Postaw na edukację

10.02.2017

W pocie czoła czy na kolanie?

Czyli o tym, jak powstają podręczniki

W pocie czoła czy na kolanie?

Może czytali Państwo pożegnalny tekst Tomasza Małkowskiego? Zamieścił go tu przed trzema tygodniami. Pożegnanie na szczęście jest tylko chwilowe, bo autor w stosownym czasie wróci na bloga, ale zastanowił mnie powód rozstania – Tomasz Małkowski pisze nowe podręczniki do historii dla klas 4 i 7. Co to dla niego oznacza? Cytuję:

„Ci z Państwa, którzy uczą w szkołach, czują pierwsze podmuchy nowego; ja zmagam się ze sztormem. To jeszcze nie huragan – powiedzmy, dziewiątka w skali Beauforta, ale siła wiatru rośnie. […] Zostało raptem siedem miesięcy – tymczasem podstawa programowa nie została jeszcze zatwierdzona!”

Wyobrażam sobie teraz pana Tomasza siedzącego w bocianim gnieździe na rozhuśtanym przez fale trójmasztowcu – w dłoni dzierży gęsie pióro (atrament mu chlusta z kałamarza) i pisze, a rulon papieru mu się zwija i moknie od potu i łez. Nie, wróć! Przecież to tylko taka metafora, że pan Tomasz zmaga się ze sztormem. Wszyscy chyba wiedzą, jak naprawdę wygląda pisanie podręczników, gdy czas goni! Otóż autor, żeby nie tracić czasu na niepotrzebne czynności związane na przykład z wertowaniem źródeł, ślęczeniem nad tomami opracowań i poprawianiem po raz setny akapitu, w którym cały czas coś „haczy”, przysiadł pewnie gdzieś w poczekalni u dentysty (bo zęby leczyć trzeba) i NA KOLANIE przy pomocy zaostrzonego do ogryzka ołówka pisze maczkiem na tylnej stronie jakiegoś paragonu (albo bardziej poetycko – na serwetce).

Bo podręczniki przecież powstają na kolanie, prawda? Czyta się o tym w prasie, słyszy od komentatorów. Przenośnia jest chwytliwa, bo szkolna. Pracę domową odrabiało się czasem na kolanie (oj, odrabiało!), więc wszyscy rozumieją, że i podręczniki pisze się właśnie tak.

A jak jest naprawdę? Czy pośpiech spowodowany brakiem czasu oznacza bylejakość?

Znam dość dobrze proces wydawniczy, w którym autor – centralna postać pracy nad podręcznikiem – jest wspomagany przez cały zespół doświadczonych redaktorów, korektorów, grafików komputerowych i rysowników, fotoedytorów, składaczy (niektórzy mówią na nich ciągle „łamacze”), konsultantów dydaktycznych, testerów i recenzentów. Jeśli pan Tomasz w chwili słabości napisałby choć jeden akapit „na kolanie”, przynajmniej kilka osób po drodze do szczęśliwego finału, czyli druku książki, by mu to zdanie przepisało przy prawdziwym biurku na najprawdziwszym komputerze i tak by mu je pozmieniało, że wszelkie fałdki stylu kolanowego zostałyby rozprostowane. Tyle, że pan Tomasz nie pisze na kolanie, a każdy jego tekst jest rzetelny i dopracowany, a ponadto ma jeszcze „to coś”, co wcale nie jest częste – pomysł, jak pisać o historii, kiedy czytelnikiem jest młody człowiek. Jak mu się to udaje mimo braku czasu? Otóż po prostu tak umie. A dlatego, że tak umie – jest autorem świetnych podręczników.

Czasu jest rzeczywiście bardzo mało i gdyby nie doświadczenie autorów oraz całego sztabu ludzi w wydawnictwach, napisanie dobrych podręczników w kilka miesięcy byłoby niemożliwe. Największy dramat nie polega na tym, że podręczniki są pisane w pośpiechu, bo na brak czasu można coś poradzić. Chodzi o to, że autor ryzykuje i rozpoczyna pracę na podstawie zaledwie wstępnego projektu podstawy programowej, a nie – zatwierdzonego dokumentu. Czeka go więc sporo pracy z dostosowaniem tego, co napisał, do wprowadzanych zmian, ale to i tak pozwoli szybciej ukończyć dzieło. Wreszcie prace mogą być prowadzone równolegle na kilku etapach, tak żeby podręcznik powstawał „scenami” – podobnie jak nakręca się film, który dopiero po montażu jest skończoną i wewnętrznie spójną całością. Możliwości jest sporo, ale wymagają one planu, dyscypliny i zaangażowania wielu osób. Słowem – zawodowstwa.

Czy jest się zatem czym martwić, skoro nawet ekstremalnie krótki czas na napisanie podręczników może się okazać wystarczający? Bo podręczniki przecież się ukażą, co do tego nie ma wątpliwości. Moim zdaniem jest powód do zmartwienia. Pomijając nerwy, krótki sen autorów i długie nadgodziny osób pracujących nad podręcznikami – po raz kolejny (bo tak jest przy niemal każdej reformie) mamy sytuację, w której całą odpowiedzialność za to, żeby podręczniki były gotowe na czas, zrzucono na autorów i wydawnictwa. „Wydawnictwa sobie poradzą, to ich zmartwienie” – usłyszałem przy okazji wprowadzania poprzednich zmian programowych. Tym razem jeszcze mocniej przykręcono śrubkę. I nie chodzi tylko o komfort pracy sporej grupy ludzi, ale przede wszystkim o jakość podręczników. Bywało, że niektórym wydawnictwom pracującym w takich warunkach nie udawało się dochować należytej staranności, a ich podręczniki zawierały różnego rodzaju niedociągnięcia. W najlepszym wypadku były to literówki, w najgorszym – nawet błędy merytoryczne. W oczach nauczycieli i uczniów nic nie usprawiedliwia tego rodzaju uchybień – ani to, że są wynikiem pośpiechu, ani też to, że z reguły w kolejnych wydaniach są poprawiane. Czy uda się ich uniknąć tym razem?

Jeśli podręczniki powstają „na kolanie”, to wątpię. Ale jeśli „w pocie czoła”, tak jak książki Tomasza Małkowskiego, to jest na szczęście nadzieja. Dlatego wszystkim dziennikarzom polecam tę drugą metaforę, gdy zechcą jeszcze coś ciekawego napisać o powstających podręcznikach.

A Panu Tomaszowi, w tym sztormie, z którym się zmaga, życzę po bosmańsku – stu tysięcy kleksów. I połamania pióra!

Ryszard Bieńkowski

 

Ryszard Bieńkowski

Doktor nauk humanistycznych, literaturoznawca ze specjalnością folklorysty, autor książki „Cerowanie dziurawych parasoli deszczem. Na tropie metafory ludowej ” i dwóch tomików poezji. Związany z Gdańskim Wydawnictwem Oświatowym.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.