Postaw na edukację

18.10.2019

Dlaczego w szkole nie czytamy „tak o”?

Czyli kilka słów o kanonie lektur

Dlaczego w szkole nie czytamy „tak o”?

Ostatnio na lekcji w klasie 7 miałam zapoznać uczniów z terminami: literatura naukowa i literatura popularnonaukowa. A że zwykłam wybiegać poza tematy i umieszczać szczegóły w większej perspektywie, to dowiedziałam się dziwnych rzeczy. Uczniowie szybko powiedzieli mi, czym mogą być oba typy literatury. Podawali przykłady. Następnie trzeba było przejść do szerszego kontekstu. Zapytałam, do czego służy to słowo pisane, które nie jest źródłem informacji, czyli nie jest ani literaturą naukową, ani popularnonaukową. I co usłyszałam? Że ludzie coś nienaukowego czytają „tak o”. Dobre określenie czytania dla przyjemności – „tak o”. Drążyłam dalej. Jak można by nazwać pozostałą część literatury? „Antyliteratura” – usłyszałam. Klasa zaczęła się śmiać, a ja pomyślałam, że to nie jest takie złe określenie. Akurat przed lekcją z klasą 7 szczegółowo analizowałam z bibliotekarką listę lektur w celu uzupełnienia zasobów bibliotecznych. I kiedy pomyślałam o niektórych pozycjach z tej listy, okazało się, że to rzeczywiście może być antyliteratura.

Trudno poloniście uznać Syzyfowe prace, Quo vadis czy Pana Tadeusza za antyliteraturę. Toż to dzieła klasyków. Wszystko się zgadza. Tylko dlaczego mamy katować nimi czternastolatków? Dzieci sygnalizują mi, że próbują czytać, ale im „nie idzie”. Pytam grzecznie, dlaczego. Odpowiadają: bo słowa niezrozumiałe, bo to nudne, takie inne, nierealne. W pełni się zgadzam z tymi twierdzeniami.

Lektury te w dzisiejszym świecie odstraszają nie tylko trudnym słownictwem, ale przede wszystkim długością. I w ich przyswojeniu nie pomoże żaden audiobook. Siódmoklasiści wolą czytać co innego. Dzieła klasyków trzeba by im po prostu zaserwować później. Może wtedy nie dostałyby etykiety „antyliteratura”.

Problem czytelnictwa jest znany od lat. Wiadomo, że jest bardzo trudny. Polacy bowiem nie czytają. Niestety, spis lektur w szkole podstawowej szybko tego nie zmieni. A mnie, polonistce, wydaje się, że jest prosta metoda wprowadzania w świat książek – wystarczyłoby w kanonie umieszczać lektury krótkie, dające się przeczytać na lekcji. To jest proste i wykonalne. Naprawdę nie widzę żadnej przewagi powieści nad opowiadaniem. Opowiadanie młodego ucznia nie zniechęci, przeciwnie – krótsza treść będzie dla niego bardziej przystępna i zrozumiała.  

Na zarzuty o podnoszeniu ręki na klasyków odpowiem od razu: wychowany na opowiadaniach czytelnik z podstawówki będzie w szkole średniej przygotowany do odbioru tekstów dłuższych, a szczególnie uzdolniony uczeń szkoły podstawowej sam sięgnie po dłuższe teksty.

Zabawa w lektury – tak chyba trzeba otwarcie nazwać zmagania z lekturami. Dzieci znają ich treść, wcale nie z samej książki. I od lat się z tym nie kryją. Prawdziwe jest bowiem powiedzenie, że każdy pisarz jak ognia boi się wprowadzenia jego dzieła na listę lektur. Wtedy śmierć dzieła gwarantowana.

Żeby było jasne: nie jestem rewolucjonistką pragnącą uśmiercenia kanonu lektur. Doskonale wiem, po co on jest. Jestem jednak za rozsądkiem i dostosowaniem długości i treści lektur do wieku dziecka i zmieniającego się świata. A wtedy ze spokojem sumienia będzie można przekonywać uczniów, że czytanie jest przyjemne. Tak o. Po prostu przyjemne. I otwiera nowe spojrzenie na świat.

Joanna Hulanicka

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.