Postaw na edukację

10.10.2019

Dzień nauczyciela

Od kulis

Dzień nauczyciela

5:30 – pobudka, czyli jak u ludzi. Nie ma co się rozpisywać. I też jak u ludzi trzeba po kolei ogarnąć, co jest do ogarnięcia. Dzieciom i mężowi daję jeszcze pospać, przynajmniej nie będą przeszkadzać i zajmować łazienki. Ale kotu trzeba coś dać do miski, bo obudzi śpiących i nici z wolnej łazienki. Wyprowadzić psa? Wytrzyma, mąż wyjdzie, jak wstanie. Ubranie na dziś na szczęście przygotowałam wczoraj.

7:00 – wyjście z domu, czyli też jak u ludzi. Jeszcze tylko rzut oka w lustro, żeby nie było jakiejś gafy. W szkole co godzinę będzie mnie obserwować 30 recenzentów, a na przerwach – setki. Nie daj Boże jakaś plama albo oczko w rajstopach…

7:20 – dyżur przed wejściem do szkoły. Na szczęście dzieci rano są jeszcze zaspane, zazwyczaj wloką się noga za nogą. Ale nie wszystkie, są i takie, które rozpiera energia. A jak jest energia, to są i pomysły, czasem głupie. Trzeba uważać.

7:30 – pierwsza lekcja. Uczniowie zaspani, nic im się nie chce. A mnie musi się chcieć od rana. Choćbym była sową, muszę się zmienić w skowronka, choćbym była w złym humorze, to pstryk, muszę się rozweselić. Bo inaczej nic z tego nie będzie. Przydałaby się dodatkowa kawa, ale unikam, bo to moczopędne, a w szkole jest jedna toaleta dla całego grona pedagogicznego i nie sposób się dopchać na przerwie. Lepiej nie kusić pęcherza. Będę udawać, że jestem wulkanem energii, jak co dzień. I w końcu sama w to uwierzę. Taka rola. Co prawda nie Antygona, ale też chodzi o obowiązek. Na szczęście na kolejnych lekcjach dzieci będą już trochę bardziej obudzone.

8:15 – przerwa. Dyżur na korytarzu na trzecim piętrze. Kończę lekcję równo z dzwonkiem, popędzam uczniów, żeby szybko wychodzili, bo na trzecie piętro kawałek drogi, a ja mam kłopot z kolanem. Dziennik pod pachą, bo nie zdążę odnieść do pokoju nauczycielskiego. I całe szczęście, że nie poszłam go odnieść, bo po drodze mijam dyrektora, który patrzy na mnie spode łba, że ja jeszcze nie na dyżurze.

Bez zatrzymywania zganiam chłopaka zza poręczy, żeby szedł normalnie. Drugiego szturcham, bo ustawił się na środku przejścia, żeby zrobić zaporę. Ledwo mnie zauważył. 190 cm wzrostu, 100 kg wagi. Czyli dwa razy tyle co ja. Oczywiście udaje niewinnego, że to tamci z przodu. Na trzecim piętrze na szczęście spokój. Aż dziwne.

Widzę, że przed toaletą stoją jacyś chłopcy i ukradkiem na mnie zerkają. Idę tam, ci spod drzwi się rozpierzchają. Wchodzę do toalety, a tam sześciu czy siedmiu w środku, szaro od pary i dymu. E-papierosy, normalka. Proszę, żeby oddali. Udają głupich. Grożę wychowawcą. W końcu jeden się łamie i oddaje urządzenie. Znam go, pozostałych też. Zastanowię się nad tym, co z nimi zrobić. Urządzenie do robienia dymu oddam ojcu na zebraniu. Przerwa się kończy, trzeba odnieść dziennik i pobrać nowy.

10:55 – koniec lekcji w tej szkole. Do rozpoczęcia zajęć w drugiej mam ponad półtorej godziny. W tym czasie jadę na zajęcia indywidualne na drugi koniec miasta. Niby szkoła rejonowa, ale z udogodnieniami i renomą w mieście, dlatego każdy chce się w niej uczyć. Ja to rozumiem, ale kiedy przypadają lekcje indywidualne w domu ucznia, to trzeba jechać parę kilometrów. Kiedyś, dawno temu, dostawałam w sekretariacie bilety na autobus. Jednak już od dawna się tego nie praktykuje. Na szczęście mam samochód. Ale co to za szczęście, jeśli za paliwo płacę sama. To przecież mój wybór, skoro zachciewa mi się wygody. Mogłabym iść pieszo.

11:15 – w domu ucznia nikt mi nie otwiera. A jeszcze wczoraj rozmawiałam z jego matką.

12:40 – pierwsza lekcja w drugiej szkole. Szkoła mniejsza, więc uczniów nie 34 tylko 18. Odpoczywam tu. To jakby się przesiąść z zatłoczonego pociągu osobowego do pierwszej klasy ekspresu. Panuję nad każdą częścią lekcji, mogę podejść do każdego ucznia, popatrzeć, jak sobie radzi z zadaniem. Jest cisza, nie szemrają, nie próbują przebomblować w ostatniej ławce… Ech. A to przecież takie same dzieci. Jedyna różnica to ich liczba. Gdyby tak wszędzie były takie klasy – pomyślałam. Już chyba taka naiwna zostanę.

16:00 – powrót do domu, przygotowanie obiadu, rozmowa z własnym dzieckiem, niestety też o szkole i niestety po belfersku – czyli jak u ludzi, ale jednak trochę inaczej, bo moje własne dziecko ma w domu pół matkę, pół nauczycielkę.

17:30 – chwila przed telewizorem. Mój serial, oglądałam w wakacje powtórki, teraz jest ciąg dalszy, ale już mi się historia nie składa, za dużo mam luk. Nadrobię w następne wakacje. Kartkówki trzeba sprawdzić. Zresztą jedno nie przeszkadza drugiemu. Przeważnie sprawdzam, robiąc inne rzeczy. Słucham muzyki – sprawdzam. Rozmawiam z mężem – sprawdzam. Dzwoni do mnie mama albo koleżanka – sprawdzam. Na rozłożonych kartkach kładzie mi się kotka, czasem też pies, gdy tylko się w porę nie zorientuję. Kotka jest delikatna i kładzie się na kartkówkach dyskretnie. Pies to zupełnie inna sprawa. Faceci!

20:00 – sprawdzam e-maile. Pan dyrektor każe na jutro przygotować zestawienie uczniów objętych pomocą psychologiczno-pedagogiczną i moje propozycje wsparcia. Ale nie wszyscy przynieśli dokumenty, więc będzie w połowie pusta lista. Jeszcze poczta w dzienniku elektronicznym. Usprawiedliwienia nieobecności. Pisze też mama ucznia, którego nie było w domu na zajęciach indywidualnych, że wyszła z nim dosłownie na chwilę do lekarza. I inna mama, że jej syn się skarży na kolegów, bo nie chcą się z nim bawić. A to taki chłopak, który szturcha inne dzieci boleśnie kolanem w udo. No więc wszyscy go unikają. I mama pyta, co ja zamierzam z tym zrobić, to znaczy co zamierzam zrobić, żeby go lubili.

21:00 – przygotowuję karty pracy na jutro. Na szczęście są te programy, dzięki którym można je w miarę szybko zrobić. Mąż mi przynosi herbatę. Przy okazji potrząśnie tonerem w drukarce, bo już ledwo ciągnie. A po takim potrząśnięciu jeszcze ze 30 kartek się wydrukuje. Akurat dla jednej klasy. Swoją drogą musi mi ten mój mąż zasponsorować nowy toner. Znowu będzie marudził.

22:00 – szykuję się do spania. Dzwoni telefon od zaniepokojonej mamy tego ucznia, z którym nie chcą się bawić inni uczniowie. Pyta, dlaczego nic w tej sprawie nie robię i nawet nie odpowiadam na maile. Proponuję jej spotkanie jutro przed lekcjami, czyli o 7:15, później mam bite pięć godzin w jednej szkole, wszystkie przerwy zajęte dyżurami i 15 minut na transport do drugiej szkoły, więc nie mam innego terminu. Milczy do telefonu, a po chwili mówi, że sobie z niej kpię.

23:00 – kładę się do łóżka. Koło mnie rozkładają się stęskniony pieszczot kot i zazdrosny pies. Biorę do ręki książkę i zasypiam.

Niech się święci Dzień Nauczyciela!

Wszystkim nauczycielkom i nauczycielom z okazji dorocznego Dnia Edukacji Narodowej, który tuż tuż, życzę życzliwości od uczniów, zrozumienia od rodziców i docenienia od zwierzchności.

Jak u ludzi.

Zaobserwował i spisał:

Ryszard Bieńkowski


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.