Poznałem w swoim życiu wielu estetów. Na przykład pewien znajomy nauczyciel przysposobienia obronnego twierdził, że rośnie nam pokolenie ludzi skrzywionych – nie, nie jakoś tam metaforycznie, ale dosłownie, kręgosłupowo. Zdaniem tego nauczyciela aż przykro patrzeć na młodzież, gdy się tak garbi, wykrzywia i kuli. A winny temu był według niego brak musztry w szkolnym programie PO (wycofano ją jakiś czas wcześniej). Musztra prostuje kręgosłupy (to jego opinia) i sprawia, że młody człowiek jest wyprężony, patrzy na wprost, jest pewny siebie i pięknie się prezentuje. Słowem estetycznie.
Inny przykład (choć z podobnej branży). Zadzwonił raz do mnie oficer z Wojskowej Komendy Uzupełnień z pytaniem o mojego siostrzeńca (choć już byłem w wieku popoborowym, to za nim do mnie dotarło, że nie o mnie mowa, serce zadudniło mi jak werbel). Syn mojej siostry od 2. roku życia mieszka sobie spokojnie w Kanadzie i do głowy by mu nie przyszło, że w kraju, z którego dawno temu wywieźli go rodzice, stał się poborowym i zaczął podlegać obowiązkowej służbie wojskowej. Rozmowa z oficerem była bardzo ciekawa, jakby wprost z Haška, ale chodzi mi tylko o jeden jej wątek – otóż oficer w którymś momencie powiedział, że w Polsce brakuje kultury. Na moje pytanie, o czym konkretnie mówi, uściślił, że o kulturze meldunkowej. Ponieważ jego zdaniem księgi meldunkowe są prowadzone bałaganiarsko, niekonsekwentnie i nieestetycznie, a wszystko przez krnąbrnych poborowych, którzy co rusz zmieniają miejsce zamieszkania i nie raczą o tym informować stosownych władz.
Jeszcze inny przykład. Mój świętej pamięci matematyk w technikum dostawał białej gorączki, gdy widział zadanie rozwiązywane w sposób niechlujny. Miał zwyczaj wywoływania do tablicy na raz 4 osób. Dzielił tablice na tyle właśnie części i dyktował każdemu inne zadanie do rozwiązania – sztuką było zmieścić się na wyznaczonej części tablicy. Profesor w jednej chwili potrafił przejść od białej gorączki, której dostawał przy niechlujnym rozwiązywaniu, do zachwytu nad estetycznie, czyli najprościej, rozwiązanym zadaniem. Jakoś nie pamiętam, żebym kiedyś zasłużył na ten zachwyt…
Już choćby z tych przykładów z życia wziętych widać, że pojęcie estetyki można rozumieć na wiele sposobów. Skinhead uzna, że jego ubiór jest estetyczny, a hipis to samo powie o swoim – ale raczej nie dojdą do kompromisu. Na co zresztą zwraca uwagę tak zwana mądrość ludowa, która mówi, że „nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba”.
Jako dziedzina filozofii estetyka wyłoniła się dość późno, bo dopiero w XVIII wieku, stając się na początku częścią epistemologii, czyli nauki o poznawaniu. Usamodzielniła się za sprawą Immanuela Kanta, który nadał jej rangę odrębnej gałęzi filozofii – wiedzy o pięknie i sztuce. Od tego czasu można mówić o dwóch nurtach estetyki – implicite i explicite. Kant zajmował się teorią piękna, czyli estetyką explicite. Estetykę implicite można by w uproszczeniu nazwać „historią piękna”, a dokładniej „historią poglądów na piękno”.
Głośno ostatnio było o postulacie wprowadzenia estetyki do szkół. Czy taki przedmiot jak estetyka, rozumiana jako historia piękna, powinien być nauczany w szkole? Tak, bardzo powinien. I jest nauczany! Podobny do historii piękna przedmiot istnieje w naszych szkołach średnich i nazywa się wiedza o kulturze. No tak, tyle że za sprawą reformy właśnie zaczynają się jego ostatnie lata…
A skoro postulat wprowadzenia estetyki do szkół głoszą dokładnie ci sami ludzie, za sprawą których wiedza o kulturze zostaje wykluczona z podstawy programowej, to znaczy, że nie o estetykę implicite (czyli historię poglądów na piękno) im chodzi. A szkoda, bo poznanie zmieniających się zapatrywań na to, co postrzega się jako piękne, jest bardzo pouczające, wychowawcze i wyzwalające – prawie tak samo jak sama sztuka, wytwarzająca piękno.
Odczuwanie piękna jest właściwością wielce zróżnicowaną, zależną od gustów, kontekstu i okoliczności towarzyszących sytuacji obcowania z tymże pięknem. Weźmy na przykład stare blokowisko zbudowane z szarych prefabrykatów izolowanych czarna mazią. Brzydkie, prawda? Ale już to samo industrialne blokowisko sfotografowane w odpowiednim oświetleniu z podkreśloną przez czarno-białe zdjęcie atmosferą szarości albo ze spotęgowanym efektem symetryczności brył – może się podobać, ba, może zachwycić. A teraz to samo osiedle po ingerencji spółdzielni mieszkaniowej – bloki ocieplone styropianem i zaciągnięte pomalowanym na pastelowe kolory tynkiem. Dużo ładniej niż na szarym blokowisku, prawda? Ale artystycznych zdjęć z tego zrobić się nie da, gdzieś znika estetyka industrialnych brył zbudowana na naturalizmie. A naturalizm jest, jaki jest – o tym czy ładny, czy też brzydki, decyduje patrzące na niego oko.
Czy danse macabre jest piękny? A Hello Kitty? Można by podyskutować. I warto podczas tej dyskusji wykazać się wiedzą o zmieniających się kanonach sztuki i ich społecznej i nawet gospodarczej roli. Jest na to miejsce na wiedzy o kulturze, zwłaszcza że ten przedmiot ma wielką przewagę nad innymi, zwłaszcza nad językiem polskim – nie zdaje się z niego matury, nie goni więc nikogo czas, jest więcej swobody, która sprzyja dyskusji (a to całkiem dobra metoda dydaktyczna i może się obejść bez testów).
Ale jak wspomniałem – chyba nie o to chodzi autorowi i admiratorom pomysłu „estetyzacji” programów szkolnych. Idzie raczej o wprowadzenie pożądanego kanonu piękna i pilnowanie, aby zachwycał. Historia zna takie przypadki, i nie myślę o czasach (wielokrotnie zresztą powracających, choćby z zaleceniami poetyki normatywnej w literaturze), kiedy sztuka była rzemiosłem i obowiązywały ją ścisłe reguły określające, jak ma wyrażać piękno. Mam na myśli konkretnych ludzi i sytuacje. W 1934 roku na zjeździe Pisarz Radzieckich w Moskwie proklamowano socrealizm – kierunek w sztuce, który jasno określał, czym mają zajmować się twórcy i jaką estetyką się posługiwać, by zachwycała radzieckiego człowieka i służyła państwu. Podstawą założeń socrealizmu był artykuł Stalina O polityce partii w dziedzinie literatury pięknej. W kręgu aparatczyków otaczających „ojca narodów” szybko zebrał się zespół propagatorów (twórców) nowego, słusznego kierunku z Andriejem Żdanowem (nie twórcą) na czele. To właśnie ten ostatni wysunął pomysł przeszczepienia myśli Stalina o literaturze na inne dziedziny sztuki. I stało się – estetyka została zagarnięta przez politykę.
Coś mi to przypomina – a no tak, znane powiedzenie przypisywane na pół legendarnemu Francowi Fiszerowi, a którego autorem w rzeczywistości jest Hegel – „Historia uczy, że ludzkość niczego się z niej nie nauczyła”.
Ryszard Bieńkowski