Postaw na edukację

19.03.2021

A w Finlandii to, a w Finlandii tamto

Ale co poradzić, kiedy ich pomysły dają do myślenia?

A w Finlandii to, a w Finlandii tamto

Przeczytałem właśnie, że w Finlandii jedyną lekturą obowiązkową jest Kalevala, epos narodowy Finów.

Co takiego mnie w tej informacji zdziwiło? Raczej nie to, że poza Kalevalą fińscy nauczyciele mają bardzo rozległą autonomię w wyborze lektur dla swoich uczniów. Ani to, że kryterium, którym kierują się przy wyborze tytułów, jest zachęcenie uczniów do czytania. Zatem nie zdziwiło mnie i to, że fińscy nauczyciele nie wybierają nudnych powieści sprzed kilkuset lat, tylko bardziej współczesne dzieła o tematyce, która interesuje uczniów. Nie zdziwił mnie też efekt takiego logicznego, mądrego i ultranieideologicznego podejścia, czyli to, że tamtejsi uczniowie chętniej niż ich rówieśnicy w innych krajach czytają książki. Ani efekt tego efektu – od lat najwyższe miejsca w badaniach mierzących kompetencje czytelnicze (i nie tylko czytelnicze, bo akurat te kompetencje rozwijają wszechstronnie) prowadzonych wśród 15-latków.

Zastanowiło mnie, że jedną jedyną lekturą obowiązkową jest właśnie Kalevala. Bo przecież z takim niekanonicznym podejściem do kanonu lektur Finowie mogli równie dobrze nie wybierać żadnej lektury obowiązkowej. Odciąć się od literackiej przeszłości. Postawić na tu i teraz. Jednak zostawili w tym kanonie Kalevalę, epos złożony ze szczątków dawnych ludowych pieśni, legend i mitów zebranych, opracowanych (a częściowo też uzupełnionych) przez Eliasa Lönnrota w połowie XIX wieku.

Dla przypomnienia – Lönnrot zebrał, opracował (połączył w całość) i opublikował pieśniową spuściznę ludu fińskiego (do której przyznają się też Estończycy i Karelowie). Dla Finów, w XIX wieku i wcześniej zdominowanych przez kulturę szwedzką, było to odrodzenie tożsamości narodowej, wydobycie z kulturowej pustki. A sam Lönnrot stał się narodowym bohaterem – na co wpłynął nie tylko efekt jego pracy, ale też „bohaterska” i bezkompromisowa postawa, kiedy przemierzał zaśnieżone pustkowia Półwyspu Kolskiego i mozolnie odnajdywał wśród ludu strzępy dawnej mitologii utrwalonej w pieśniach.

My też mieliśmy swoich Lönnrotów. Ale czy znamy i szanujemy ich trud i heroizm? Spuścizna Adama Czarnockiego, znanego również jako Zorian Dołęga-Chodakowski, w znacznej części przepadła. A to, co zostało, na przykład ludowe kolędy ruskie i polskie, opublikowano 150 lat po jego śmierci. Można mnożyć nazwiska XIX-wiecznych ludoznawców i zbieraczy: Żegota Pauli, Seweryn Goszczyński, Kazimierz Władysław Wóycicki, Jan Karłowicz, Zygmunt Gloger, których prace są nieocenione. Można do nich dodać dziesiątki nazwisk korespondentów zeszytów ludoznawczych, ukazujących się od drugiej połowy XIX wieku, i rzesze etnografów i folklorystów bardziej nam współczesnych.

Można też się zapytać (siebie samych, bo kogo innego?) o Henryka Oskara Kolberga – jak jego dzieło jest obecne w świadomości szkolnej?

A przecież to nasz narodowy bohater, człowiek, który właściwie w ostatniej chwili ocalił od zaginięcia ogromny dział naszej kultury, zwany ludową. Zrobił dla nas to, co Lönnrot dla Finów. Czy różni go od Lönnrota to, że z naszych pieśni ludowych nie da się poskładać zwartej historii epickiej? Owszem, wielu folklorystów nad tym boleje do dziś, niektórzy poświęcili badania życia, żeby z odłamków poskładać coś na miarę eposu – choćby Stanisław Czernik. Ale to się nie udało i już nie uda. Można tylko gdybać. Co by było, gdyby Kolberg żył sto lat wcześniej – czy natknąłby się jeszcze na jakieś strzępy tego eposu, w który tak wierzył Czernik? Tyle że sto lat przed Kolbergiem na pieśni ludowe nikt nie zwracał uwagi i nie uważał ich za godne zapisania.

Ale można by też zapytać, co by było, gdyby nie przytrafił nam się taki systematyczny i uparty badacz jak Oskar Kolberg? W jakimś sensie kulturowa pustka, którą odczuwam, byłaby jeszcze większa.

Bo nie da się ukryć, że już od etapu szkolnego ta kulturowa pustka istnieje. Czy uczniowie, począwszy od pierwszej klasy szkoły podstawowej, a skończywszy na klasie maturalnej, poznają w oryginale choćby pięć pieśni ludowych? A może chociaż jedną? Czy może dowiadują się czegoś o poetyce tych pieśni? Dlaczego są w nich refreny? Czemu służą powtórzenia? Czym jest symbol w pieśniach ludowych i czym się różni od symbolu literackiego? Dlaczego Jasio konie poił, a Kasia wodę brała? Dlaczego lud prawie nie posługiwał się metaforą? Co to są warianty pieśni ludowej i dlaczego jest ich tak dużo?

Kilkudziesięciotomowy zbiór Pieśni ludu polskiego jest tak drobiazgowy, że uczniowie mogliby poznawać pieśni swojego regionu, częstokroć nawet swojej wioski. Czy mają na to czas? Czy ktoś założył taką możliwość w dokumentach programowych?

A co by było, gdyby fiński pomysł na lektury zastosować u nas? To znaczy zrezygnować z lektur obowiązkowych, oddać kształcenie czytelnicze w ręce nauczycieli, którzy według własnego doświadczenia i swoimi umiejętnościami wyszukaliby dla uczniów (albo wspólnie z uczniami) lektury do czytania. A do tego wybrać tylko jedną księgę ksiąg, która byłaby obowiązkowa?

Tam Kalevala, a u nas?

Mamy w kanonie lektur Pana Tadeusza, naszą epopeję narodową. Przewija się przez spis lektur od czwartej do ósmej klasy. A przypominam sobie, że wprowadzający nową podstawę programową chętnie powoływali się na doświadczenia i sukcesy fińskiej edukacji…

Trochę to wygląda na próbę wykreowania Pana Tadeusza na taką księgę ksiąg, która ma być podstawą do budowania tożsamości narodowej Polaków, wspólnotowości. Tyle że oczywiście odwrotnie niż w Finlandii nie poprzestano na tej jednej lekturze obowiązkowej i obudowano ją kanonem innych dostojnych i nudnych dzieł.

Z jednej strony Pan Tadeusz to bardzo dobry wybór na taką księgę ksiąg, to wyśmienicie napisany, wyborny utwór. Dzieło literackie krystaliczne. Bardzo je lubię i chętnie wracam do lektury. Ale mam za sobą czternaście lat nauki języka polskiego do matury i dodatkowo jedenaście lat studiów polonistycznych (może i nie ma się czym chwalić, że tak to długo trwało). No więc nieskromnie powiem, że umiem docenić ten kryształ. Boję się tylko, że uczniowie szkoły podstawowej mogą cenić go nieco mniej.

Wątpliwości nasuwają mi się też, gdy porównam nieporównywalne. Kalevala wywodzi się z fińskiej „pieśni gminnej” (że już przy Mickiewiczu zostanę), z poetyką, wątkami, bohaterami charakterystycznymi dla ludowej wrażliwości i wyobraźni. Pan Tadeusz to przygodowo-miłosna historia warstw wyższych, ubrana w narodowe barwy. Do tego napisana trzynastozgłoskowcem, który nie jest miarą naszych ludowych pieśni. To epos typu homeryckiego (choć realistyczny, bez wątków mitologicznych), opowieść w pełni fabularna, z początkiem, rozwinięciem, punktem kulminacyjnym i zakończeniem, dzieło zamknięte. Prawie bez odwołań do wspólnoty międzystanowej. To opowieść dla szlachty, napisana z perspektywy braci szlachty, a nie niepiśmiennych chłopów. Co więcej – nieuwzględniająca potrzeb i specyfiki kultury chłopów, czyli 80 – 90 procent ówczesnego narodu, śpiewającego wówczas własne pieśni (doceniane przez Mickiewicza, ale ignorowane przez szlachtę).

Trudno, moim zdaniem, szukać tu wspólnotowości w takim podstawowym znaczeniu wynikającym z doświadczeń pokoleniowych, które by jednoczyły.

Dużo lepiej sprawdziłaby się w tej roli… Jabłoneczka Juliana Przybosia – antologia pieśni ludowych (epickich i lirycznych), uwzględniająca najpiękniejsze i najczystsze ich warianty, najczęściej pochodzące ze zbiorów Kolberga. Ma ona swoje braki, na przykład nie pamiętam, żeby w grupach pieśni Przyboś uwzględnił kolędy życzące, chociaż same kolędy rozproszone po innych grupach tam są. Przyboś też (za Kolbergiem) najczęściej nie powtarza refrenów, przywołuje je tylko raz po pierwszej strofie – a to bardzo utrudnia i spłyca odbiór. Ale mimo to zamieszczone w Jabłoneczce pieśni to najpiękniejsza reprezentacja ustnej twórczości ludu.

Ja bym w Jabłoneczce widział taką księgę ksiąg – jedyną obowiązkową lekturę szkolną.

To sobie Bieńkowski pofantazjował o Finlandii. Analogii się ponadoszukiwał! Dobrze, mają Państwo rację. To są tylko fantazje. Ale dlaczego Finowie są dumni ze swojej Kalevali, a my nawet nie to, że nie jesteśmy dumni z Jabłoneczki, ale jej zwyczajnie nie znamy?

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.