Postaw na edukację

30.04.2021

Mała podróż historyczna po naukę

Ale w dwie strony – w przeszłość i z powrotem do współczesności

Mała podróż historyczna po naukę

Leżąca na północy Mazowsza dawna ziemia wiska, granicząca z Prusami, została wyzwolona spod okupacji niemieckiej stosunkowo późno, bo dopiero pod koniec stycznia 1945 roku. Akurat przez moją rodzinną wioskę przebiegał front. Niemcy umocnili się na okolicznym wzniesieniu, wysiedlili wszystkich mieszkańców wioski, a domy rozebrali z dachów i podłóg, żeby deskami oszalować okopy.

Mój dziadek wraz z 9-letnim synem (moim tatą) i 13-letnią córką wrócili z wygnania do wioski już po roztopach, czyli najprawdopodobniej w marcu. Zastali dom rozebrany do murów (akurat jako nieliczni we wsi mieli ceglany dom). Zamieszkali w piwnicy, którą mój dziadek pokrył wyciągniętymi z okopów deskami. Nie miał jednak czym uszczelnić tego prowizorycznego stropu, więc ciekło im na głowy. Ale i tak było to dobre lokum, bo piwnica była dość przestronna. Dlatego pomieszkiwali w niej też przygodni ludzie, którzy z jakichś powodów znaleźli się w wiosce. Byli wśród nich między innymi robotnicy wynajęci do rozbierania kolczastych zasieków rozstawionych przez Niemców na bagnach i łąkach, przez które Rosjanie szturmowali niemieckie umocnienia.

Tyle Historia przez duże H. A teraz historyjka przez h małe. Przez pół wieku mojego życia usłyszałem tę opowieść z ust taty chyba ze 100 razy, a więc znam ją tak, jakbym sam brał w tym wszystkim udział. Mój tata opowiadał bardzo sugestywnie. Ja opowiem ją tak zwyczajnie, bez wielkiej fantazji. A było to tak:

Panowie, którzy likwidowali kolczaste zasieki, przed pójściem do pracy robili sobie śniadanie. Tego dnia usmażyli na patelni plasterki słoniny. Zjedli i wyszli. Ale na patelni zostawili 5 pachnących skwarek. Akurat mój tata został w piwnicy sam, bo jego ojciec z siostrą pojechali po rzeczy, które zostawili u rodziny w innej wiosce. I bardzo mu te skwarki pachniały. Do tego stopnia, że pomyślał sobie, że jak jedną zje, to nikt tego nie pozna i nic się nie stanie. Ale ta jedna skwarka bardzo mu posmakowała, więc nie oparł się i drugiej. Zwłaszcza że, jak to skwarki, nie były duże. Po drugiej zjadł i trzecią, ale wtedy zorientował się, że teraz to już na pewno panowie robotnicy poznają, że ubyło im skwarek. Przestraszył się więc mój tata i zjadł całą resztę.

Męczył się z poczuciem winy do wieczora, nie wiedział, co powie właścicielom skwarek, gdy wrócą. Chciał się gdzieś schować przed nimi, ale nie miał gdzie, bo padało i nie mógł wyjść z piwnicy. Czekał do wieczora, jakby już był skazany. I wyobrażał sobie, co z nim zrobią okradzeni panowie. Liczył na to, że może nie wrócą na noc. Wreszcie przyszli zmęczeni po całym dniu pracy. Ponurzy usiedli, żeby odpocząć i wtedy podszedł do nich mój wystraszony tata i się przyznał: „Te skwarki to ja zjadłem”.

A panowie na to poweseleli, poczochrali mu czuprynę, pochwalili: „Duży rośnij, dobrze, żeś zjadł, skoro smakowało…” i jeszcze dali mu kolację. Tak się ta przygoda ze skwarkami skończyła.

Mój ojciec po raz pierwszy poszedł do szkoły we wrześniu 1945 roku, już po 10. urodzinach. Przesiedział w szkolnej ławie wszystkiego 4 lata, bo przeskakiwał w tym czasie z klasy do klasy i tak skończył siedmioklasową wówczas podstawówkę. Ciekawe, jak wtedy wyglądało „nadrabianie zaległości”, „zajęcia wspomagające” i „konieczność zrealizowania podstawy programowej”…

A teraz powrót do współczesności. Po roku (z przerwami) zdalnej edukacji wszyscy mamy wrażenie, że uczniowie coś stracili. Nauczyciele widzą jak na dłoni, że ich uczniowie stracili motywację, że mają zaległości, że powszechnie ściągali, oszukiwali i posługiwali się gotowcami, że oduczyli się samodzielności. Że zwyczajnie nauczyli się dużo mniej, niż gdyby normalnie chodzili do szkoły.

Ale nauczyciele zdają sobie też sprawę z tego, że dzieci straciły nie tylko „zasoby” i kompetencje, ale też pewność siebie i najzwyczajniej w świecie boją się powrotu do stacjonarnej szkoły, czyli do normalności.

Dlatego zamiast straszenia wilkiem nadrabiania zaległości, upiorem zajęć wspomagających czy też smokiem realizacji podstawy programowej proponuję zachować się tak, jak ci panowie robotnicy z opowieści mojego taty, którzy przestraszonego chłopaka podtrzymali na duchu, pochwalili i wzmocnili dobrym słowem (i kolacją).

To, że byli to zwykli robotnicy, też nas powinno czegoś nauczyć. Bo nie stanowisko i nie urzędnicza moc i wyższość stanowią o mądrości. Trzeba być przede wszystkim człowiekiem. A człowiek (który tkwi na jakimś poziomie w każdym człowieku – czasem jest zasłonięty jakąś maską, zakryty uniformem, wężową skórką lub dobrze skrojonym garniturem, ale generalnie jest w każdym) postąpi z uczniami, którzy przed końcem roku wrócą do szkoły, po ludzku. Nie zacznie im robić masy testów sprawdzających. Nie uprze się, żeby wykazać, jak mało potrafią. Nie będzie ich przetrzymywał Bóg wie jak długo na dodatkowych zajęciach i nie postraszy podstawą programową czy egzaminem. I nie ponazadaje ponad siły na po lekcjach i na wakacje. A za to wzmocni ich dobrym słowem i zrozumieniem. Bo to nie jest tak, że jeśli się dzieci czegoś nie nauczyły przez miniony rok, to z tego powodu będą głupsze, nie dostaną się do liceum czy na studia, nie znajdą dobrej pracy. Nic z tych rzeczy. A właściwie: nic z tych rzeczy nie jest gwarantowane przez zrealizowanie podstawy programowej. Cud edukacji tkwi w czym innym – żeby się chciało chcieć!

W Misiu Barei – którego oglądał chyba każdy – jest taka scena na lotnisku w Londynie. Irena, była żona prezesa Ochódzkiego, zostaje zatrzymana, bo ten zniszczył jej paszport. Zdenerwowana próbuje wytłumaczyć, że paszport zniszczył jej były mąż i że trzeba go aresztować. Na co pracownik lotniska ze spokojem mówi, że porwany paszport to nie jest żaden problem: „It’s just a bit of paper”, i drze dla przykładu jakąś kartkę.

Tak samo można powiedzieć o podstawie programowej – to jest tylko papier! Co prawda ktoś kiedyś uczynił z niego fetysz edukacji. Tak samo jak fetyszem łaski władzy za PRL-u był paszport. Ale to nadal tylko fetysz, rodzaj urzędniczej zabawki, dającej ministerstwu poczucie panowania nad systemem i sprawczości. A w gruncie rzeczy wszystko się rozgrywa nie na papierze, a w życiu i w relacji nauczyciela z uczniami.

Wiele w tej relacji można za chwilę zyskać albo stracić.

Udanego powrotu do szkół.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Joanna pisze:

    Świetne wnioski. Zgadzam się.