak zwykle przeszkadzasz innym”
„Nigdy nie potrafisz nic porządnie zrobić”
„Ta wspaniała klasa”
„Dlaczego ten łobuz musiał trafić akurat do mojej klasy”
„Znów nie odrobiłeś lekcji”
Te i inne, podobne stwierdzenia często są powtarzane przez wielu rodziców czy nauczycieli. Zauważmy, że nie zawsze są one krytyczne. Niektórzy za złe uważają tylko negatywne etykiety. Ale cóż w tym złego, gdy padnie stwierdzenie „to moja najlepsza uczennica” czy „Jaś to bardzo grzeczne dziecko”? Przecież to komplementy!
Problem w tym, że zarówno pozytywne, jak i negatywne stwierdzenia tego typu wprowadzają dziecko w jakąś rolę. Wszelkie etykiety ograniczają naturalny rozwój dziecka. Dziewczynka, która jest „najlepszą uczennicą”, przeżywa każdą słabszą ocenę, stara się sprostać pokładanym w niej nadziejom, czego następstwem jest nadmierne obciążenie dziecka. Często rodzice owej „najlepszej uczennicy” dziwią się, że córka jest aż tak bardzo ambitna, podczas gdy oni „wcale tego od niej nie oczekują”, a nawet mówią, że przecież nie musi zawsze dostawać najlepszych ocen. Jednak z jakiegoś powodu dziecko może mieć poczucie, że zawiodło rodziców.
Dziecko stara się zadowolić swoich rodziców, opiekunów, nauczycieli. Im młodsze – tym możemy być bardziej pewni, że będzie próbowało się zachować zgodnie z ich oczekiwaniami. „Etykietki” – niezależnie, czy przyklejone przez innych, czy wymyślone samodzielnie – mają tendencję do pozostawania z dzieckiem na zawsze. Działają trochę jak samospełniające się proroctwo.
Dlaczego my, rodzice, nauczyciele, częściej zwracamy uwagę na złe zachowania dziecka? Ponieważ są dla nas przykre. Chcemy więc je wyeliminować. Pragniemy sprostać swej roli wychowawczej i czujemy się w obowiązku skorygować takie zachowanie w obawie przed posądzeniem o zaniedbanie wychowawcze. Problem w tym, że nasze słowa działają zarówno na poziomie świadomości, jak i podświadomości. Gdy zwracamy uwagę na zachowanie dziecka (szczególnie, gdy używamy zwrotów zaczynających się od „jesteś”), to je wzmacniamy, ponieważ nasze słowa zapadają w jego w podświadomość.
Niewłaściwe zachowanie, zauważone i „wzmocnione” słowem, może tylko ulec spotęgowaniu. Zainteresowanie dorosłego nigdy nie trafia w próżnię, często jest bowiem właśnie tym, czego dziecko potrzebuje.
Słowa działają nieświadomie i jest to działanie silne. Wpływają na myślenie dzieci o sobie, na postrzeganie siebie. A jakość myśli wpływa na jakość życia. Jeżeli dziecko wielokrotnie słyszało, że jest zdolne, ale leniwe, utożsami się z tym obrazem i będzie go nieświadomie realizowało. „Nie mogę się zmienić, bo przecież taki właśnie jestem…” – pomyśli o sobie (analogicznie, wypowiadając zdanie „Ten stół jest drewniany”, zakładamy, że „drewniany” to trwała cecha owego przedmiotu). Skoro zatem dziecko „jest leniwe”, nic nie poradzimy, taką ma naturę. Przekłada się to również na nasze zachowanie. Gdy stwierdzamy „Zosia nie ma talentu do liczenia”, to osłabiamy nasze wysiłki, by podnieść jej kompetencje w tym zakresie.
Dziecko dostosowuje swoje zachowanie do tego, jak my je postrzegamy i określamy. Uczenie się dziecka jest bardzo naturalne. Mały człowiek „chłonie jak gąbka” sposób, w jaki opisujemy i tłumaczymy mu świat. Przychodząc na świat, dziecko jest całkiem nieźle wyposażone w „narzędzia poznawcze”, nie czeka przecież na pobieranie nauk szkolnych, aby budować swoją wiedzę. Przez 6, 7 pierwszych lat życia uczy się mimowolnie, przy okazji. Małe dzieci cały czas przyjmują wiele informacji z kilku źródeł naraz. Ich umysły są bardzo chłonne – nie wykształciły w sobie jeszcze struktur hamujących. Dlatego półtoraroczne dziecko chce na przykład popychać ciężkie przedmioty. Mało tego, ono dąży do tego, by się wysilać. Gdy zaś wejdzie w fazę wspinania się, będzie to robić z uporem maniaka. Nie dlatego, że „jest niegrzeczne” (kolejna etykieta!). Ono ma po prostu potrzebę treningu mięśni. Jeśli malec usłyszy wówczas od rodzica „nie wchodź na ten regał, nie wolno, jesteś niegrzeczny”, jego naturalna potrzeba rozwojowa zostaje zaklasyfikowana w umyśle jako „złe zachowanie”. Gdy usłyszy takie komunikaty jeszcze w kilku sytuacjach, prawdopodobnie do szkoły przyjdzie z już ugruntowanym poczuciem, że jest łobuzem. Może się też zdarzyć, że dziecko ruchliwe, z żywym temperamentem dopiero w szkole dostanie etykietkę na przykład dziecka z ADHD, bo dopiero wówczas jego zachowanie stanie się dostrzegalnie denerwujące. Zazwyczaj nie mamy świadomości, że nazywając problem w ten sposób, bardzo komplikujemy sobie drogę do jego rozwiązania.
Wychowanie to przecież odkrywanie w dziecku tego, co dobre, stwarzanie warunków, by to „dobre” mogło się rozwijać. Jeśli skupimy swą energię na odkrywaniu wad i słabych stron dziecka, to właśnie te cechy wzmocnimy. Richard Carlson porównuje wychowanie do poszukiwania złota. Czasem my, wychowawcy, zachowujemy się jak poszukiwacz złota, który zaczerpnięty materiał analizuje pod względem zawartości śmieci, piasku i odpadów, nie zwracając uwagi na to, co pomiędzy nimi błyszczy. Oczywiście, większość wyłowionego materiału nie jest wartościowa, ale żeby zdobyć fortunę, trzeba się skoncentrować na tym, co jest złotem, pomijając śmieci.
Nie znaczy to, że mamy ignorować zachowania niepożądane pojawiające się u dziecka – ono potrzebuje zakreślania granic i wyrażania jasnych oczekiwań. Bardziej skuteczne w wychowaniu jest jednak skupienie się bardziej na tym, co dobre, a nie na tym, co złe. Chwalone i doceniane, dziecko formułuje w umyśle pozytywny obraz siebie. Jest to konieczny warunek, aby zaczęło na siebie dobrze patrzeć, wierzyć w swoje możliwości. Zachęci je to do podejmowania prób, powtarzania zachowań i pozytywnych działań, za które od otoczenia uzyskuje aprobatę. Jest to naturalny impuls do rozwoju, przezwyciężania trudności, doskonalenia się. Zasiane przez nas ziarenko dobra może kiełkować i się rozwijać. Niejednokrotnie zdarza się jednak, że rodzice i nauczyciele, zmęczeni niewłaściwym zachowaniem dziecka, nie potrafią znaleźć wyjścia z trudnej sytuacji. Często nieświadomie ignorujemy informacje mogące nam pomóc. Zdarza się nawet, że identyfikujemy swój problem, lecz nie wiemy, jak go rozwiązać. Dobrym sposobem bywa wówczas kontakt z kimś, kto z dystansu spojrzy na naszą skomplikowaną sytuację. Gdy naszego myślenia nie ograniczają żadne fałszywe przekonania, jesteśmy bardziej otwarci na poszukiwanie informacji, które pomogą w rozwiązaniu problemu.
Załóżmy więc, że dzieci to taki nierozpoznany potencjał. Nie są „leniwe”, lecz jeszcze nie odkryły motywacji, by ciężko pracować i potrzebują kogoś, kto uwierzy, że potrafią. Nie są „samolubne”, tylko jeszcze nie odkryły radości z dzielenia się. Nie są niezdarne, tylko powinny ćwiczyć swoje ciało. A kiedy dziecko samo mówi na przykład „Wiem, jestem niegrzeczny” przełamujmy to, mówiąc choćby „potrafisz także być miły”.
Nigdy nie używajmy „etykiet” jako narzędzia wychowawczego. Mówienie nadpobudliwemu dziecku, że jest nadpobudliwe, nawet jeśli jest to wyraz troski czy stwierdzenie faktu, aktualizuje i wzmacnia ten problem. Dzieci nie są motywowane do ćwiczenia, kiedy słyszą, że są grube. Jeśli zaś słyszą, że są leniami, wcale nie nabiorą motywacji do cięższej pracy w szkole. Niestety, „zaetykietowane” dziecko zazwyczaj będzie postępować dokładnie odwrotnie. Bycie w jakiejś roli, szczególnie tej negatywnej, z jednej strony jest przykre, z drugiej – wygodne. Dziecko czuje się zwolnione z konieczności pracy nad sobą. Etykietka przyklejona dziecku wiąże ręce również rodzicom i wychowawcom, obniżając skuteczność ich wychowawczych wysiłków.
Agata Kowalska
W artykule wykorzystano materiały programu „Szkoły dla Rodziców i Wychowawców” Joanny Sakowskiej, którego autorka jest realizatorem.
Niby to wszystko wiemy, o czym mowa w artykule, a jednak ciągle trzeba o tym przypominać. Rzeczywiście łatwo jest etykietować, a później sami zbieramy żniwo takich działań. Co jakiś czas trzeba wychowawcom przypominać o takich „oczywistościach”. Chętnie poznałabym komunikaty, które mają zastąpić etykiety. Tego zabrakło mi w artykule.
Dziękuję za ten artykuł. Pracuję w szkole wiele lat i zapominam o takich sprawach. Rutyna, zmęczenie….A ciągle pojawiają się nowi uczniowie ze swoimi problemami.
Przedostatni akapit pozwolę sobie skopiować, wydrukować i powiesić w sali, w pokoju nauczycielskim i nad łóżkiem – za pozwoleniem autorki oczywiście.
Nawet zachęcam, warto promować takie podejście!
…i dodam, że tę myśl zaczerpnęłam z materiałów pani J. Sakowskiej, również za jej zgodą, oczywiście 🙂