Postaw na edukację

18.01.2019

Co może wyniknąć z braku szacunku dla Słowa

I dlaczego mając wybór, tak wielu wybiera zło

Co może wyniknąć z braku szacunku dla Słowa




Roman Brandstaetter w swoim przekładzie Prologu Ewangelii św. Jana (zatytułowanym przez poetę Hymn o Słowie) proponuje inne spojrzenie na czas gramatyczny, którego w oryginale greckim używa ewangelista. Powszechnie znane przekłady korzystają z czasu przeszłego, zgodnie z grecką lub łacińską tradycją. Brandstaetter, studiując język używany przez Jana Ewangelistę (czyli Johanana ben Zebadię), dochodzi do wniosku, że ten syn Izraela i rodak Jezusa podczas tworzenia tekstu Dobrej Nowiny myślał nie w języku swojej erudycji, czyli greckim, ale w języku mu najbliższym, czyli w hebrajskim lub aramejskim. A w tych językach podział czasu gramatycznego na przeszły, teraźniejszy i przyszły nie istnieje. Są za to dwa inne (dokonany i niedokonany), które wyrażają dokonanie działania albo jego trwanie. Idąc za tą intuicją, Roman Brandstaetter w taki sposób tłumaczy pierwsze słowa Ewangelii św. Jana:

Hymn o Słowie

Przed wszystkim
Jest Słowo,
A Słowo
Jest u Boga,
A Bóg
Jest Słowem.

Ono jest przed wszystkim u Boga,
Przez Nie wszystko jest,
A bez Niego nic nie jest,
Co jest.

[…]

Niezależnie od tego, czy przełożymy kluczowe słowa na „Bogiem było Słowo” czy na „Bóg jest Słowem”, to i tak możemy być pewni, że ewangeliczne Słowo jest świętością. Praprzyczyną wszystkiego (według tradycyjnego przekładu), a zgodnie z interpretacją Brandstaettera – przyczyną wszystkiego, co JEST (było i będzie), czyli trwania.

Z taką chrześcijańską wizją Logosu, jako Boskiego planu, czy też sposobu, w jaki Bóg wpływa na świat, żyjemy od tysiąca lat. Mam na myśli NAS, naszą wspólnotę, Słowian, Polaków. Naszym Bogiem jest Słowo.

W kulturze przedchrześcijańskich Słowian słowo (pisane z przyczyn ortograficznych małą literą) także było na swój sposób święte. Dziś, kiedy myślimy o nim wyłącznie w kategoriach komunikacyjnych, jest to trudne do zrozumienia, ale o sakralnym znaczeniu słowa w kulturze tradycyjnej niech zaświadczy pochodzenie wyrazu naczynie. Tak o tym pisze Andrzej P. Kowalski w książce Symbol w kulturze archaicznej:

„Na <<naczyniowatość>> naczynia składa się […] wiele elementów, które z naszego punktu widzenia są pozbawione właściwości kreatywnych. Do takiego rodzaju elementów konstruktywnych zaliczamy nie tylko glinę, domieszkę mineralną, wodę, powietrze i ogień, lecz także nazwę, miejsce i czas wykonania przedmiotu. […] W kulturach archaicznych przedmioty zazwyczaj nie istnieją tylko „fizycznie” i nie wyłącznie fizyczne właściwości decydują o uznawaniu tych przedmiotów za <<realnie>> istniejące. Zwróćmy uwagę choćby na genezę samego słowa naczynie w języku prasłowiańskim. Pochodzi ono od činiti, ‘czynić, robić, czarować’; por. od-czynić ‘odczarować’, przeto ongiś na-czynie to ‘to, co uczynione, zaczarowane’”.

Ze świadomości nadprzyrodzonej mocy słowa nadal czasem korzystamy, na przykład składając życzenia. Jednak współcześnie stało się to już tylko konwencją. Mało kto ze składających i odbierających życzenia przykłada do nich taką wagę jak dawniej. A jeszcze w XIX wieku żywa była tradycja śpiewania kolęd noworocznych o charakterze życzącym (w XIX wieku w ich miejsce weszły na stałe kościelne kantyczki i rotuły, zastępując tradycyjne kolędy gospodarskie). Kazimierz Moszyński, autor monumentalnej Kultury ludowej Słowian, tak o tym pisze:

„Nie miały one [słowa życzeń kolędowych – R.B.] u ludu, ani dziś jeszcze nie mają, tego zdawkowego, pustego, czysto formalnego znaczenia, jakie posiadają w naszych oczach noworoczne życzenia uprawiane po miastach. Ożywia je bowiem głęboka wiara w spełnienie się życzonego, w siłę dobrego, życzliwego słowa”.

Słowa kolęd życzących były traktowane jako dar – w pełnym tego słowa znaczeniu. Więc jako dar wymagały też odwzajemnienia – podziękowania, wzajemnych życzeń, kolędowego szczodraka albo datku. Dobre słowo wyzwalało więc dobre reakcje: wdzięczność, poczucie wspólnoty i dzielenia jednakowego losu.

Nie uczono tego w szkołach, nie podawano tego rodzaju wiedzy w regułkach – a jednak była ona żywa, podskórna, naturalna i święta. Usankcjonowana jako społeczne, nienaruszalne tabu. Stanowiła warunek istnienia wspólnoty.

Z mocy słowa zdawał sobie sprawę zanurzony w ludowości Adam Mickiewicz, szukając źródła nazwy Słowian w Słowie. Słowianin to według mesjańskiej wizji naszego wieszcza „człowiek, który słyszy głosy innego świata”, który wszedł w objawione Słowo, by pełnić posłannictwo i tworzyć nowy czas dla ludzkości!

O roli i randze słowa wiedzą dziś poeci. I kto jeszcze?

Dlaczego my współcześni, mając w dorobku taką bogatą i wieloźródłową tradycję świętego Słowa, tak często ją brukamy? I zdradzamy. Bo tak trzeba nazwać wybieranie w codziennym dialogu słów nawiązujących do zupełnie innej tradycji, także silnej i sprawczej – do tradycji słowa przeklinającego. Jak napisał Stanisław Czernik także w odniesieniu do kolęd życzących:

„Słowem można przekląć i błogosławić, niszczyć i budować, poniżać i podnosić. Stąd wypływała ważność obrzędu kolędowania, będącego przeciwieństwem rzucania uroku”.

Do każdego z nas należy wybór – o ile jesteśmy właścicielami własnej woli. Z jednej strony Słowo błogosławiące o boskiej mocy. Z drugiej – przeklinające, o mocy  płynącej z… No właśnie, skąd?

Od 1000 lat w naszym kulturowym krwioobiegu tętni jednoznaczne przykazanie „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”. Nie jest ono czymś obcym naszej przedchrześcijańskiej tradycji, która cały czas gdzieś w nas żyje. Co więcej, jest wartością humanistyczną, z którą zgodzą się wszyscy – także niewierzący. Mieści się bowiem w tym, co racjonalny Immanuel Kant określił mianem imperatywu kategorycznego – postępuj zawsze tak, jak chciałbyś, by postępowano względem ciebie. Jest to więc zasada uniwersalna – boska i ogólnoludzka.

Dlaczego wobec tego, „dyskutując” ze sobą o sprawach społecznych i politycznych, ulegliśmy diabelskiej alternatywie i tak często posługujemy się kłamstwem, insynuacją, oczernieniem, podjudzaniem, przekleństwem, poniżaniem, jednostronnością i jadem złośliwej ironii?

Taki atak lawiną złych słów, sprzecznych z naszą tradycją i kulturą (tak twierdzę), trwający wiele miesięcy, był udziałem śp. Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Gdy cała racjonalna i wrażliwa społecznie Polska cieszyła się z finału charytatywnej akcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, zbrodniarz odurzony trucizną złych słów dokonał zamachu. Zabił wrażliwego, wyważonego, lubianego i pragmatycznego w swoich działaniach jako prezydent miasta, człowieka.

Co będzie dalej?

***

Pogrzeb Prezydenta Gdańska śp. Pawła Adamowicza, którego zabójstwo było poprzedzone niezliczoną liczbą słów niegodnych, wykluczających i przeklinających, odbędzie się w sobotę 19 stycznia 2019 roku. Świętej pamięci Prezydent zostanie pochowany w Bazylice Mariackiej w Gdańsku. Msza święta rozpocznie się o godzinie 12.00.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.