A wciąż czytamy: w ubiegłym roku 37% Polaków podołało trudom lektury przynajmniej jednej książki. Tak wynika z badania Biblioteki Narodowej przeprowadzonego „na reprezentatywnej ogólnopolskiej próbie 3049 respondentów w wieku co najmniej 15 lat”. (1)
W 2014 roku było nas czytelników 41,7%. Spadek nie jest więc katastrofalny – chyba że spojrzymy na przełom wieków, kiedy czytało około 60% Polaków. Wyraźnie zmierzamy ku „żelaznemu elektoratowi” książek; szacuję go, być może optymistycznie, na jakieś 20% populacji. Mniejsza zresztą z liczbą czytelników, topniejącą jak alpejskie lodowce. Zaintrygowała mnie kwestia, co czytamy, gdy już czytamy.
Raport Biblioteki Narodowej nie pozostawia złudzeń: „Wybory lekturowe badanych cechuje niewielka zmienność. Największą publiczność mają powieści, zwłaszcza romanse, sensacja i fantastyka. Najczęściej wymienianym autorem był w 2015 roku – podobnie jak w poprzednich latach – Henryk Sienkiewicz”.
Masz babo placek. Czy Sienkiewicz (przy całym szacunku dla niego) zaspokaja nasze potrzeby – powiem górnolotnie – duchowe? Czy pisał o tym, co dla nas ważne dziś? Czy poszerza nam horyzonty, prowadzi w nowe światy, uczy rozumieć innych ludzi? Czy jego książki to wielka literatura?
Państwo wybaczą: z dzieł Sienkiewicza zaliczę do niej Quo vadis?, jednak nie Krzyżaków ani Trylogię. (Można się nie zgodzić; nie mam monopolu na rację). A co z resztą pisarzy? Co z poezją? Czy jest nią zainteresowana garstka poetów, którzy nawzajem przeżuwają swoje utwory? Plus szkoły, „gdzie się musi”?
Cytowałem kiedyś Wisławę Szymborską; liczbę czytelników poezji szacowała ona na 2 promile, czyli jakieś 76 tysięcy rodaków. I tak nieźle. Krytyk literacki Piotr Śliwiński przytacza teorię Hansa Magnusa Enzensbergera, zgodnie z którą „liczba czytających poezję we wszystkich społeczeństwach i czasach jest stała i wynosi bodajże 1354 osoby”. Dzięki uczestnikom konkursów poetyckich, dodaje Śliwiński, liczba ta wzrasta do 4916. (2)
Zapyta ktoś: a po co czytać poezję, skoro nie zachwyca? Na co nam Tołstoj i Dostojewski, Bułhakow i Sołżenicyn – że zatoczę niewielki krąg po wielkiej prozie rosyjskiej – jeśli nas nudzą? Czemu nie romanse, sensacje tudzież fantastyka, skoro komuś aż w duszy łka, gdy ona poznaje go na wakacjach w Sharm el-Sheikh?
Odpowiem nieco naokoło. O ile mam sporo zastrzeżeń do trafności stwierdzenia: pokaż mi, co czytasz, a powiem ci, kim jesteś (wielu „czyta” na pokaz), o tyle odniósłbym do książek inne: z jakim przestajesz, takim się stajesz. Pamiętają Państwo klasyczne zdanie z kryminałów: „Naczytała się pani za dużo kryminałów”? No właśnie: książki nas kształtują. Nie przypadkiem Mein Kampf wyszła w kilku milionach egzemplarzy, a Mała czerwona książeczka przewodniczącego Mao w miliardach. Znajomość obu była co najmniej pożądana w krajach ich autorów. Niestety.
Piotr Śliwiński pięknie mówi o roli poezji. Proszę posłuchać: „Zdało się Polakom, że już poetów nie potrzebujemy, że inżynierowie od konsumpcji, spece od lifestyle’u zaprowadzą nas dalej. I okazało się, że naród obojętny na słowo poety ginie, a co najmniej oddaje władzę nad sobą ludziom ponurym”. Ma rację?
Mało tego. Paul Ricoeur często przytaczał sąd Arystotelesa, że poezja jest bliższa istoty niż historia. Czy to znaczy, że mamy studiować tomiki wierszy zamiast dzieł historycznych? Zadałbym to pytanie tym, którzy chcą podnieść rangę historii w szkole – gdybym wierzył, że zrozumieją jego wagę. Ricoeur by zrozumiał; dostrzegał on w zdaniu Stagiryty prawdę wyobraźni – innymi słowy ten wymiar rzeczywistości, który umyka opisowi historyka. Czy jednak mamy Ricoeura wśród reformatorów oświaty?
Inne pytanie: Czy jakikolwiek historyczny opis nędzy przemysłowego miasta przemówi do nas bardziej niż Ziemia Obiecana Reymonta? Albo niż zamknięte w kilku wersach wyzysk, upodlenie, brak nadziei?
Książki kształtują nas na swe podobieństwo. Literatura, ta przez wielkie L, porusza i przemienia – choć nie zawsze jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Czasem nawet boli.
Niech boli. Niech uwiera i przeszkadza; po to wszak tworzą pisarze, by bolało i uwierało. Wierzą oni (naiwnie?), że słowo może zmienić świat. The pen is mightier than the sword, mawiają Anglicy: pióro jest potężniejsze niż miecz.
Nie wystarczy zatem, że będziemy czytać. Czytajmy świetną poezję i znakomitą prozę. Po to, by – wracam do Arystotelesa – zbliżać się do istoty rzeczy.
A na deser możemy sobie poczytać romans czy sensację. Bo i czemu nie?
Tomasz Małkowski
1 Stan czytelnictwa w Polsce w 2015 roku
2 Prof. Śliwiński: Czytajcie poetów, bo zginiecie