Czasy się zmieniają, a my wraz z nimi. Stara to sentencja, lecz wciąż prawdziwa. Zgodzą się Państwo?
Także w polskiej oświacie nastały, czy raczej nastaną, nowe czasy. Politycy zadecydowali. Jak zwykle, chciałoby się dodać. Będzie kolejny eksperyment na żywym – dosłownie żywym – organizmie polskiej szkoły. Jeśli się powiedzie, świetnie. A jeśli nie?
Martwi mnie, że zamieszanie związane ze zmianą struktury oświaty odsunie ad Kalendas Graecas pytanie równie podstawowe, jak niewygodne: czego i jak uczyć w XXI wieku?
A może wbijamy dzieciom do głowy masę nieprzydatnej wiedzy? Jako geograficzny laik zapytam: po co uczniowie wkuwają prawo- i lewobrzeżne dopływy Wisły, jeśli w każdej chwili mogą je znaleźć w smartfonie? Jako autor podręczników do historii postawię inne pytanie: na co siódmoklasiście znajomość przebiegu europejskiej Wiosny Ludów? Nowa podstawa programowa każe o niej uczyć – tylko w jakim celu? To szczegółowa wiedza o wydarzeniach, z których w gruncie rzeczy niewiele wynikło. Czy potrzebujemy młodych ludzi z głowami nabitymi faktografią?
Moje wątpliwości budzi też swego rodzaju gorączka reformatorska władz oświatowych. Ci z Państwa, którzy uczą w szkołach, czują pierwsze podmuchy nowego; ja zmagam się ze sztormem. To jeszcze nie huragan – powiedzmy, dziewiątka w skali Beauforta, ale siła wiatru rośnie. Na wrzesień mają być gotowe podręczniki dla klas pierwszych, czwartych i siódmych. Pierwszymi się nie zajmuję, czwartymi i siódmymi – owszem. Zostało raptem siedem miesięcy – tymczasem podstawa programowa nie została jeszcze zatwierdzona!
Gdy w poprzednich latach GWO przygotowywało do druku nowy podręcznik do historii, w styczniu był on już prawie gotowy. Nanosiliśmy ostatnie poprawki i wysyłaliśmy go do recenzentów. W tym roku…
Teoretycznie w tym roku też mogłoby tak być. Wystarczyłby prosty zabieg „kopiuj, wklej” – ze starych podręczników, rzecz jasna. Potem dopisałoby się kilka nowości z podstawy, wyrzuciło, co niepotrzebne, wymieniło ilustracje – i byłaby książka do nowej podstawy.
Tyle że GWO tak nie pracuje. Owszem, przydają nam się już wydane książki – do tego, by wydać lepsze. Dlatego nie kopiuję, lecz piszę. I zapewniam: staram się, jak umiem najlepiej. Wykorzystamy – liczba mnoga, bo nie tylko ja, przygotowanie podręcznika to praca zespołowa – nasze doświadczenia oraz uwagi nauczycieli (pilnie wsłuchiwaliśmy się w Państwa głosy). To będą zupełnie nowe książki.
Gdyby nie wyścig z czasem narzucony przez reformę, mógłbym dalej pisywać na tym blogu. Niestety, nie mogę, stąd moje małe pożegnanie. Małe, bo mam nadzieję, że wrócę. Jednak przez jakiś czas muszę się skupić na podręcznikach. Do zobaczenia zatem.
Tomasz Małkowski
Oj tak, oj tak. Ale ja mam propozycję, aby zastąpił Pana jakiś rodzic. Niechaj on pojawi się „na zastępstwie” jak to powiadają. Może on, który na tym sztormie jest może nie kapitanem, ale pierwszym mechanikiem, niech on przedstawi swoje spostrzeżenia na temat polskiej edukacji. To będzie bardzo ciekawe doświadczenie, aby dowiedzieć się jak rzeczywiście wygląda ta reforma. I nie poprzez komentarze jednego czy drugiego polityka, bo oni zawsze są najmądrzejsi. I nie z ust wybitnych specjalistów. I nie też poprzez publikacje wszystkowiedzących redaktorów najprzeróżniejszych tygodników. RODZIC. Zawsze słyszałem, że to rodzice odpowiadają w istocie za edukację swoich dzieci, a nauczyciele są jedynie narzędziem w rękach systemu. RODZIC kształtuje postawy, a szkoła jedynie je szlifuje. W końcu RODZIC ma być faktycznym autorytetem dla młodego pokolenia. Ciekaw jestem jak ON to widzi. Z czego jest zadowolony, a czego nie może pojąć.
Panie Tomku. Przeczytałem chyba wszystkie Pana wpisy i bardzo za nie Panu dziękuję. Trochę spraw mi się wyjaśniło, a na inne się uwrażliwiłem. Będę czekał na kolejne. Powodzenia.