Pierwsza klasa gimnazjum. Nauczycielka nie radzi sobie z chłopakiem, który co rusz głupio komentuje jej słowa. – Powiedzcie mu coś, bo ja już nie mam siły – zwraca się w końcu do uczniów.
– Janek, przestań – mówi Zuzia. – Nikt nie wie, o co ci chodzi.
– Japa, śmieciu! – odpowiada Janek. To znaczy: zamknij buzię. Wyjaśniam, bo może nie wszyscy zetknęli się z tak elegancką formą konwersacji.
Nauczycielka interweniuje: – Janek, jeszcze jedna taka odzywka, a wylądujesz u dyrektora!
Chłopak milknie, lekcja przebiega bez zakłóceń. Zwycięstwo nauczycielki? Nie.
Janek uznał, że wizyta u dyrektora może mu zaszkodzić, więc przestał się stawiać. Mógł uznać inaczej (i być może w przyszłości tak zrobi). Na razie dał nauczkę klasie – w obecności nauczyciela znieważył koleżankę. I co? I nic. Nie musiał jej nawet przeprosić. Nikt mu już nie podskoczy, bo szkoła, a na pewno ta nauczycielka, nikogo przed nim nie chroni.
Inny przykład. Trzecia klasa gimnazjum, wrzesień. Chłopcy mają WF z nowym nauczycielem. Gdy każe im rozłożyć materace na gimnastykę, nikt się nie rusza.
– O co chodzi? – pyta wuefista.
– Chcemy grać w nogę na boisku.
– Powiedziałem: dziś jest gimnastyka.
– Nie bądź taki ważny – mówi jeden z uczniów.
Nauczyciel rzuca chłopaka na ścianę, chwyta za gardło i syczy w ucho: – Albo mnie przeprosisz, albo cię stąd wyniosą.
– Ryzykowałem – powiedział mi. – Gdyby uczeń doniósł, wyleciałbym z pracy. Ale jakbym nic nie zrobił, to w końcu założyliby mi kosz na głowę.
Uczeń przeprosił, chłopcy rozłożyli materace. Od tamtej pory nie ma z nimi problemów.
– Oni się boją tylko dwóch rzeczy – mówi mi nauczycielka gimnazjum pracująca z tzw. trudną młodzieżą. – Siły i ośmieszenia. Obie te rzeczy są zabronione. Jesteśmy bezradni i oni dobrze o tym wiedzą.
No właśnie. Co może nauczyciel? I jak jest przygotowywany do radzenia sobie z trudną klasą, zwłaszcza w gimnazjum?
Gdy lata temu studiowałem pedagogikę specjalną, nabiłem sobie głowę teoriami psychologicznymi i pedagogicznymi. Wszystkie okazały się niewarte funta kłaków, gdy moi podopieczni ze zaczęli demolować salę. Musiałem radzić sobie sam.
Zapytałem ostatnio absolwentkę kierunku pedagogicznego, czy miała zajęcia poświęcone utrzymaniu dyscypliny w klasie. – Nie, mieliśmy tylko psychologię rozwojową – odparła.
Przyszli nauczyciele nie są przygotowywani do próby sił, która czeka ich w klasie. Potem radzą sobie, jak umieją: jeden tak, drugi siak. Często wstydzą się pójść z problemem do dyrektora, by nie usłyszeć: „Proszę się bardziej postarać, ja sobie z uczniami radzę”. Prawda, wielu młodych ludzi czuje respekt przed władzą. Sęk w tym, że zwykły belfer szacunku nie budzi. Co ma zrobić, gdy uczniowie mają go gdzieś, a nie boją się kar, bo im na niczym nie zależy?
We wspomnianym gimnazjum z trudną młodzieżą nauczyciele, gdy potrzebują wsparcia, dyskretnie puszczają sobie sygnały na komórki. W klasie pojawia się wtedy kolega czy koleżanka i zajmuje się delikwentem, który rozwala lekcję.
Świetnie, ale… W tymże gimnazjum jest ogromna rotacja kadry. Nauczyciele nie wytrzymują; odchodzą do innych szkół czy zawodów. Bo stres zbyt duży – zresztą nie tylko tam i nie tylko u nas. Do bawarskiej kliniki psychiatrycznej w Prien co roku zgłasza się 400–500 nauczycieli cierpiących na depresję lub stany lękowe. Dla porównania: policjanci, druga co do liczebności grupa zawodowa w klinice, to rocznie około 100 osób. (1)
Żadna pociecha, że za miedzą też niewesoło. Potrzebujemy nowych rozwiązań systemowych, bo obecne są niewystarczające. Wcale nie chcę przez to powiedzieć, że młodzież jest zła. To raczej my, dorośli, nie zawsze umiemy do niej dotrzeć. Czy nie czas już na burzę mózgów: Co zrobić, by to zmienić?
1 Wenn Lehrer an ihrem Beruf zerbrechen
Tomasz Małkowski
Z mojego punktu widzenia studia w ogóle nie przygotowują do pracy w szkole i faktycznie, jeśli nie masz osobowości i pasji, będzie ci trudno. To jednak nie wszystko moim zdaniem, gdyż system (ustawodawstwo; polityka oświatowa) też ma znaczenie, a także sposób wychowania (zbyt liberalny lub tzw. „samopas”) oraz prowadzenia szkoły przez dyrektora. Jeżeli nauczyciel, który ma problem z uczniem słyszy, że sobie nie radzi, a ma pasję do nauczania, jednak nie ma siły przebicia wobec chamstwa, to co przepraszam? Istnieje rozbudowany szereg form wsparcia dla ucznia, a nauczyciel? Z jednej strony trudni uczniowie i rodzice, problemy natury higienicznej (wszy, świerzb, owsiki), patologicznej (rozbite rodziny, alkoholizm, narkomania, przemoc…) czy wręcz psychicznej (zaburzenia zachowania, agresja wszelkiej maści itp.), a z drugiej mobbing… Jeśli chodzi o wypowiedzi moich przedmówców – zgadzam się, że wśród nauczycieli zdarzają się różne postawy, brak konsekwencji („A pani X nam pozwala…”), szacunku wobec uczniów i współpracowników, ale nie sądzę, iż radzenie sobie ma ewidentny związek z brakiem własnego potomstwa czy problemów z osobistymi dziećmi – to niesprawiedliwe uproszczenie. Wiem na przykład, że jedni radzą sobie, bo znieważają słownie, terroryzują, manipulują, a do tego mają koneksje. Uczniowie się ich boją, bo są nieobliczalni. Ci, którzy sobie słabo radzą często popełniają błąd „kumpelskich” relacji z uczniami. Przykłady można by mnożyć. Sytuacja jest nieciekawa i rację ma autor artykułu, że trzeba o tym dyskutować. Pozdrawiam!
Ciekawe artykuły! Dziękuję!
nauczyciel powinien utrzymywać dyscypline swojej klasy
Zlikwidować kartę nauczyciela i podnieść belferskie pensje 3-krotnie.
Coś mi mówi, że w ciągu 2-3 lat ten i inne problemy drastycznie stracą na wadze.
Pewnie, gdyby prestiż zawodu nauczyciela był wyższy (a z pewnością by był, gdyby nauczyciel zarabiał 3 razy więcej), to na studia pedagogiczne byłoby więcej chętnych, byłby większy przesiew i na studia dostaliby się tylko najlepsi.
Co tu dużo mówić: bezstresowe, życzliwe, serdeczne, pełne uśmiechu i otwartości wychowanie zbiera żniwo. Możemy sobie wymyślać kolejne teorie pedagogiczne i czytać książki o trudnych dzieciach. To nic nie da, bo najpierw trzeba zmienić tę szkodliwą ideologię luzu i pobłażania i przywrócić w szkołach jakieś zasady.
To prawda, jednak potrzebne są nie tylko zasady – te pewnie nawet są – ale ich konsekwentne przestrzeganie przez wszystkich. A to jest naprawdę ciężka praca, o czym wie każdy rodzic. W szkołach konsekwencji brakuje, są zwykle zrywy parę razy do roku. Inna sprawa, że wsparcia w szkole nauczyciel także nie ma, bo nie ma opracowanego systemu postępowania w takich przypadkach.
Mój brat pracował kiedyś w szkole podstawowej jako wuefista. Zrezygnował, bo kilka razy zdarzyło mu się, że „szczyl” mu zaczął pyskować i mało brakowało, że mój rosły brat mu klasycznie z liścia strzelił. Pohamował się kilka razy, po czym rzucił tą robotę, aby sobie w życiorysie nie zabałaganić. Kurczę, co za czasy 🙁
Do zawodu przede wszystkim muszą trafiać pasjonaci, ludzie uwielbiający młodzież, ludzie z osobowością, ludzie bez kompleksów, bez własnego wysokiego ego, potrafiący się pochylić, odpuścić, ludzie, którzy sami w szkole nie byli aniołkami. To nie koniec. Potem trzeba się dokształcać. Proponuję, aby każdy przyszły i obecny nauczyciel obowiązkowo przeszedł kurs „Jak uczy się mózg”, obowiązkowo przeczytał książkę „O dyscyplinie w klasie” i obowiązkowo zrobił wiele, aby móc sobie radzić z młodzieżą. Obserwuję od 20 lat nauczycieli i zastanawiam się, dlaczego z tą samą młodzieżą jedni radzą sobie wspaniale a inni jeszcze zaogniają sytuację. Mam wiele teorii, które najczęściej wiążą się z charakterem nauczyciela, jego osobowością, brakiem własnych dzieci, albo brakiem problemów z własnymi dziećmi.
Zgadzam się. Osoby, które idą na pedagogikę albo na specjalizację nauczycielską powinny poza zdanymi egzaminami zaliczać także testy psychologiczne. Chyba nie każdy potrafi zapanować nad 30 młodymi osobami. Aby tego dokonać trzeba mieć odpowiednie cechy charakteru. Trzeba być autorytetem.
Ano, czas, czas! Najwyższy!