Postaw na edukację

23.06.2017

Mąż swojej żony

Czyli o nauczycielstwie z perspektywy męża

Mąż swojej żony

Jest taki stary polski film w reżyserii Stanisława Barei – „Mąż swojej żony”. Opowiada o małżeństwie odnoszącej sukcesy lekkoatletki ze zdolnym kompozytorem. Lekkoatletkę gra Aleksandra Zawieruszanka, a kompozytora – Bronisław Pawlik.

Jego dramat (choć to komedia, więc „dramat” z przymrużeniem oka) polega na tym, że wszystko, co robi, pozostaje na drugim planie wobec osiągnięć żony, której bez przerwy towarzyszą albo trenerzy (organizujący całe jej życie), albo kibice, albo media.

W końcu jednak młodemu kompozytorowi trafia się chwila tryumfu – jego koncert jest transmitowany w telewizji (film jest z roku 1960, więc sam telewizor był już wówczas sensacją). Kompozytor może się poczuć dumny – aż do momentu, kiedy spiker tego kulturalnego wydarzenia przedstawia go jako „męża naszej wspaniałej Fołtasiówny”.
Mnie poczucie bycia mężem swojej żony towarzyszy od 18 lat. Choć nie jestem kompozytorem (prawdę mówiąc, daleko mi do tego – posiadam pierwszy stopień muzykalności i ledwie potrafię odróżnić muzykę od ciszy), a moja żona nie jest lekkoatletką (ale gdyby była, to najlepiej by się sprawdziła w siedmioboju). Jest natomiast nauczycielką, a to bez względu na wykonywane przeze mnie zajęcie stawia ją na pierwszym planie. Z trzech co najmniej powodów.
Po pierwsze, dla uczniów (zwłaszcza młodszych) mąż ich pani zawsze będzie jakimś uzurpatorem. Jak to mąż? Przecież to nasza pani. Pamiętam, jak chyba w 2 klasie szkoły podstawowej nasza pani powiedziała nam, że od teraz nie nazywa się tak, jak się nazywała, tylko zupełnie inaczej. Posadziła nas wtedy w kółku i pokazała zdjęcia ze ślubu. Mam nadzieję, że nam wybaczyła, ale usłyszała wtedy mniej więcej to: „taki stary?”, „ale ma wielkie okulary”, „brodacz”. No cóż – nie miał w naszych oczach żadnych szans, bo to była przecież nasza pani.
Mnie osobiście zdarzyło się kiedyś usłyszeć w supermarkecie taką rozmowę:
– Zobacz, pani od fizy z jakimś facetem.
– Może to mąż?
– Taki siwy?
Jako mąż swojej żony (który nie powinien być siwy) mogę być w oczach jej podopiecznych co najwyżej „jakimś facetem”.
Po drugie, moja żona wykonuje najważniejszy zawód na świecie. Jeśli ktoś zapyta: „a lekarz, a pielęgniarka, a ratownik medyczny?” – to odpowiem z niezwykłym refleksem, że też wykonują najważniejsze zawody na świecie. Ale na tym lista się według mnie kończy. Bo jaki jeszcze zawód mieści w sobie taką odpowiedzialność za los drugiego człowieka? (No dobrze, jeszcze pilot samolotu i kontroler ruchu powietrznego, ale to już z grubsza wszystko). Zawód pedagoga to misja. Od nauczyciela (od tego, co zrobi lub czego nie zrobi) zależą późniejsze życiowe wybory młodych ludzi.
Podam przykład, by mówienie o misji nie zostało wzięte za pustosłowie. Moja żona pracuje w dwóch gimnazjach – w jednym prowadzi zajęcia indywidualne z, nazwijmy to, życiowymi rozbitkami. Nie można być życiowym rozbitkiem w wieku 15–16 lat? I to jeszcze jak można! Jeden z jej uczniów od początku nauki w tej szkole jest sam. Rodzice wyrzucili go z domu, bo przeszkadzał im w ich hedonistycznym życiu. Początkowo mieszkał u babci, ale ta umarła i odtąd (czyli przez 2 lata) pomieszkiwał w piwnicach, strychach, na działkach i w różnego rodzaju squatach. Nie muszę chyba mówić, jak w tym okresie wyglądało jego uczęszczanie do szkoły – tak, że dwukrotnie był nieklasyfikowany. W końcu szkoła wzięła sprawy w swoje ręce i znalazła mu miejsce w placówce opiekuńczo-wychowawczej. Z frekwencją nadal jest różnie, ale regularnie przychodzi na lekcje do mojej żony – czyli na matematykę i fizykę. Zwykle zresztą przychodzi tylko na te lekcje, a z pozostałych ucieka. Dlaczego przychodzi na matematykę i fizykę? Po części dlatego, że zaczął rozumieć te przedmioty i nawet okazało się, że całkiem dobrze sobie z nimi radzi, mimo zaległości. Na początku moja żona musiała się wykazać uporem i nie odpuszczać – na przykład dzwonić do niego i mu przypomnieć o lekcjach. Ale kluczowy był jeden moment w październiku – po dniu nauczyciela przyjechała do pracy z czekoladą, którą dostała od swojej klasy z drugiej szkoły. I jakby nigdy nic rozpakowaną położyła na ławce ucznia, żeby się częstował. To dużo poczęstować czekoladą i porozmawiać? Dla życiowego rozbitka bardzo dużo. Od tej pory nie opuścił żadnej lekcji matematyki i fizyki (mimo, że nadal ma swoje za uszami). Opowiada mojej żonie o życiu w ośrodku, które mu się w zasadzie podoba i jest znacznie lepsze od wcześniejszego. Czy ktoś uwierzy, że można opowiadać o tym, że lubi się kompot ze stołówki i że zawsze są dwa dania? Albo o tym, że z biblioteki w ośrodku wolno wypożyczać książki? Swoją drogą, gdy czeka na lekcje z moją żoną (często w czasie, kiedy powinien być na innej lekcji), nie patrzy w ekranik smartfona, tylko czyta książkę – a to oznacza, że będą z niego ludzie.
Ja nie mam takich osiągnięć i nigdy mieć nie będę – dlatego jestem i zawsze będę tylko mężem swojej żony.
Po trzecie – moja żona wykonuje masę najgłupszych rzeczy na świecie wynikających z papierologii. Jaki to ma związek ze mną, bogu ducha winnym mężem?
Otóż taki, że jej w tym pomagam.

Tak się składa, że największe spiętrzenie tej roboty wypada pod koniec roku szkolnego, kiedy do wykonania są także czynności jak najbardziej potrzebne – wyciąganie uczniów na lepszą ocenę, wypisywanie arkuszy, sprawdzanie poprawności wpisanych ocen przez innych nauczycieli (wuefiści strzeżcie się mojej żony), wypisanie dyplomów, dopilnowanie poprawnego wydrukowania świadectw, przepisanie wyników egzaminu do dziennika, przygotowanie dla uczniów własnoręcznie zrobionych upominków (taki zwyczaj mojej żony).

I masa innych rzeczy, z którymi niestety przeplatają się różnego rodzaju akty rozliczeniowe – ocena realizacji programy wychowawczego, realizacja planu pracy szkoły, ocena skuteczności działań podjętych w celu przeciwdziałania zagrożeniom i uzależnieniom, sprawozdanie z czynności podjętych wobec uczniów z orzeczeniami, rozliczenie 40 godzinnego tygodnia pracy, sprawozdanie z prac samorządu szkolnego itd. itp. Coś mogłem przekręcić w nazewnictwie, ale mniejsza o to. Jako mąż swojej żony jestem wówczas jej palcami i pamięcią podręczną – wyszukuję różnego rodzaju papiery, przeszukuję komputer na okoliczność obecności tam zeszłorocznych sprawozdań, pod jej dyktando wpisuję do różnych tabelek rozmaite wyprane z sensu formułki.
Robię to, żeby moja żona miała czas na rzeczy, które mają sens. Taki jest los męża swojej żony – nauczycielki.

Ryszard Bieńkowski

Dr Ryszard Bieńkowski

Doktor nauk humanistycznych, literaturoznawca ze specjalnością folklorysty, autor książki „Cerowanie dziurawych parasoli deszczem. Na tropie metafory ludowej ” i dwóch tomików poezji. Związany z Gdańskim Wydawnictwem Oświatowym.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Anna pisze:

    To wszystko prawda, bez mojego najukochańszego męża ginę co dnia.

  2. Bożka pisze:

    Świetny tekst! Śmiałam się do łez, zwłaszcza, że znam takiego męża i bardzo go kocham.