Postaw na edukację

01.06.2018

Niech się święci Dzień Dziecka

Czyli o mniemanym cudzie przemiany

Niech się święci Dzień Dziecka

Kilka lat temu usłyszałem z ust pewnego polityka dość zabawne (a po przemyśleniu sprawy jednak bezczelne) zdanie. Sprzeczał się akurat w telewizyjnym studiu, jak to polityk, z innym przedstawicielem narodu i w ferworze sporu zastosował pewien zabieg retoryczny. W pewnym momencie przestał zwracać się do adwersarza, a wzrok skierował wprost do kamery i przemówił bezpośrednio do widzów: „Dbajcie o edukację swoich dzieci, bo one są naszą przyszłością”.

Przypomniała mi się ta scena w kontekście Dnia Dziecka, który właśnie obchodzimy, i tak sobie pomyślałem, że zanim przejdę do życzeń, trochę troskliwie pomarudzę o edukacyjnej przyszłości.

To chyba bezsporne, że właśnie rodzice odpowiadają za przyszłość swoich dzieci, przynajmniej jeśli chodzi o zapewnienie im warunków rozwoju. Robią to jednak rozmaicie. Jedni dbają o edukację dzieci, a do tego pokazują, że należy się angażować w dobro wspólne. Inni zaś swoją postawą pokazują, że można przez życie prześlizgiwać się bez większego wysiłku intelektualnego i przejmowania się jakąś tam „solidarnością”. Ci pierwsi wspomagają dziecko, dopingują, pokazują, jak dokonywać racjonalnych wyborów, uczą życia we wspólnocie, współodpowiedzialności – czyli cech obywatelskich. Drudzy zaś nie wierzą w wartości związane z nauką, wykształceniem, kulturą i uczuciami dzielonymi z innymi. Liczy się dla nich dobro własne i wygoda.

Teoretycznie taką postawę należałoby piętnować, ale praktyka wskazuje często, że z pewnych względów ich podejście przynosi więcej profitów – choćby materialnych. Piętnowanie zatem nic nie da, bo dla wielu ludzi argumentem nie są wartości wyższe, a te bardziej przyziemne, materialne.

Młodzi przedstawiciele tych dwóch nurtów światopoglądowych (nazwijmy je tak roboczo) spotykają się ze sobą w szkole, w jednej klasie albo w jednej ławce i przebywają przez pewien czas razem. W szkole, jak wiadomo, panują nieco inne zasady niż w życiu (rodzinnym i społecznym), więc dzieci, które nie wyniosły z domu zbyt wielu cech altruistycznych, poznają je dopiero tu. Dowiadują się, że można i należy współpracować. Na przykład wykonywać zadania w parach albo projekty w grupach. Bywa oczywiście, że w tych grupach pełnią rolę huby, która przyczepia się do mocnego drzewa i ciągnie z niego soki. Ale bywa też tak, że huby się reflektują, uczą się przez dobry przykład i dzięki konsekwentnej pracy nauczycieli zmieniają swoją postawę z egoistycznej na wspólnotową. Jeżeli tak jest, to świetnie. Ale czy to częste i czy przekłada się na późniejsze dorosłe postawy?

Dlaczego o tym piszę i dlaczego wbrew sobie dokonałem właśnie tak drastycznego uproszczenia? I co do tego mają zacytowane słowa polityka? Już wyjaśniam.

Do kogo mógł być skierowany apel polityka? Do pierwszej grupy nie trzeba w tej sprawie apelować. Dla niej edukacja własnych dzieci to priorytet. Co więcej – w tej grupie apel polityka może zostać zrozumiany zgodnie z podświadomą logiką wyzierającą z jego wypowiedzi – „WY dbajcie, bo MY tego potrzebujemy”. Coś tu trąci nieszczerością. Druga zaś grupa jest odporna na takie apele, bo kieruje się swoją racją, zupełnie odmienną od nabożnego postulatu dbania o edukację dzieci – „Ja też się słabo uczyłem, a wyszedłem na ludzi. I w Reichu zarabiam trzy razy tyle, co nauczyciel, który się tyle uczył”. Apel polityka w gruncie rzeczy nie miał adresata, był jednym z tych pustych zdań wypowiadanych w przestrzeń w celu zapewnienia sobie dobrego wizerunku. Takimi apelami wybrukowana jest w piekle cała czteropasmowa autostrada.

Moim zdaniem wpływ polityków na edukację powinien być minimalny. Wiadomo, że od tego wpływu się nie ucieknie, jednak wzorem i normą nie powinno być reformowanie reformy wprowadzonej przez rządzących poprzedników, ale długoletni (otwarty na zmiany i potrzeby zmieniającego się świata) program dojścia do sprecyzowanego celu (z możliwością modyfikowania tego celu).

Przykładem niech będzie Finlandia (znowu Finlandia, ile można!) i to, co się tam dzieje od lat 70. Wówczas dwie opozycyjne wobec siebie partie wspólnie zdecydowały, że na czele ministerstwa edukacji staną razem, ramię w ramię, przedstawiciele tych partii – żeby uniknąć politycznych gierek i przedkładania doraźnych interesów nad cel główny. Wyznaczono ten cel i konsekwentnie do niego dążono przez kilkadziesiąt lat. Tym celem było stworzenie systemu szkolnego, w którym uczniowie osiągaliby najlepsze z możliwych wyniki, a jednocześnie tworzyliby wspólnotę, w której czuliby się dobrze.

Czy środki, których użyli do tego celu były najlepsze i czy sprawdziłyby się w naszej rzeczywistości? Tego nie wiem, ale efekt, który uzyskali Finowie dzięki kilkudziesięciu latom konsekwentnego realizowania założonego planu jest skrajnie odmienny od tego, jaki jest naszym udziałem po również kilkudziesięciu już latach reform prowadzonych na reformach poprzedników. Entuzjaści naszej edukacji powiedzą „Jak to? Przecież w wynikach badanych przez PISA prawie dogoniliśmy Finów”. Na to uderzę badaniami w badania – PIRLS, czyli badanie kompetencji uczniów w 4. roku nauki: „w Polsce, we francuskiej części Belgii, Czechach i Słowenii czwartoklasiści mniej lubią szkołę niż w którymkolwiek kraju Europy”. Skoro już 10-latkowie nie lubią szkoły, to co mówić o starszych uczniach?

Cel długofalowy, który moim zdaniem należy wytyczyć naszej szkole, jest związany z dwiema bolączkami życia społecznego.

Po pierwsze – doprowadźmy do tego, żeby uczniowie lubili szkołę i lubili się uczyć.

Po drugie – doprowadźmy do tego, żeby młodzi ludzie wychowani według różnych modeli etycznych, spotykając się w szkole, uzyskiwali spójne i wartościowe kompetencje społecznie.

Szkoła z racji swojego równościowego i, przynajmniej w jakiejś mierze, demokratycznego charakteru jest tym miejscem, w którym może dokonać się coś na kształt „cudu przemiany”. Bez niego nasze życie społeczne będzie przypominać coraz bardziej pogmatwany dramat psychologiczny.

Do stworzenia planu osiągnięcia tego celu nie są potrzebni politycy, a tym bardziej nie są potrzebne dogmaty ani odwołania do innych wartości niż podstawowe zasady współżycia społecznego, sprowadzalne do kantowskiego imperatywu, który w wersji potocznej brzmi jak nasze swojskie „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Zatem apel do polityków – zostawcie szkołę fachowcom.

I tego życzę naszym dzieciom w dniu ich święta.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.