Postaw na edukację

23.02.2024

„Chłopów” nam odchudzają

Mało nam protestów rolników?

„Chłopów” nam odchudzają

Zamartwiam się od kilku dni. Jakże sobie poradzą przyszli studenci polonistyki na językoznawstwie ogólnym, kiedy przyjdzie im się pouczyć o polisemii systematycznej, na którą koronnym przykładem zawsze był stary dobry Reymont? Reymont stał na półce, Reymont dawał głos, podpierano się Reymontem, czerpano z Reymonta, kupowano Reymonta, lubiano Reymonta, oddawano Reymonta do biblioteki, dostawało się Reymontem po głowie, chodziło się z Reymontem pod pachą! A kto to taki ten Reymont? – zapytają zagubieni przyszli studenci polonistyki. Ot, nasz noblista, ale tylu ich mamy, że jeden w tę czy w tamtą, co to za różnica.

Ironizuję, może mało subtelnie, ale za to dość złośliwie, bo komuś z reformatorów, a właściwie trenerów osobistych obecnej podstawy programowej, przyszło do głowy, żeby odchudzić kanon lektur obowiązkowych o Chłopów. Swoją drogą to dowód na to, że polisemia systematyczna ma się dobrze i działa bez zarzutu, skoro można też o Reymonta coś odchudzić. Na razie to projekt, cały czas obowiązuje licealistów Jesień, czyli pierwszy tom epopei dróżnika z Lipiec, ale od przyszłego roku szkolnego ten tom ma zostać przesunięty do lektur uzupełniających.

Nie tak dawno pisałem w odniesieniu do szkoły podstawowej, że tamtejsze lektury obowiązkowe reprezentują sobą przestarzały kanon, wyliczyłem, że mają średnio ponad 150 lat, a najmłodsze są i tak starsze od rodziców uczniów, który je czytają. Nie chodziło mi jednak o to, żeby wyrugować klasykę z kanonu, co mi zarzucili niektórzy komentujący, ale żeby znalazło się w nim więcej propozycji opisujących świat, bohaterów, wartości i problemy współczesnych kilku- i kilkunastolatków.

W szkole podstawowej nauczanie języka polskiego nie jest zorganizowane w porządku historycznoliterackim, stąd taka moja propozycja. W liceum i technikum jest już inaczej, na tym poziomie uczniowie poznają tradycję literacką, zatem kanon lektur powinien to uwzględniać. Zgadzam się, że obecnie jest to lista bardzo rozbudowana i warto ją nieco odchudzić, a przy okazji dodać trochę świeższego (nowszego) kontekstu, który przecież można włączyć w układ historycznoliteracki (tak zresztą się przecież dzieje – konteksty i nawiązania to jest to, co ożywia nauczanie literatury, a nawet reanimuje wiele dzieł, które są dziś dla uczniów zupełnie niepociągające).

Jednak pozbycie się Chłopów z kanonu obowiązkowego jest bardzo dużym błędem i chyba wynika z niezrozumienia, czym jest ta książka. Dla naszej zbiorowości, żeby nie powiedzieć – dla naszego narodu.

Chłopi to jedyne dzieło tej rangi w naszej literaturze, w którym głos mają przedstawiciele najliczniejszej grupy społecznej. Reymont nie oceniał, nie wyśmiewał, nie koloryzował, nie przerabiał – jak inni. Powieść Chłopi to głos oddany ludowi, żeby opowiedział o sobie z perspektywy swojej kultury. Oczywiście to zabieg literacki, to forma kreacji świata przedstawionego, ale uczciwa wobec ludu.

W żadnym innym dziele kultura ludowa nie mówi swoim głosem. Zawsze była przedmiotem jakiegoś wykorzystania (takie pańszczyźniane traktowanie chłopstwa to też cecha literatury). Począwszy od barokowych sielanek, które wzięły z ludowości wydumaną beztroskę życia wiejskiego, przez romantyków, wyzyskujących emocjonalność ballad, ale odrzucających poetykę tych pieśni, młodopolan poklepujących chłopów po ramieniu i jednocześnie wyszydzających ich w swoich utworach, koryfeuszy socrealizmu wykorzystujących kulturę ludową do budowania ideologii. Oczywiście generalizuję, zdarzały się wyjątki od reguły – szczery w stosunku do chłopów był Lenartowicz, bardzo się o taką szczerość starali autentyści z Okolicy Poetów i wielu przedstawicieli nurtu chłopskiego w literaturze PRL. Ale tylko Władysław Stanisław Reymont przyjął perspektywę chłopską, opowiadając o tym, jak żył lud.

Ktoś mógłby teraz zakrzyknąć: „Co nas obchodzą jacyś chłopi sprzed ponad wieku?”. Zwłaszcza ktoś miastowy. Ale ja bym wtedy tego miastowego zapytał, jak ma daleko do swojej wioski? Ja mam do swojej wioski jedno pokolenie, bo mój ojciec był rolnikiem. Biorąc pod uwagę to, że jeszcze 200 lat temu, przed rewolucją przemysłową, 80% naszego społeczeństwa to byli chłopi, można by zapytać za Wespazjanem Kochowskim:

Gdy Ewa kądziel przędła, Adam ziemię kopał,
Kto tam był szlachcic wtenczas i kto komu chłopał?

No więc – jak daleko masz do swojej wioski? Może się okazać, że całkiem blisko. Prawie cały nurt chłopski w literaturze współczesnej to psychologiczne mocowanie się autorów – inteligentów w pierwszym pokoleniu – z bólem odcięcia, jakiego doznali, gdy pozostawili swoją wioskę i poszli zdobywać wykształcenie, rozpoczynali miastową pracę, dopasowywali się do nowych przyjaciół i żenili. W kolejnych pokoleniach już jest łatwiej, ale i tak warto przepracować sprawę swojego pochodzenia. A żeby to zrobić, trzeba znać swoje korzenie. Chłopi w tym kontekście to dobry pierwszy krok. Dlatego są potrzebni w szkole.

Rolnicy akurat protestują, w telewizji można usłyszeć rozmowy dziennikarzy z panami nierzadko mówiącymi gwarą (dziś, gwarą!) albo z jakimś zaśpiewem, wykładającymi swoje racje – czy jesteśmy w stanie je zrozumieć bez znajomości odrębności kultury, która ich ukształtowała i z której się wywodzą? Bez zrozumienia etosu ich pracy? Są wśród nich co prawda też bezrozumni zadymiarze, którzy wysypują zboże (trud pracy innych rolników) na drogi i tory, ale są też kontynuatorzy prawdziwego chłopskiego etosu spod hasła „Żywią i bronią” – dziś z hasłem „Bez nas nie będziecie mieli co jeść i będziecie chodzić trzeźwi!”. Można się z tego pośmiać, ale warto też zrozumieć.

No i na koniec argument obosieczny. Chłopi na szczęście nie znikają z podstawy programowej, tylko przechodzą z lektur obowiązkowych do uzupełniających. I całe szczęście, bo wraz ze słowem „chłopi” zniknąłby ostatni ślad kultury ludowej w podstawie programowej kształcenia ogólnego – przypomnę, że nie ma tam już słów: folklor, lud, kultura ludowa. Chłopi jeszcze się trzymają – choć już tylko na strzępku babiego lata.

A to trochę dziwne, bo w ostatnich latach powróciło zainteresowanie życiem chłopów. Co prawda nie w kontekście ich 1000-letniego wkładu w kulturę narodową, ale w związku z poniżeniami i niedolą wynikającymi z poddaństwa i obciążeń na rzecz szlachty (celowo nie używam sformułowania „na rzecz pana”, bo to pachnie tym, czym jest, czyli upiorem niewolnictwa). Pojawiły się liczne książki opisujące system pańszczyźniany, żeby wymienić tylko Chłopki. Opowieść o naszych babkach Joanny Kuciel-Frydryszak, Ludową historię Polski Adama Leszczyńskiego czy Chamstwo Kacpra Pobłockiego. W kinematografii też coś drgnęło (i nie mam na myśli tylko malowanego filmu na podstawie Chłopów, ale również nagrodzony na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych film Kos w reż. Pawła Maślony), wzrosło zainteresowanie społecznymi i bytowymi aspektami życia ludu. Kultury ludowej nadal mało w obiegu publicznym, ale zamiast przynajmniej wpisać się w istniejącą tendencję, trenerzy z siłowni MEN-u odchudzają naszą młodzież z Chłopów.

Żyjemy w świecie przeróbek i editów – w literaturze współczesnej, w sztuce, w filmach, w muzyce poznajemy nie kulturę ludową, a jej przerobiony obraz. To nic nowego, tak robiono od czasu sielanek, ale niedługo nie będzie w obiegu publicznym i w świadomości ludzi już nawet śladu dawnej kultury ludowej w jej stanie zbliżonym do naturalnego. A taki jest jeszcze w Chłopach.

Chyba że (i to jest ta obosieczność argumentu, że warto skorzystać z koniunktury), obecni reformatorzy edukacji pamiętają, jak to było z Indianami w lekturach szkolnych. Ponad pół wieku temu ówcześni reformatorzy zauważyli, że młodzież interesuje się Indianami (westerny, książki Karola Maya i filmy na ich podstawie, zwłaszcza Winnetou). Pojawił się wówczas pomysł, żeby skorzystać z tego oczarowania i poszukać w naszej literaturze czegoś o Indianach, co zaciekawi młodzież. I tak do kanonu lektur szkolnych weszła nowela Henryka Sienkiewicza Sachem, którą dobrze pamięta moje pokolenie.

Kurtyna!

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.