Postaw na edukację

08.05.2020

Martwe dusze zdalnej edukacji

Czyli zdalni zdolni do wszystkiego

Martwe dusze zdalnej edukacji

Też nie byłem święty. Pamiętam, jak w szkole podstawowej przed lekcjami biologii notorycznie majstrowaliśmy z kolegą przy akwarium. A to rurkę z pompki się wyciągnęło, a to kabelek z prądem leciutko poluzowało. Ostatecznie można też było resztki z temperowania nakruszyć na wodę. I biegło się do pani z interwencją: „Proszę pani, znowu ktoś pompkę rybkom popsuł”. „Proszę pani, znowu jakieś farfocle w akwarium pływają, jeszcze glonojady nażrą się tego”. I pani ujęta naszą troskliwością pozwalała nam przez pół lekcji „naprawiać” akwarium. A my traktowaliśmy to jak wygraną z systemem – inni się muszą uczyć, a dla nas wolność na zapleczu. I jeszcze za to plusy do dziennika dostawaliśmy!

Trochę mi dziś wstyd, ale bez przesady. Żadne zwierzę przez nas nie ucierpiało. A teraz mam co wspominać ze swoich sztubackich czasów – choć możliwości miałem tylko stacjonarne i trzeba się było wykazać inwencją, żeby pod okiem nauczyciela uprawiać bumelanctwo.

W dobie zdalnego nauczania młodzież ma znacznie więcej możliwości oszukiwania systemu. Najpowszechniejsze jest chyba logowanie się w komunikatorze na początku lekcji i… znikanie jak kamień w wodę. Formalnie uczeń jest, ale – zapytany o cokolwiek – milczy. Może jest nieśmiały? Może nie zna odpowiedzi na pytanie?

Codziennie słyszę w domu nawoływania mojej żony: „Kacper (imię przypadkowe), ile wynosi x? Kacper? Kacper, jesteś? Kacper?”. Ale w jej zajęciach bierze udział tylko imię i nazwisko ucznia, właściciela przywołać się nie udaje…

Czasem zdarza się, że po jakimś czasie taki przykładowy Kacper wraca i ma na swoją nieobecność masę wiarygodnych usprawiedliwień. Najczęściej nagle przestaje mu działać mikrofon (który później równie nagle się samonaprawia) albo ginie połączenie internetowe. Bywają też naiwne, ale bardziej życiowe usprawiedliwienia: „byłem w toalecie”, „poszedłem zrobić śniadanie, bo byłem głodny”. Albo klasyczne „to nie moja ręka”, czyli „przecież byłem cały czas”. A jak jest naprawdę? Kto to może wiedzieć? Może to życzliwy kolega zadzwonił do niego i przywołał do porządku? Gdybym sądził po sobie, to bym powiedział, że taki uczeń wstaje rano, loguje się i kładzie z powrotem spać. No ale może dzisiejsza młodzież ma inne priorytety i większą fantazję. Może w tym czasie ogląda oskarowe filmy lub czyta dobre książki? Na przykład Martwe dusze Mikołaja Gogola?

Przy okazji takiej obserwacji różnych zachowań uczniów – a trzeba powiedzieć, że zdecydowana większość podchodzi do zdalnej nauki bardzo poważnie, a lekcje, choć trudne do prowadzenia, są sympatyczne i przynoszą efekty – można też trochę popsychologizować. Na przykład na temat skuteczności różnych form nacisku. Powiedzmy, że zadajemy ćwiczenie do wykonania z terminem na za tydzień. Po tygodniu oczywiście nie mamy wszystkich prac, więc ponaglamy. Ponaglenie działa rzecz jasna tylko na część tej grupy, wysyłamy więc kolejne – przez Teamsy, przez Messengera, esemesem, jeśli mamy numer, przez dziennik elektroniczny… – co wywołuje także tylko połowiczny skutek. W końcu tym najbardziej asertywnym, po powiedzmy dwóch tygodniach od zadania tego zadania, wstawiamy do dziennika „bz” ‘brak zadania’. I co się wówczas dzieje? Martwe dusze ożywają. I to nie same, ożywają najpierw ich rodzice, którzy już po dziesięciu minutach dopytują „ale dlaczego”, „a o jakie zadanie chodziło”, „mój Kacper nic nie wiedział / wysłał, ale się nie załączyło / zrobił, ale nie wiedział, że trzeba wysłać / przecież wysłał, widocznie się nie przesłało / źle się czuł / nie działała mu klawiatura / popsuł mu się internet / był u lekarza…”. No i w końcu ożywa też sam uczeń, który grzecznie wysyła zaginioną pracę. Bywa, że pusty plik („coś się widocznie zepsuło”) albo same odpowiedzi spisane od kolegi albo z końca podręcznika („a miało być rozwiązanie?”). Bywają podobno też tacy, którzy potrafią przestawić zegar w komputerze, żeby zadanie wyglądało na wysłane o czasie! Urodzeni informatycy – tylko się cieszyć. Nie dość że martwe dusze, to jeszcze panują nad czasem.

A gdy któryś uczeń zacznie na zdalnej lekcji mówić poprzez syntetyzator mowy głosem Lorda Wadera albo siedzi dostojnie przez całą lekcję z koroną na głowie, albo rozsyła serduszka, uśmieszki i całuski swojemu nauczycielowi – to już można się tylko uśmiechnąć. Ech, dzieci, dzieci.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.