„Moja córka zawsze miała szóstkę z matematyki, a teraz ledwo na trójkę umie?!”, „Mój syn miał same szóstki na świadectwie, jak to możliwe, że u pani ma tylko czwórkę?!”, „Ona miała szóstkę w gimnazjum, więc na pewno umie na szóstkę i nic mnie to nie obchodzi!”. Właśnie takie teksty bardzo często słyszą nauczyciele od rodziców dzieci, które po ukończeniu nauki w gimnazjum rozpoczynają naukę w liceum. Jak wytłumaczyć fakt, że uczniowie, którzy na świadectwie gimnazjalnym mają same szóstki i piątki, w liceum radzą sobie zaledwie na trójkę?
Gimnazjalni prymusi z „czerwonymi paskami” i najwyższą średnią na dalszym etapie nauki często stają się miernymi albo przeciętnymi uczniami, co powoduje z jednej strony frustrację rodziców przyzwyczajonych do wcześniejszych świetnych ocen swoich pociech, a z drugiej – zadziwienie i osłupienie nauczycieli tych liceów, do których te pociechy się dostają. Dlaczego tak się dzieje?
W czasie rozmów z nauczycielami z różnych szkół, dotyczących ilości najwyższych ocen u absolwentów gimnazjum, często pada stwierdzenie, że wygląda na to, jakby niektórzy nauczyciele gimnazjów, chcąc zapewnić swoim podopiecznym lepszy start i dostanie się do wymarzonego liceum, stawiali im na koniec szkoły same szóstki i piątki. I nie chodzi tu o uczniów wybitnie zdolnych, którym te oceny się zdecydowanie należą, ale o tych słabszych, mniej utalentowanych, takich naprawdę trójkowych. Nie twierdzę, że tak być musi, ale skoro zostało to zauważone, to może jest w tym ziarno prawdy?
Często słyszymy o „naciąganiu ocen” uczniowi w celu podniesienia jego średniej na świadectwie. I co z tego, że uczeń ma tę wyższą ocenę, jeśli nie odzwierciedla ona jego rzeczywistej wiedzy i umiejętności, stanowi jedynie furtkę do dobrego liceum… a w przyszłości także i na studia.
W efekcie taki uczeń dostaje się do dobrej szkoły, gdzie już od pierwszych lekcji zaczyna mieć kłopoty z nauką, odstaje od reszty klasy i obniża średnią wyników nauczania. A przecież na świadectwie miał same szóstki! I nie są to przypadki odosobnione.
Dawniej rzeczywistą wiedzę uczniów sprawdzał egzamin wstępny do liceum bądź technikum. Był on naprawdę miarodajnym wskaźnikiem tego, co uczeń potrafił. Na świadectwach widywało się różne oceny, od trójek po piątki, a absolwentów z samymi najwyższymi ocenami nie było aż tak wielu. I było to normą. Obecnie mamy wyścig szczurów i zamiast egzaminów testy gimnazjalne, ale to nie to samo…
Poszukajmy jeszcze innych powodów, dla których ci „szóstkowi” osiągają niskie oceny w liceum.
Jednym z nich może być nieprzystosowanie do nieco innego systemu pracy w szkole średniej, który wymaga od uczniów większej samodzielności zarówno w uczeniu się, jak i w myśleniu. Wielu nauczycieli gimnazjalnych podaje uczniom „na tacy” gotowe materiały, odpowiedzi i rozwiązania, co niestety ich rozleniwia, nie uczy krytycznego myślenia i wyciągania wniosków. Taki brak nauki samodzielności, przyzwyczajanie do „gotowego” skutkuje potem, na dalszym etapie nauki, bezradnością, biernością, a także niższymi ocenami. Mało tego! Uczniowie tacy żądają od nauczycieli, żeby za nich zapisywali, pamiętali i przypominali im, co mają zrobić i na kiedy.
Kolejnym powodem, który wpływa na obniżenie efektów nauki u tych najlepszych uczniów, a o którym piszę po bezpośredniej z nimi rozmowie, jest… zniechęcenie do nauki ulubionego przedmiotu (lub przedmiotów) z powodu złych metod nauczania lub nawet osobowości nauczyciela!
Nawet najbardziej „zakochany” np. w historii uczeń szybko się zniechęci, jeśli podetnie mu skrzydła nauczyciel. Jestem w stanie to zrozumieć, bo sama, będąc uczennicą, doświadczyłam podobnej sytuacji. Mój ulubiony przedmiot w szkole podstawowej, z którym wiązałam nadzieje na studia, w liceum okazał się kompletną porażką „dzięki” nauczycielowi, który obrzydził mi go całkowicie. Pozostaje mieć nadzieję, że odsetek takich właśnie nauczycieli jest niewielki. Są to przeważnie ci, którzy uczą raczej z przypadku, a nie z powołania…
Ostatnia kwestia dotycząca spadku formy gimnazjalnych prymusów to zapewne też problem przeciążenia liczbą przedmiotów i godzin szkolnych, zmniejszonej motywacji, a często po prostu lenistwa i narastającego braku chęci do nauki, czyli objawy dość rozpowszechnione wśród współczesnych nastolatków.
A jeśli dodamy do tego silne uzależnienie od osiągnięć nowoczesnej techniki, ślepe przywiązanie do smartfonów itp., które stanowią źródło wiedzy o świecie dla tych młodych ludzi, to nie dziwmy się, że na solidną naukę i szóstkowe efekty szkoda im po prostu czasu.
Dlatego też w niektórych szkołach dla tych najwytrwalszych, ambitnych i po prostu najlepszych zarezerwowany jest szlachetny tytuł: PRIMUS INTER PARES (pierwszy wśród równych).
Możemy sobie jedynie życzyć, aby tych „pierwszych” było w naszych szkołach jak najwięcej.
Katarzyna Tryba
Szanowni Forumowicze i Pani Katarzyno,
Ja zauważyłam jeszcze jedną przyczynę obniżenia ocen w liceum, choć odniosę się do swoich dawnych doświadczeń kiedy gimnazjum jeszcze nie istniało. Mnóstwo tych dobrych ocen w szkole podstawowej wynikało z tego, że rodzice pomagali dzieciom, tłumaczyli im różne tematy, czasami wręcz robili coś za dziecko do szkoły. Ja w tym względzie byłam odosobniona, ponieważ moi rodzice wychodzi z założenia, że lepiej „abym miała swoje trójki niż ich piątki”. Właśnie w liceum zrozumiałam ich punkt widzenia. Rodzice moich koleżanek „nie nadążali” z tematami z liceum, a ja właśnie wtedy odkryłam jak ważne jest samodzielnie myślenie nawet jak popełniasz błędy i kosztuje cię to więcej wysiłku.
Moje przyjaciółki też nie mogły zrozumieć dlaczego teraz muszą SAME coś wymyślić, zrobić, postarać się, kiedy wcześniej tego do nich nie wymagana.
Prosty przykład. Koleżanka wykuła na historię regułkę typu „tyle a tyle procent Polaków mieszkało na tych terenach, więc były one polskie, a jak było ich tyle a tyle to należały do innej grupy obywateli”. Temat dotyczył bodajże zasad plebiscytu i zasiedlania terenów według jego wyników. Nauczyciel poprosił ją, aby to powiedziała swoimi słowami. Widział, że ona nie rozumie tej zasady i chciał, aby ona też to dostrzegła. I nagle zonk. W podstawówce dostałaby piątkę, bo świetnie „wykuła” podręcznik, a tutaj jej „myśleć każą”. Była naprawdę szczerze zaskoczona, że dostała gorszą ocenę.
Nauczyciel też człowiek i też od czasu do czasu chciałby mieć komu szóstkę postawić 😉
Dlatego gimnazja były zaplanowane jako „przybudówki” liceów. I jeśli miały być w zespołach, to raczej z liceami. Ale wyszło jak wyszło…
W podstawówce też byłem wzorowym uczniem, świadectwa z czerwonym paskiem, na koniec szkoły srebrna tarcza itp. Nieco mi te oceny podciągano, bo klasa była słaba i byłem jedynym uczniem, który miał szansę na jakiś „naukowy” sukces. Te oczekiwanie wobec mnie były jednak stresujące, jakoś mi ciążyły. Więc jak zdałem do liceum (oczywiście na dwie piątki), to oceny po pierwszym semestrze spadły mi na łeb na szyję (rzecz jasna nie wszystkie). Poczułem ogromną ulgę, że już nie muszę mieć z wszystkiego piątek (szóstek wówczas nie było). Może więc po prostu czasem dzieciaki chcą po prostu odetchnąć.
Dodałbym, że licealiści często podejmują świadomą decyzję o tym, że skupią się na kilku wybranych przedmiotach – takich, z którymi wiążą przyszłą karierę – a po innych się prześlizgną do końca liceum.
Swoją drogą, przepraszam, ale rodzice, którzy przychodzą wykłócać się o oceny swoich dzieci, są dla mnie skończonymi głupkami. To oceny teraz podlegają negocjacji? Który rodzic ma większą gębę, tego dziecko będzie miało lepsze oceny? Jaką wartość ma taka wynegocjowana ocena? Jaką prawdę w sobie niesie? Czy jak uczniowi, który nie umie rachunków postawię szóstkę, to wtedy będzie je umiał? Rozumiem, że tym rodzicom nie zależy na tym, żeby uzyskać prawdziwą informację na temat postępów swojego dziecka? Nauczyciel mówi, że dziecko słabo opanowało materiał, a rodzic żąda, żeby mu powiedzieć, że celująco. Czyli rodzice chcą być okłamywani? I zmuszają nauczyciela do tego, aby kłamał! Po co? Żeby się lepiej poczuć? Żeby się pochwalić przed znajomymi świadectwem dziecka? Przykro mi, ale sumienie mi nie pozwala popełniać oszustwa polegającego na naciąganiu ocen.