Postaw na edukację

19.08.2016

Niemieccy rodzice skarżą nauczycieli

Czy nasi też będą?

Niemieccy rodzice skarżą nauczycieli

W Bawarii skarżą na potęgę. Z tego powodu Bawarski Związek Nauczycielek i Nauczycieli (BLLV) zwiększył liczbę prawników z trzech – tylu ich było 20 lat temu – do siedemnastu (!). Czy i nam grozi zalew pozwów przeciwko nauczycielom?

Zacznijmy od Niemiec. Szkoła podstawowa trwa tam ledwo cztery lata; potem najzdolniejsi uczniowie trafiają do gimnazjum, które – inaczej niż u nas – kończy się maturą. Słabsi idą do szkół o niższym poziomie. Jeśli się wykażą, będą się mogli przenieść do gimnazjum. A jeśli się nie wykażą?

W większości landów to rodzice decydują, czy ich dziecko pójdzie do gimnazjum. Tylko w Bawarii decyzję podejmuje nauczyciel z podstawówki – na podstawie ocen ucznia.

Bawarscy rodzice myślą tak: jaka przyszłość czeka moje dziecko w kraju, gdzie bez studiów nie można zostać nawet niańką?

Właśnie dlatego skarżą nauczycieli w sądach. O co? O niesprawiedliwe oceny stawiane dzieciom. A ponieważ niełatwo udowodnić, że za odpowiedź ustną dzieciakowi należała się czwórka zamiast trójki z plusem, starają się belfra ogólnie zdyskredytować. W rodzaju: Helmucik zawalił matematykę, bo jego pani podczas lekcji wysyłała dziesiątki SMS-ów. Poza tym za późno zapowiadała sprawdziany, więc nie miał kiedy się przygotować.

Hans-Peter Etter, kierownik wydziału prawnego BLLV, podkreśla, że mimo tych skarg współpraca wychowawcy z rodzicami układa się na ogół bardzo dobrze. Jednak wystarczy jedna matka czy jeden ojciec, by zamienić życie nauczyciela w piekło. (1) Znamy? Pewnie, że znamy.

Prawne korowody nie są tanie, ale rodzice często mają ubezpieczenie od kosztów ochrony prawnej. I hulaj dusza, piekła nie ma! Pokażemy belfrowi, kto tu rządzi.

Nauczyciele rzadko są przygotowani do starć w sądzie. Skarżą się też, że dyrekcja szkoły zostawia ich na lodzie. Wiadomo: im mniej hałasu, tym lepiej dla szkoły. Zamiećmy sprawę pod dywan.

Czasem wina leży po stronie nauczyciela. Jedna z niemieckich matek (raczej matek, sądząc po tonie komentarza) skarży się, że na końcowym świadectwie jej dziecka znalazła się zaskakująco zła ocena. Gdy spytała wychowawczynię, w odpowiedzi usłyszała, że faktycznie pomyliła nazwisko z bardzo podobnym innej uczennicy. Ale nie będzie nic zmieniać na świadectwie, bo to „uciążliwa pisanina”. Matka musiała postraszyć kuratorem i prokuratorem, żeby dziecko dostało „swoje” świadectwo.

Czasy się zmieniły. Nauczycieli, mówi Hans-Peter Etter, trzeba uzbroić w podstawową wiedzę prawną oraz lepiej przygotować do współpracy z rodzicami. Żeby rozumieli ich obawy. By umieli uspokoić, załagodzić.

Inna rzecz, że nie zawsze się da. Kolejny przykład z Niemiec: nauczyciel jednej z klas trzecich nie oddaje uczniom poprawionych sprawdzianów, póki ich nie skseruje. Wcześniej zdarzało się bowiem, że w domu rodzice gumkowali błędne odpowiedzi swych pociech, kazali im wpisywać poprawne, po czym biegli do szkoły z awanturą. Brzmi znajomo?

Czas więc wrócić do pytania z tytułu wpisu: czy polscy rodzice ruszą hurmem do sądów, by skarżyć nauczycieli? Odpowiem: może być różnie. Jeżeli losy dzieci będą zależały od wyników sprawdzianów (które mogą pójść lepiej lub gorzej), jeśli nie będzie współpracy szkoły z domem, jeśli rodzice będą przekonani, że jak nie liceum, to ich dzieciak przegrał życie – jak amen w pacierzu pójdą do sądu, kuratorium, telewizji i gdzie tylko dotrą.

Jednak… Wcale tak być nie musi. Zgadzają się Państwo?

Tomasz Małkowski

1 Eltern verklagen Lehrer: „Es kommt zu unglaublichen Exzessen”

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.