Postaw na edukację

27.03.2015

„Wybierzmy wspólnie lektury najmłodszym uczniom”

Mamy wyniki!

„Wybierzmy wspólnie lektury najmłodszym uczniom”

Biję się w piersi: tytuł wpisu ściągnąłem ze strony MEN. (1) I bezwstydnie zrzynam dalej: „Ministerstwo Edukacji Narodowej robi dużo, by promować czytelnictwo”. Od siebie dodam: niestety. Ale, na otarcie ministerialnych łez, spieszę uspokoić: szkody są niewielkie. Aż się wierzyć nie chce.

Inicjatywa MEN pod radosnym hasłem zacytowanym w tytule polegała na tym, że przez 2 miesiące każdy mógł internetowo zagłosować na 5 książek, które – jego zdaniem – powinny się znaleźć w bibliotekach szkół podstawowych.

Głosowało 11 540 osób, które wskazały 3777 tytułów. MEN sporządził „listę TOP 100 wymienionych książek”, a pani minister ogłosiła światu: „Chciałabym, aby lista książek, która powstała dzięki głosom oddanym za pośrednictwem naszej strony, stała się <<ściągawką>> dla samorządów czy też dyrektorów planujących zakupy do szkolnych bibliotek”.

Świetnie. Zacznijmy od intencji twórców „ściągawki”. Cytuję ze wspomnianej strony: „To, co obecnie czytają uczniowie podstawówek, nie sprawdza się. Wybierane przez część nauczycieli książki nie rozbudzają ciekawości ucznia, opisują nieznaną dziecku rzeczywistość sprzed kilkudziesięciu lat. Efekt? Nasze nastolatki nie czytają. Dorośli podobnie. Chcielibyśmy to zmienić”.

Kolejny raz odnoszę wrażenie, że MEN nie lubi nauczycieli. W tym wypadku: części nauczycieli. Ale jakiej części: małej czy dużej? Chyba ogromnej, skoro MEN wspomina o uczniach podstawówek, a nie o jakimś odsetku tych uczniów. Tak czy siak, „lista TOP 100 książek” wszystko zmieni (swoją drogą, lista top stu, bo tak należy odmienić liczebnik, zgrzyta mi w uszach. Państwu też?).

Przejdźmy do „ściągawki” (link do niej znajdziecie Państwo na katowanej przeze mnie stronie MEN). Jako że pozycje tam zamieszczone mają opisywać „znaną dziecku rzeczywistość”, pozwoliłem sobie sprawdzić daty wydania książek z listy.

Czy ktokolwiek w MEN zdaje sobie sprawę, że Daniel Defoe urodził się około roku Pańskiego 1660? I że „Przypadki Robinsona Crusoe” (miejsce 70. na liście) wydał w 1719 roku?

Sześć książek z listy powstało w XIX stuleciu. Jeśli ktoś na Szucha myślał, że „Pinokia” napisał Roberto Benigni, to się pomylił. Wyjawię kolejne tajemnice: Staś i Nel nie wędrowali przez dzisiejszą Afrykę, a Tomek Sawyer oraz Ania z Zielonego Wzgórza mieli nieco inne dzieciństwo niż nasi uczniowie.

Zostawmy XIX wiek. Ile lat dać książce, by pasowała do naszych czasów? Będę miłosierny – 50. Liczę: na liście znajdują się 23 książki wydane przed 1965 rokiem. Jeśli dodamy 7 wcześniejszych, wychodzi prawie jedna trzecia „ściągawki”. Psim swędem ratuje się „Babcia na jabłoni”, wydana równo 50 lat temu. Jest też 6 serii takich jak „Pan Samochodzik”; litościwie ich nie rachuję, bo choć zaczęły wychodzić ponad 50 lat temu, to ostatnie części mieszczą się w przyjętym przeze mnie limicie (w wypadku „Pana Samochodzika” są to lata 1961–1985).

A współczesne książki? W pierwszej piętnastce widzę 5 tytułów Elżbiety Zubrzyckiej, założycielki Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego. Ciekawe, prawda? Zauważalni są też wegetarianie i weganie; pierwsze miejsce na liście zajmuje „Tosia i Pan Kudełko” weganki Klaudyny Andrijewskiej (pierwsza część ich przygód nosi tytuł „Jedzeniowe dylematy”). „Mamo, Tato – dlaczego nie jemy zwierząt” jest na 16. miejscu, a „Dlatego nie jemy zwierząt” – na 21.

Szanowni Autorzy, proszę nie brać mi za złe tych spostrzeżeń. Świetnie, że Wasi zwolennicy skrzyknęli się i zagłosowali na Wasze książki. Jednak utworzona w ten sposób lista nie jest żadną „ściągawką” dla bibliotekarzy, samorządów czy dyrektorów. To czysta kpina z nich wszystkich.

Czy brak w Polsce ekspertów, którzy znają się na literaturze dla dzieci? Czy nie mamy polskiej sekcji IBBY – Stowarzyszenia Przyjaciół Książki dla Młodych? Na jego stronie można znaleźć informacje o książkach nagradzanych i wartościowych. (2) Czy pani minister o tym wszystkim nie wie?

A może właśnie tak powinno być, że o sprawach szkoły będziemy decydować przez ankiety? Właściwie: czemu nie? Mam nawet pomysł na kolejną. Niech MEN zapyta internautów, czego uczyć na lekcjach matematyki (podobno obniżył się jej poziom). Potem zrobi listę TOP 100 tematów – i problem z głowy. Proste, prawda?

1 Wybierzmy wspólnie lektury najmłodszym uczniom – mamy wyniki!

2 Strona polskiej sekcji IBBY 

Tomasz Małkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. radosław pisze:

    Przejrzałem dzisiaj prasę i nie znalazłem choćby wzmianki o tym, że 2 kwietnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. A przecież ten dzień to świetny pretekst do promowania czytelnictwa wśród najmłodszych. I wśród dorosłych też. Ale kultura to nie jest temat medialny niestety.

  2. zorka pisze:

    To wszystko prawda. Swoją drogą, do jakich absurdów doszłoby, gdybyśmy wspólnie wybierali listę lektur dla gimnazjalistów i licealistów. „50 twarzy Greya” w każdej szkolnej bibliotece 😉

    1. E pisze:

      Prawdę mówiąc, ta książka akurat jest dostępna dla uczniów w szkolnych bibliotekach. Większość z nich ma filie publiczne, w których uczniowie mogą wypożyczać książki na karty szkolne (przynajmniej w mojej można było), a gdy książka jest takim „hitem”, można ją znaleźć wszędzie.

  3. radosław pisze:

    Tak się niestety uprawia teraz politykę. Najważniejsze to zrobić dużo szumu, a co z tego wyniknie, czy to ma sens czy też nie, to już nikogo potem nie obchodzi. I tak też było z akcją „Wybierzmy wspólnie lektury najmłodszym uczniom”. Guzik z tego wyszedł. W każdej dziesiątce książek, wybieranej zarówno przez rodziców, jak i nauczycieli jest … 5 książek Elżbiety Zubrzyckiej. Wygląda więc na to, że Elżbieta Zubrzycka jest najpopularniejszą w Polsce pisarką dla dzieci. I teraz szkolne biblioteki, które mają w tym roku do wydania 15 milionów złotych (na bibliotekę wychodzi tysiak z kawałkiem, ale Pani Minister zawsze używa dużych sum, bo to lepiej brzmi) będą kupować książki Elżbiety Zubrzyckiej. Zgodnie z sugestią Pani Minister, która powiedziała przecież (tu cytat): „Chciałabym, aby lista książek, która powstała dzięki głosom oddanym za pośrednictwem naszej strony, stała się ściągawką dla samorządów czy też dyrektorów planujących zakupy do szkolnych bibliotek”. Trochę zazdroszczę Elżbiecie Zubrzyckiej szczerze mówiąc. Ale mówiąc poważniej. Gdybym chciał dać ściągawkę samorządom i dyrektorom z listą książek godnych polecenia najmłodszym uczniom, to poprosiłbym o sporządzenie takiej ściągawki specjalistów i znawców książki dziecięcej. Jestem nieco przerażony tym, że nikt w MEN-ie nie wpadł na tak banalnie prosty pomysł. Oby do następnych wyborów. Myślę, że zarówno wierzący, jak i niewierzący równie usilnie będą modlić się o to, by na czele MEN stanął ktoś inny.

  4. arenafutbolu.pl pisze:

    Poziom matematyki obniżył się zwłaszcza po tym, jak wprowadzono obowiązkową maturę a tego przedmiotu. Teraz wszyscy są trochę humanistami, trochę ścisłowcami i w końcu zostają z niczym.

  5. Jarosław Pytlak pisze:

    Panie Tomaszu! Chciałoby się zakrzyknąć: „Nie kop Pan leżącego”, gdyby nie to, że naród (no dobra, jego część) w technologicznym amoku wierzy w obraz kreowany w internecie. Po akcji „Cały naród recenzuje „Nasz elementarz” i „Cały naród (11 tysięcy to trochę mało jak na naród, ale niech będzie) tworzy listę lektur” stoimy u progu kolejnej akcji MEN: „Cały naród zmienia szkołę”. Chciałbym, żeby się udało, ale obawiam się, że będzie Pan miał inspirację do kolejnych wpisów.

  6. maraton pisze:

    Czy szkoły zachęcą w jakimś stopniu do czytania – nie wiem, czy sama zmiana lektur da duże efekty, ale przynajmniej dzieciaki nie będą męczone nielubianą treścią.

  7. Magda pisze:

    Jakże się cieszę, że mój brak entuzjazmu dla tej akcji nie jest odosobniony. Nie rozumiem w ogóle jej logiki. Z jednej strony wybory książek były organizowane, ponieważ uczniowie NIE CZYTAJĄ. I nagle to oni – nieczytający – mają wybrać książki najlepsze. Mają polecać. Ale jak? Co mogą wybrać? Jeśli rzeczywiście nie czytają, a mają zagłosować, bo głosowanie jest klasami w szkole albo za głosowanie można zarobić punkcik, plusik, to co wybiorą?
    a) lekturę omawianą, nielubianą, ale tytuł znają
    b) to co kolega
    c) cokolwiek.
    Ktoś w ministerstwie wyobraził to sobie chyba w ten sposób:
    -Nie podoba mi się „Ania z Zielonego Wzgórza”, chętnie przeczytałbym „Zwiadowców”, o których nie mam zielonego pojęcia.
    W ten sposób powstała lista, która może tylko zamieszać w głowach rodzicom i nauczycielom.

    Od dawna nie ma kanonu obowiązkowych lektur. Fragmenty tekstów obowiązkowych są w podręcznikach. Poza tym nauczyciel może wybrać to, co pasuje do jego klasy. Dlaczego nie wybiera? Po pierwsze z powodu dostępności książek. Tylko książki stare, z dawnego kanonu, będą w bibliotekach w 30 egzemplarzach. Po drugie, nauczyciele często nie wiedzą, jak omawiać książki, do których nie ma scenariuszy. Żeby temu zaradzić, wydawnictwa starają się produkować coś na kształt własnych scenariuszy do książek. Ostatnio dostałam takie do „Galopu 44”.
    W końcu mój odwieczny ból: dlaczego od czytania lektur jest wyłącznie język polski? Czy historia nie jest stworzona do tego, by wbudować w nią literaturę fabularną ilustrującą wydarzenia? Czy serio nigdy nie nauczymy się czytać i rozmawiać o książkach popularno-naukowych na przedmiotach takich jak przyroda, biologia, chemia, geografia? Czy języki obce nie powinny obowiązkowo obejmować czytania literatury dostosowanej do poziomu? Godzina wychowawcza, poradniki i nauka krytycznego myślenia to też świetny zestaw.

    Plus tej akcji widzę jeden. Pojawiły się dyskusje na tematy zwykle przemilczane: zakupy do bibliotek, sposób dobierania lektur i rozmowy między dorosłymi o tym, co kto przeczytał ostatnio.