Postaw na edukację

19.04.2019

Komu wierzyć?

Przedświątecznie, refleksyjnie, ale o strajku

Komu wierzyć?

Dziś Wielki Piątek, dzień szczególnego skupienia, wyciszenia i oczekiwania. Refleksji – także nad samym sobą.

Już w niedzielę zdarzy się cud, wierzący są o tym przekonani. Ale żeby do tego cudu dotrwać, trzeba przejść przez trudny czas oczekiwania, żałoby, adoracji grobu i pokuty. Od wczoraj milczą kościelne dzwony. Świat obserwowany z perspektywy duchowych potrzeb odnowienia i zbawienia zatrzymał się. Bóg jeszcze musi zstąpić do piekieł. I dopiero wówczas zmartwychwstanie. Dlatego, zanim to nastąpi, wierni winni mu są towarzyszenie i uczestniczenie w tej drodze, którą trudno pojąć racjonalnym rozumem. Stąd misteria Męki Pańskiej, Drogi Krzyżowe, odwiedzanie grobów Pańskich, straż przy tych grobach – czyli czynności wypracowane przez tradycję, które pomagają wiernym wyrazić swoje wsparcie dla boskiego planu. Bo życie, które już w niedziele będzie tryumfować, jest jeszcze dzisiaj, mimo trwającej wiosny, pozbawione swojej energii.

Zamiast zwykłego tekstu blogowego, w którym mieszam zazwyczaj poważne z wesołym, podzielę się z Państwem pewną refleksją, a na końcu także prośbą. Nie ukrywam, że refleksja, którą zaraz opiszę, powstała na skutek zderzenia moich poglądów z poglądami najbliższych mi osób na temat strajku nauczycieli.

Różnimy się w społeczeństwie w ocenie spraw publicznych. Różne mamy poglądy polityczne, różnie odbieramy decyzje rządzących i postulaty strajkujących nauczycieli. Każdy ma prawo do obrony swoich poglądów. Nie jestem pewien, czy każdy ma prawo do ataku poglądów społecznych i politycznych innych osób. Ale to może być sprawa temperamentu, być może w ten sposób niektórzy bronią własnych poglądów – atakując poglądy innych. Nie pochwalam, ale jestem w stanie to zrozumieć.

Ale jedna rzecz nie daje mi spokoju. Dlaczego 99% argumentów za lub przeciw jest powieleniem jednostronnych przekonań zasłyszanych w takim lub innym programie telewizyjnym albo przeczytanych na takim lub innym portalu internetowym? Jak to jest z tak zwanym własnym zdaniem? Czy własne zdanie jest sprawą dopisania się do jednego ze stronnictw, czy jest jednak sprawą rozumowej refleksji?

Być może moje poglądy na sprawy społeczne też są takie. Być może ja też daję się wciągnąć w pajęczynę snutą przez media, komentatorów i polityków po to, aby mnie opleść, omamić i zniewolić. Być może – ale jako mąż nauczycielki mam na odbywający się właśnie strajk i jego skutki widok bezpośredni.

Dlatego gdy słyszę w mediach lub czytam w komentarzach, że nauczyciele mają za mało godzin pracy, mogę to skonfrontować z obrazem mojej żony sprawdzającej wieczorami i w weekendy zeszyty albo sprawdziany uczniów oraz przygotowującej się do następnego dnia i tygodnia pracy w szkole.

Gdy słyszę, że nauczyciele są bezduszni i cyniczni, strajkując w czasie egzaminu, mogę to porównać z obrazem mojej tracącej wagę i popłakującej wieczorami żony.

Gdy słyszę, że nauczyciele zaburzają najważniejszy moment w edukacji uczniów, czyli egzaminy, mogę sobie przypomnieć, ile wysiłku moja żona wkłada w przygotowanie ciekawych lekcji (a to lekcje i codzienna praca z uczniami są solą nauczania, a nie egzaminy).

Gdy słyszę, że nauczyciele powinni się zgodzić na podwyższenie pensum do 24 godzin, to mogę to zestawić z wyliczeniami mojej żony, z których wynika, że w skróconej o rok edukacji w szkole podstawowej (w stosunku do tego, co było w gimnazjum), za kilka lat nie będzie dla niej nawet pół etatu w szkole, w której pracuje od dwudziestu lat.

Gdy słyszę, że nauczyciele zarabiają prawie 6 tysięcy złotych, to mogę temu łatwo zaprzeczyć, bo rozliczam pit mojej żony. Gdy słyszę, że za kilka lat nauczyciele mogą zarabiać 8 tysięcy złotych, to mam prawo wierzyć w to tak samo, jak w obecne 6 tysięcy.

Gdy słyszę, że nauczyciele i tak dostali wysokie podwyżki (700 zł!), to mogę zapytać o to moją dyplomowaną żonę, która mi powie, że na rękę było to w 2018 roku niecałe 100 zł, a w 2019 roku 116 zł, czyli razem około 200 zł.

Gdy słyszę, że nauczyciele niepotrzebnie strajkują, bo ich zarobki nie są najgorsze, to przypomina mi się opowieść mojej żony o tym, jak pewna młoda zaangażowana nauczycielka języka polskiego przez rok pracowała z uczennicą, która nie wierzyła w swoje siły i nie chciała przystąpić do matury. Przez ten rok ciężkiej pracy udało się nadrobić jako tako braki i uczennica maturę zdała. Nie poszła na studia, bo jej wyniki jednak na to nie pozwoliły, ale znalazła pracę (prostą fizyczną) i przyszła się nią pochwalić swojej byłej nauczycielce. Okazało się, że zarabia więcej od niej.

Gdy słyszę, że nauczyciele nie powinni strajkować, bo to wbrew ich misji, to mogę to zestawić z zaangażowaniem mojej żony w sprawy wychowawcze jej uczniów, mogę sobie przypomnieć wieczorne telefony do i od rodziców, mogę sobie przypomnieć historię o tym, że pewien uczeń-wagarowicz przychodził do szkoły tylko na lekcje mojej żony, a później ulatniał się jak kamfora.

Gdy słyszę, że nauczyciele powinni pracować dla idei, a nie dla pieniędzy, mogę to skonfrontować z naszymi rodzinnymi dylematami dotyczącymi studiów naszego dziecka, czy uda nam się je sfinansować za nasze niewysokie pensje.

Gdy słyszę, że nauczyciele dorabiają na korepetycjach ogromne pieniądze, to próbuję sobie przypomnieć te kilka przypadków, kiedy na prośbę sąsiadów lub znajomych moja żona pomagała wyciągnąć się na lepszą ocenę uczniom przed półroczem albo końcem roku – zawsze było to okupione przeplanowywaniem jej zwykłych obowiązków i nie miało nic wspólnego z zarobkiem.

Gdy słyszę, że nauczyciele są roszczeniowi, mogę to zestawić z częstotliwością kupowania przez moją żonę za swoje pieniądze drobnych upominków dla uczniów na nagrody w konkursach, wiecznym dokładaniem do koszyka w supermarkecie papieru do drukarki, kupowaniem przeze mnie tonerów z tuszem i wymianą co jakiś czas drukarek, które nie wytrzymują tysięcy stron drukowanych w każdym roku szkolnym.

Gdy słyszę, że nauczyciele nie potrafią współpracować z rodzicami, to zastanawiam się, czy chodzi o tych rodziców, którzy nie przychodzą na zebrania, a zamiast tego idą na skargę do dyrekcji, czy o tych, którzy na uwagę o złym zachowaniu syna mówią „mój Olivier w domu tego nie robi”, czy o tych, którzy, żegnając swoje dzieci przed wyjazdem na trzydniową wycieczkę, mówią do mojej żony „miłego wypoczynku” – a regulamin, którego moja żona przestrzega w 120%, mówi, że opiekun powinien co godzinę, także w nocy, skontrolować, co robią uczniowie w swoich pokojach (a robią różne rzeczy).

Gdy słyszę, że nauczyciele nie lubią swoich uczniów, to zastanawiam się, skąd moja żona ma siłę, żeby wrócić na lekcję do klasy, w której dzień wcześniej publicznie pytano ją o szczegóły życia intymnego. Albo jak może rozmawiać z uczniem, który chwilę wcześniej z rozszerzonymi źrenicami groził jej słowami „ja cię załatwię”, jak może wspólnie z pedagogiem szkolnym szukać dla niego pomocy. Albo skąd ta 160-centymetrowa dziewczyna ma odwagę, żeby reagować na bójki między uczniami, które widuje poza szkołą?

***

Dlatego moja prośba do stronników opcji „nauczyciele nie powinni strajkować”, do przyjaciół, krewnych i znajomych – zanim się okopiecie na swojej pozycji, bo tak wam każe ogląd sytuacji na polu walki, zastanówcie się, czy informacje strategiczne, które posiadacie, pochodzą z pierwszej ręki. Czy nie daliście się zmanipulować propagandzie którejś ze stron i czy za tą propagandą nie stoją jakieś interesy.

Jak to zrobić?  Najlepiej zapytać o zdanie kogoś, kogo sprawa dotyczy bezpośrednio.

Gdybym miał się wypowiadać o pożarnictwie (spłonęła katedra Notre Dame), zapytałbym strażaka, a nie kulturoznawców czy religioznawców, którzy zastanawiają się nad tym, za co ten dopust boży spotkał Francuzów. Gdybym poczuł w mieszkaniu swąd gazu, zadzwoniłbym na pogotowie gazowe, a nie szukał artykułu o zakręcanych przez wschodniego sąsiada kurkach. Gdybym chciał zainwestować w coś pieniądze (oczywiście gdybym je miał), poradziłbym się finansisty, a najlepiej znajomego finansisty (miałbym pewność, że mnie nie oszuka). Natomiast za nic nie ufałbym radom polityków, którzy by mi mówili, w co zainwestować – niezależnie od tego, z jakiej by byli opcji.

Dlatego w tym dniu refleksji i wyciszenia powtórzę moją prośbę do rodziny, znajomych i przyjaciół: kochani, jeśli chcemy wyrobić sobie opinię o tym, czy strajk jakiejś grupy społecznej jest słuszny czy niesłuszny, wysłuchajmy przede wszystkim argumentów przedstawicieli tej grupy. I uwierzmy raczej im, a nie dziennikarskim harcownikom i cynicznym politycznym graczom.

Może będzie do tego okazja przy świątecznym stole.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.