Postaw na edukację

28.07.2023

Deski i garnki zamiast książek

Czyli obcy w domu

Deski i garnki zamiast książek

Mój starszy syn nie czyta książek. Najchętniej spędza czas na pracach stolarskich. Coś przyciąć, coś przewiercić, wbić gwóźdź w deskę lub wkręcić w nią śrubę – to jego żywioł! Nie robi tego wszystkiego w warsztacie (mógłby u dziadka w garażu), tylko u siebie w pokoju, który w związku z tym nie bardzo nadaje się do mieszkania. Według syna się nadaje, ale każdy, kto by to pomieszczenie zobaczył po kilku dniach wykonywania w nim różnorakich robót stolarskich, przychyliłby się raczej do mojego zdania.

Drugą pasją mojego starszego syna jest… Kino? Teatr? Sztuka? Ależ skąd! To może fizyka? Chemia? Biologia? Nie, w żadnym wypadku! Drugą pasją mojego starszego syna jest wykonywanie biżuterii z gwoździ. Robi naprawdę fantastyczne bransoletki i wisiorki. Kilka sporządził nawet na zamówienie, chociaż zapłata nijak nie zrekompensowała nakładu pracy i wysiłku, które w przygotowanie tych rzeczy włożył. A potrafi spędzać nad tym mozolnym zajęciem wiele godzin, nie utyskując wcale, że to nudne czy monotonne. Zatraca się w tym i kiedy to robi, jest naprawdę szczęśliwy.

Ma dryg to spraw technicznych, od których ja zawsze stroniłem. Potrafi naprawić kontakt, podłączyć lampę, przymocować karnisze. Pamiętam, jak wiele lat temu zadzwoniłem do ojca, który w moim rodzinnym domu zajmował się takimi rzeczami, bo mrugała lampa w łazience. Tata przyszedł i… dokręcił żarówkę. Teraz już nie ma potrzeby wykonywać takich awaryjnych telefonów.

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że mój starszy syn jest inteligentny. Potrafi bez trudu dostać piątkę czy szóstkę z dowolnego przedmiotu (jeśli tylko chce, z tym że zazwyczaj nie chce), ale posługuje się językiem pełnym wulgaryzmów i przekleństw. Może młodzież teraz tak mówi, lecz mnie jako poloniście trudno to zaakceptować. Walczę z tym, jednak o niebo skuteczniejsza niż moje zmagania byłaby walka z wiatrakami.

A gdzie się mój starszy syn uczy? W szkole branżowej? W technikum? Nie. Uczy się w… liceum ogólnokształcącym.

Razem z żoną (również polonistką) nie wyobrażaliśmy sobie przecież, że mógłby iść do innej szkoły. Żadne technikum, a już broń Boże szkoła zawodowa! Liceum, studia, potem może doktorat, kto wie. Taką drogę przed nim wyrysowaliśmy grubym, czerwonym flamastrem.

Od początku ósmej klasy wbijaliśmy mu do głowy jak litanię: ucz się, ucz się, ucz się, bo jak nie zdasz dobrze egzaminu, to pójdziesz do zawodówki, do zawodówki, do zawodówki… Otwórz książkę, otwórz książkę, otwórz książkę. Co dzisiaj zrobiłeś, co dzisiaj zrobiłeś, co dzisiaj zrobiłeś… No i poddawszy się tej tresurze, dostał się do liceum, ale przypłacił to zdrowiem. Zrobił nam o to mnóstwo awantur. I to on miał rację, a nie my. Już drży na myśl, jak będziemy go zamęczać teraz, gdy jest w maturalnej klasie; obiecaliśmy się powstrzymać.  

Mój młodszy syn nie czyta książek. Najchętniej spędza czas w kuchni. Lubi gotować i ma olbrzymią wiedzę kulinarną. Zna przepisy nie tylko naszej rodzimej kuchni, ale również japońskiej czy francuskiej. Ostatnio spytałem, czy wie, jak się przyrządza crème brûlée. Wiedział, i to ze szczegółami (ma zrobić nam taki deser). Kilka tygodni temu wypływałem w rejs na Bornholm i musiałem zabrać zawekowany obiad dla 8-osobowej załogi. Syn ugotował wieloskładnikowy gulasz wegetariański. Wiedział, co z czym połączyć, a czego z czym nie, co do czego dodać, a co od czego odjąć, co przyprawić mocniej, a co mniej. Dyrygował i zarządzał (mną niestety) jak profesjonalny szef kuchni. Gulasz wyszedł świetny.

Syn postanowił, że pójdzie do technikum gastronomicznego. Zaakceptowaliśmy to od razu. Żadnego namawiania na dalszą naukę w liceum na zasadzie: „Może to za wcześnie na wybór zawodu, przecież po liceum też możesz zostać kucharzem”. Nie, nic z tych rzeczy. Chce zostać kucharzem? Dobrze. Pogodziliśmy się z tym, że nie zobaczymy nigdy jego indeksu, bo prawdopodobnie na studia w ogóle nie pójdzie. To nie jego bajka. Do technikum dostał się bez problemu (jak się potem okazało, jego punktacja pozwoliłaby mu też dostać się do liceum, w którym jest jego brat).

Geny sobie z nas zakpiły. Nasi synowie wzięli z nas niewiele, zapożyczając jakieś cechy od przodków, o których istnieniu nie mamy nawet pojęcia. Nie można tego przestawić ani tego odwrócić. Trzeba to zaakceptować. Mnóstwo rodziców, zwłaszcza tych, którzy mają dzieci pracowite, ambitne i zdolne, miało i może nadal ma nieprzespane noce. Bo dziecko wymarzyło sobie szkołę, a podwójny rocznik sprawił, że progi punktowe znacznie wzrosły i wymarzona szkoła stała się nieosiągalna. Chciałbym tylko wierzyć, że ta szkoła została naprawdę wyśniona przez danego ucznia czy uczennicę, a nie przez ich rodziców.

Paweł Mazur

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.