– Na dzisiejszej lekcji… Chłopcy tam z tyłu, spokój! Dziś będziemy… Paulina, przestań płakać! Wiem, bolało, ale już cię przeprosił. Będziemy mówić o… Piotrek, oddaj ten telefon. Dostaniesz go po lekcji. Tak, na pewno. Siadaj. Będziemy dziś mówić o… Nie, Krzysiu, nie o nowej aplikacji na smartfona. Dziewczynki, proszę nie rozmawiać!
Znają Państwo taki obrazek? Na pewno. Jeśli nie z własnego doświadczenia, to z opowieści. Jak zapanować nad trzydziestką dzieciaków, które stają na głowie, żeby rozwalić lekcję? Jakieś ułamki, Piłsudski czy, nie daj Boże, poezja obchodzą je mniej więcej tyle, co nas losy kambryjskich szkarłupni.
Jest też inny obrazek. Ledwo nauczyciel staje w progu, uczniowie milkną. Nie musi nikogo uciszać, podnosić głosu… Nie ma znaczenia, czy jest ich piętnastu czy trzydziestu. Marzenie.
Wydaje mi się, że właśnie tak wyobrażają sobie pracę nauczyciela rozmaici decydenci. Jeśli belfer ma trudności, niech zmieni zawód. Wiadomo – im większe klasy, tym tańsza szkoła. W jednej sali można upchnąć trzydziestkę uczniów, a nawet więcej. Chińskie dzieciaki uczą się w czterdziestoosobowych klasach – i co? Chiny są drugą gospodarką świata. A u nas w gminie pieniędzy mało.
Domyślają się już Państwo, że piszę à propos ewentualnych zmian w przepisach o liczbie uczniów w klasie. No właśnie: co zrobić, gdy dojdzie nadliczbowe dziecko? Dzielić klasę czy nie dzielić? A może rozbić trzy klasy na cztery?
Nie od rzeczy będzie sprawdzić wyniki badań. Zaglądam do raportu OECD Education at a Glance 2014, czyli Edukacja na pierwszy rzut oka. (1) Rzut jest raczej panoramiczny – dokument liczy, bagatela, 100 stron.
W krajach OECD mamy przeciętnie 21 uczniów w klasie (pozwolą Państwo, że zaokrąglę te nieszczęsne 21,35 ucznia). Średnia w Polsce to 18 uczniów. Największe klasy są w Chinach (38), Chile (30) i Japonii (28); najmniejsze – w Luksemburgu i na Łotwie (po 16). Co ciekawe, na poziomie gimnazjalnym liczebność wzrasta średnio o 2 osoby, choć Chiny znów biją rekord: przeciętna klasa liczy tam 52 uczniów.
Wbrew powszechnemu mniemaniu autorzy raportu nie stwierdzają wyraźnej zależności między osiągnięciami uczniów a ich liczbą w klasie. W innej publikacji OECD, Education Indicators in Focus z 2012 roku, czytam, że samo zmniejszenie liczby dzieci w klasie nie wystarczy, by ulepszyć system oświaty; większe znaczenie ma poprawa jakości nauczania. (2)
Pięknie. Gdybym teraz napisał zgrabne zakończenie, stałbym się dla niejednego samorządowca oświatowym guru. Wykazałem przecież, że: 1) klasa może być wielka jak pułk piechoty, 2) jeśli nauczyciel sobie z nią nie radzi, to jego wina. W Chinach sobie radzą.
Tyle że w Państwie Środka, podobnie jak w kraju kwitnącej wiśni czy ojczyźnie Samsunga – z zakończenia nici, nie zostanę żadnym guru – otóż wszędzie tam już od kołyski wpaja się dzieciom konfucjański ideał posłuszeństwa władzy, więc także nauczycielom.
U nas taki ideał by nie przeszedł. Do wyjątków należą pedagodzy utrzymujący w klasie żelazną dyscyplinę. Za dużo w nas indywidualizmu, fantazji, rozhukania… I dobrze. Mała szansa, że uczeń wciąż przytakujący nauczycielowi dokona kiedyś przełomu w nauce. Gdzie zdobędzie niezależność myślenia, bez której ani rusz? Szkoła mu jej nie da.
Nie będę się tu jednak zajmował chińską edukacją; jeśli Chińczycy zechcą skorzystać z poniższych uwag, proszę bardzo.
Jak wspomniałem, według raportu OECD poprawa jakości nauczania winduje na wyższy poziom cały system oświaty. Świetnie, zgoda. Co się jednak składa na rzeczoną jakość? Raport milczy, więc sam wymienię niektóre elementy: kwalifikacje nauczycieli, motywujące ich pensje, możliwość indywidualizacji nauczania i, co za tym idzie, nieprzepełnione klasy. Same kosztowne rzeczy. Masz babo placek.
Ktoś powie: no właśnie, wydajemy zbyt wiele. Czy naprawdę? W 2011 roku Polska przeznaczyła na edukację 5,46% PKB. Średnia państw OECD wyniosła 6,07%; USA wydały 6,91%, a pierwsza na liście Dania – 7,94% (dane z Education at a Glance 2014). Jesteśmy w ogonie.
W moim przekonaniu mniejsze klasy sprzyjają poprawie jakości nauczania. Tak się złożyło, że moje starsze dziecko chodziło do szkoły państwowej, a młodsze – do społecznej, gdzie było 14 uczniów w klasie. Naprawdę wiem, o czym mówię.
Ze względu na dobro dzieci i nauczycieli (i nas wszystkich) w klasie nie może być więcej niż 25 uczniów. Jeśli na początku roku szkolnego mamy ich właśnie tylu, lepiej utworzyć dwie klasy; nie trzeba będzie dzielić tej jednej, gdy potem ktoś dojdzie. Wiem, urwałem się z choinki.
Ciągnę więc dalej. Miałem nadzieję, że szkoły nie będą zwalniać nauczycieli z powodu niżu demograficznego. Marzyły mi się mniejsze klasy i indywidualne podejście do uczniów. Budżet nic by na tym nie stracił. No dobrze, niewiele. I tak by się opłaciło. Edukacja to przecież inwestycja w przyszłość.
Przyszłość? Dla niektórych kończy się na przyszłorocznych wyborach. A inwestycje muszą się przekładać na słupki poparcia. Ot, co.
1 Education at a glance 2014
2 Education Indicators in focus 2012
Tomasz Małkowski
Moje dziecię (3 klasa) zaczyna lekcje koło 12-13 i w szkole jest do 16. Klasy są dość małe (20 osób) ale jest ich tak dużo, że szkoła nie wyrabia – jest to szkoła sportowa, sporo dzieci spoza rejonu. Coś za coś, niestety.
Ja pracuje w małej szkole, małe klasy 5, 5, i 3 osobową. Ale tam jest problem klas łączonych mając np. 5 i 6 nie da się poświęcić czasu na obydwie i wszytko im jasno wyjaśnić nawet przy takiej liczbie osób. Dzieci też mają problemy czasem muszę jednego uciszać przez całą lekcje> tak więc mam 45 minut dwa tematy, dwie klasy ucznia który wszystko mi rozwala swoim zachowaniem i nie nie zrealizowany materiał
Mam porównanie – uczę w gimnazjum w klasach liczących 32 osoby, 30 i 29 oraz w klasie integracyjnej, liczącej 18 uczniów, w tym 4 niepełnosprawnych, którym pomaga nauczyciel wspomagający. W tych licznych klasach zdarza się, że jest problem z dyscypliną, zwłaszcza gdy mam lekcję na siódmej lub ósmej godzinie. Jednak większym problemem jest to, że brakuje mi czasu, żeby sprawdzić wszystkim zadanie, gdy pytam recytacji, zajmuje mi to nieraz trzy lekcje. W tej integracyjnej ze wszystkim zdążę, mamy czas na pracę indywidualną i różne dyskusje. Kiedyś gdzieś przeczytałam, że klasa licząca więcej niż 25 uczniów to już nie klasa – to grupa przetrwania 🙂
Znam to. Uczę klasę, w której jest 30 uczniów. I gimnazjum. Z dyscypliną jakoś daję radę. Chociaż często jest tak jak na początku tego tekstu. Problemem są uczniowie z dużymi zaległościami. Bez zajęć wyrównawczych z matematyki w takiej klasie nie ma szans, aby uczniowie nadrobili zaległości. Ci najsłabsi, raczej pogłębią je. A zatem zostaje mi indywidualizacja nauczania poprzez męczenie tych dzieciaczków dodatkowymi zadaniami ze szkoły podstawowej i zajęcia wyrównawcze.
Uczę też klasę 14 osobową, więc wiem o czym piszę.
Pozdrawiam wszystkich nauczycieli. Składam serdeczne życzenia z okazji naszego święta.
Ja w klasie IV mam 33 osoby- to jest dopiero komfort pracy…