Modne ostatnio słowo hejt zna chyba każdy, choć tym pojęciem określa się różne zjawiska. Ja mam na myśli krzywdzące, nienawistne komentarze lub zachowania pod adresem konkretnych osób lub grup ludzi dotykające uczuć, więzi, wierzeń, zachowań, a nawet myśli. Natomiast raczej nie nazywałbym hejtem krytycznych opinii na tematy ogólne – obyczajowe lub polityczne – o ile oczywiście nie zawierają obraźliwych wycieczek osobistych. Krytyka, nawet najbardziej cięta, jest dopuszczalna w naszej kulturze, a określanie jej na wyrost hejtem jest dość wygodnym sposobem zbijania argumentów przeciwnika. W erystyce ma on nawet swoją nazwę – mutatio controversiae, czyli zmiana przedmiotu sporu.
Ten prawdziwy hejt internetowy, który mam na myśli, ma wiele wspólnego z masowym zachowaniem tłumu. Podobieństwo polega na tym, że zarówno internet, jak i tłum stwarzają pozory anonimowości. Nieco inaczej w obu sytuacjach budowane jest poczucie siły. W tłumie jest ono namacalne, w internecie występuje tylko iluzorycznie. A jednak też da się wytłumaczyć w kategoriach zachowań stadnych. Poczucie siły uzyskiwane dzięki przebywaniu w masie podobnie czujących ludzi wynika, jak mi się wydaje, ze słabości i bezradności w wymiarze jednostkowym. Siła tłumu jest rekompensatą słabości osobistej. Taką rekompensatą słabości dla internetowych hejterów jest współtworzenie potężnej fali, na której zatrzymanie nie ma sposobu. Bo jak walczyć z hejterami, z którymi nie można racjonalnie dyskutować?
Przeczytałem niedawno facebookowy wpis Marka Kurkiewicza, mojego kolegi ze studiów, na co dzień literaturoznawcy, a w wolnym czasie uważnego obserwatora wydarzeń sportowych. Oto fragment:
„Zaprawdę dziwnym jesteśmy narodem… taka refleksja, która kiedyś rzadziej, natomiast ostatnio codziennie mi towarzyszy… tym razem powodem była świadoma lektura komentarzy pod newsami sportowymi na różnych portalach… Kowalczyk wygrała wyścig – fala hejtu: że brzydka, że stara, że czemu nie Tour The Ski, że sterydziara etc. Wyniki plebiscytu PS. Wygrała Anita Włodarczyk – hejt: że gruba, że co to za sport, który uprawia zaledwie 1000 ludzi na świecie, że za dużo jej płacą, a rzadko występuje etc. Drugi był Lewy – tutaj fala hejtu jest kosmiczna – w sieci to jeden z najbardziej znienawidzonych Polaków… przez Polaków, bo inne nacje go cenią… w rankingu znalazł się też Błaszczykowski… i znowu hejt: a za to, że polscy kopacze to dno, a ten jeszcze karnego nie strzelił etc. Dla odmiany news o NBA, że Gortat dobry mecz rozegrał – hejt, że wygląda jak talib, że ma za duży kontrakt, bo przecież sportowo to drewno, że powinien być liderem, że jego drużyna słabo gra i to jego wina etc. I mógłbym tak wymieniać… Na Boga, to kogo my lubimy? A to tylko podwórko sportowe, nawet nie tykam relacji z innymi narodami czy dyskusji na gruncie polityki… wszyscy nasi zawodnicy są słabi, głupi, drewniani, a jeśli nawet odnoszą sukcesy, to są nic niewarte, bo albo w niszowych dyscyplinach, albo na pewno czołówka światowa nie dojechała itd. Wydaje się, że wyjątkiem powinny być chociażby sukcesy skoczków narciarskich, ale i tutaj mamy malkontentów, którzy atakują Małysza, bo dekarz, Żyłę, bo „głupek”, Stocha, że mu się udało, bo akurat światowe skoki stoją na niskim poziomie… ręce opadają… tym bardziej dziwi fakt, że… kibiców mamy, podobno, najlepszych na świecie!”.
Zastanawiam się, jak to było kiedyś, przed czasami mediów społecznościowych. Czy nie było hejtu? Był i miał się dobrze! W szkole polegał (i z pewnością nadal polega) na szykanowaniu słabszych, obgadywaniu, tworzeniu koalicji przeciw komuś. Moja córka, gdy była jeszcze w młodszych klasach, przyszła kiedyś do domu z problemem mniej więcej tego rodzaju: „A Ania mówi, że Dorotka jest głupia i że mamy się do niej nie odzywać. A ja lubię Dorotkę, to co mam zrobić?”. Taki hejt nie potrzebuje internetu, żeby się tworzyć, choć z pewnością nowe technologie mu w tym pomagają.
Kibice też świetnie sobie radzili bez internetu. Jednym z najbardziej absurdalnych przejawów hejtu był stosunek kibiców ze Śląska do Kazimierza Deyny, klubowego piłkarza Legii Warszawa. Właśnie za przynależność do wojskowego klubu sportowego został wygwizdany w pamiętnym meczu reprezentacyjnym z Portugalią – po tym jak strzelił bramkę bezpośrednio z rzutu rożnego! Wtedy z pewnością nikt by nie powiedział, że mamy najlepszych na świecie kibiców.
Wnioskując po poziomie wpisów internetowych hejterów, tworzą je ludzie niedojrzali, którym brakuje przystosowania społecznego i poczucia emocjonalnej równowagi. Czy jest ich tak wielu, jak się wydaje po lekturze internetowych forów? Hejt na sportowców, o którym napisał mój wzburzony kolega, wskazuje na to, że bardzo wielu. Przykład mojej córki mówi co innego – w całej jej klasie była tylko jedna osoba, która reprezentowała mentalność hejtera.
Jest jednak zbyt wiele przykładów na to, jak tragicznie może się zakończyć szkolny hejt, by bagatelizować to zjawisko. 14-letnia Ania z Gdańska, która wyróżniała się w klasie urodą, Mikołaj z Puszczykowa, który miał rude włosy, Dominik z Bieżunia, który się ładnie ubierał – to uczniowie, którzy popełnili samobójstwo po tym, jak stali się ofiarami nienawiści rówieśników i bierności pozostałych uczniów.
A takich tragedii jest znacznie więcej. Prowodyr może być jeden, pomocników kilku, ale biernych obserwatorów jest zawsze kilkudziesięciu (przynajmniej tak było w wymienionych przypadkach). To znamienne – podejrzewam, że nie cały stadion w Chorzowie podczas pamiętnego meczu z Portugalią tak samo mocno nienawidził Kazimierza Deyny. Do ogólnego gwizdu podłączyli się wszyscy słabi, którym imponowała siła tłumu. Podobnie jak do fali hejtu i szkolnego dręczenia podłączają się emocjonalni słabeusze.
Środowisko szkolne zarazem sprzyja hejterom, jak i ich ogranicza. Z jednej strony jest miejscem kontaktu rówieśników i stanowi niekiedy forum działania dla agresywnych zachowań, z drugiej zaś walczy z tym zjawiskiem i dzięki jasnym regułom uniemożliwia je albo ogranicza. Na stadionie nie obowiązują te reguły. Młody człowiek trafiający do środowiska kibicowskiego wchodzi do innego rodzaju „szkoły”, której bliższej do reguł obowiązujących w koszarach niż w normalnym zdrowym środowisku.
Nie wiem, jak można sprawić, aby reguły obowiązujące w koszarach z charakterystycznym zjawiskiem fali nie przedostawały się do szkolnych korytarzy. Boję się, że sama szkoła sobie z tym nie poradzi, bo nie ma możliwości upilnowania każdego ucznia i przeciwdziałania niekontrolowanej fali hejtu (który nie musi być związany z przemocą bezpośrednią, za to może się dziać w przestrzeni nie do upilnowania – czyli w internecie). Poza tym nie ma podstaw, by sądzić, że postawy hejterskie tworzą się w szkole – są raczej przynoszone z domu. Być może jest to zjawisko w jakiś sposób związane z naszymi wadami narodowymi i przechodzi z pokolenia na pokolenie. Może to zawiść, którą Henryk Sienkiewicz opisał słowami księcia Bogusława Radziwiłła:
„Kto nas upewni, że po Wazach nie przyjdzie szlachcie fantazja do głowy posadzić na stolcu królewskim i wielkoksiążęcym choćby pana Harasimowicza albo jakiego pana Mieleszkę, albo jakiego pana Piegłasiewicza z Psiej Wólki. Tfu! Czy ja wiem wreszcie kogo?… A my? Radziwiłłowie i książęta Rzeszy Niemieckiej mamyże po staremu przystępować do całowania jego królewskiej – piegłasiewiczowskiej ręki?… Tfu! Do wszystkich rogatych diabłów, kawalerze, czas z tym skończyć!”.
Niemcy mają swój ordnung, Szwajcarzy są przesadnie regulaminowi, Francuzi zadzierają nosa, Włosi słyną z wylewności, Szwedzi są minimalistami, Rosjanie piją, Anglicy są flegmatyczni. A my mielibyśmy być zwykłymi zawistnikami? Pośród wad narodowych innych nacji nasza wygląda na najbardziej wstydliwą. A gdzie nasza słynna tolerancja? Gdzie nasz mesjanizm? Kto nas pozbawił nimbu otwartych i przyjaznych ludzi? Czy nie my sami, swoim zachowaniem?
Piszę „my”, choć sam nie posługuję się hejtem. Najłatwiej przecież byłoby pisać w takich sytuacjach „oni”, bo to daje wewnętrzny komfort wyższości. Niestety niesłuszny, bo hejt, jako zachowanie tłumne, pochłania (albo potencjalnie może pochłonąć) wszystkich, nawet tych, którzy indywidualnie czują się od niego wolni. Mam nadzieję, że komuś starczy odwagi, żeby to zjawisko przynajmniej zbadać i opisać. Być może dzięki temu uda się znaleźć na nie jakieś lekarstwo.
Ryszard Bieńkowski