Pamiętają Państwo tę scenę z Amadeusza Miloša Formana, gdy cesarz krytykuje operę Mozarta Uprowadzenie z seraju? „Za dużo nut – mówi Józef II, władca oświecony, a nawet muzykujący. – To wszystko”.
Tak było w filmie; w rzeczywistości cesarz rzekł ponoć: „zbyt piękne dla naszych uszu i ogromnie dużo nut”. Zresztą, niech znawcy spierają się o to, jak przetłumaczyć cesarskie gewaltig viel Noten. Wybrałem zarzut w wersji filmowej, gdyż jest on swego rodzaju meta-zarzutem, matką i matrycą wielu mu podobnych. Zarzut ów tłumaczy niepiękną jakoby rzeczywistość, jego autor zaś podaje lekarstwo na tacy. W tym wypadku: wytnij trochę nut, Mozart, a twoja opera będzie doskonała.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ mam wrażenie – obym się mylił – że ministerstwo edukacji zamierza pójść w ślady Józefa II. Zarzut: podręczników w klasach 1–3 jest za dużo. Lekarstwo: wystarczą trzy i basta.
Powie ktoś, że za poprzedniej pani minister był jeden podręcznik i nareszcie zapanował jaki taki porządek. Owszem, odpowiem: porządek rodem z PRL-u. Minister Kluzik-Rostkowska narzuciła dzieciakom jedyną książkę, w dodatku nędzną, ogłaszała jej kolejne triumfy i za nic miała opinie ekspertów. Józef II był przy niej nieudolnym amatorem.
Minister Zalewska zapowiedziała trzy podręczniki do wyboru. (1) To postęp; nikt nie zaprzeczy, że wybór jednego z trzech jest prawdziwym wyborem, większym nawet niż z dwóch – a i ten może się okazać ponad siły takiego na przykład osiołka, któremu dano w żłoby (dwa). Być może minister Kluzik-Rostkowska tak właśnie myślała o nauczycielach, że są jak fredrowska oślina. Nie mnie sądzić, co myślała poprzednia ministra, robiąc krzywdę dzieciakom; nie ma to zresztą większego znaczenia. A co ma? Trzy książki do wyboru. Zapytam: czemu nie cztery? Albo dwie? A może pięć?
Nie mam uprzedzeń do nowego ministerstwa. Ma być lepiej niż dotąd; w porządku, jestem za. Właśnie dlatego martwi mnie pomysł, którego zalety są nikłe – nauczyciele będą mieli łatwiejszy wybór, uproszczą się rozliczenia finansowe… Ktoś widzi inne? Takie rozwiązanie ma jednak liczne wady, które budzą mój niepokój.
Pierwsza jest taka: kto i na jakiej podstawie będzie wybierał „trzy najlepsze podręczniki”? Jak w ogóle zdefiniować „najlepszy podręcznik”? Wszak co odpowiada nauczycielowi A, jest nie do przyjęcia dla nauczyciela B.
Od strony autora wygląda to tak, że celuje on w jakąś grupę uczniów (i nauczycieli). Nie da się pisać dla wszystkich: dla jednych książka będzie za łatwa, dla drugich za trudna. Jakie podręczniki wybiorą zatem eksperci? Jeden dla zdolnych, drugi dla słabych, trzeci dla średniaków? A inne kryteria? Zwłaszcza że w grę wchodzą pieniądze, i to niemałe.
Jakoś nie mogę sobie wyobrazić całej tej procedury. Sprawy nie ułatwia mi pani minister – przy całej sympatii dla niej – która mówi nie o konkursie, lecz o „czymś w rodzaju przetargu, choć to też za duże słowo”. Matko jedyna, na czym ma polegać ów przetarg-nie-przetarg, który zabetonuje nam rynek na… no właśnie, na ile lat?
Dochodzimy do wady drugiej: jak długo będą obowiązywać wybrane podręczniki? Postęp naukowy pędzi; to nie XVI wiek, gdy można było wydać gramatykę łacińską Alvara, a potem korzystać z niej przez 200 lat. Kiedy więc odbędzie się następny konkurs/przetarg/cokolwiek? Kto do niego stanie, poza trzema szczęśliwymi wydawcami?
Opracowanie zestawu podręczników to astronomiczne koszty. MEN nie wyrzuca Naszego elementarza na śmietnik, gdyż państwo wydało na tę książkę ponad 60 milionów złotych. Pójdźmy za tym rozumowaniem: ilu wydawców zaryzykuje miliony, by stanąć do konkursu o niepewnym wyniku? Czy muszę tłumaczyć, co oznacza brak konkurencji dla poziomu naszej edukacji?
Wada trzecia: wprowadzając, a faktycznie narzucając trzy i tylko trzy książki, oddalamy się od standardów wolnego świata. Nie będę rozwijał myśli.
Wada czwarta: praca wielu ludzi pójdzie na marne. I piąta: iluś autorów, redaktorów, grafików itd., którzy stracili zajęcie, dalej nie będą go mieli – w każdym razie nie w oświacie. Zajmą się oni, dajmy na to, pracą w reklamie. Świetnie, podręczników mamy za dużo, reklam za mało; rachunek się wyrówna.
Dość zgryźliwości. Minister Anna Zalewska w ciągu weekendu zmieniła zdanie w kwestii Naszego elementarza, ma zatem odwagę do szybkich zmian. Stąd moje pytanie: czy nie warto by przemyśleć koncepcji trzech podręczników?
Owszem, ministerstwo może wskazać książki, które uważa za najlepsze. Może nagrodzić ich autorów, wydawców, kogo zechce. Tylko dlaczego zamykać drogę innym? A jeśli jest wśród nich Mozart edukacji, którego (na razie) doceniają nieliczni?
Tomasz Małkowski
1 Anna Zalewska zapewnia: Darmowe podręczniki zostają, wśród nich „Nasz elementarz”
Mnie także przypomniała się debata z końca lat osiemdziesiątych, gdy niewart przypomnienia nazwiska adwersarz tłumaczył Lechowi Wałęsie, że przecież już jest taki pluralizm – jest stowarzyszenie hodowli kanarków, gołębiarzy, nawet unia kynologiczna. A Lech uparcie twierdził, że tak – to wszystko jest, ale on chce, żeby była jeszcze Solidarność. A jak ktoś będzie chciał, żeby były cztery stowarzyszenia kanarkowców – to niech będą.
Dla nich pluralizm oznaczał samowolę i bałagan. Bo jak to? Każdy będzie mógł sobie założyć partię? I będzie tych partii 172? To N I E M O Ż L I W E!
Trochę mi żal, że takie rzeczy trzeba tłumaczyć (chyba dość dobrej) minister Rzeczypospolitej.
A czy ktoś z czytelników wie, o co chodzi z tą trójką? Czy usłyszał choć cień uzasadnienia, dlaczego właśnie trzy?