Postaw na edukację

11.06.2021

O trzech miesiącach nauczycielskiego wolnego

Czyli sprawiedliwość społeczna w natarciu

O trzech miesiącach nauczycielskiego wolnego

Przeczytałem ostatnio, że szykuje nam się „Koniec z trzema miesiącami wolnego dla nauczycieli”. Tak zatytułowany został artykuł w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Z początku pomyślałem, że zbliża się sezon ogórkowy i dziennikarstwo polskie przygotowuje się do letniego grillowania starych kotletów. Przed wakacjami zawsze w mediach zaczynała się zazdrosna jazda na nauczycielskie dwa wakacyjne miesiące wolne od pracy. A w połowie wakacji dochodziła do tego wyliczanka, ile to na wyprawkę szkolną muszą wydać rodzice. Jakby wydawanie pieniędzy na edukację własnych dzieci było jakąś niesprawiedliwością społeczną i karą. W tej drugiej sprawie zaangażowane artykuły na temat drożyzny podręcznikowej ukazywały się jeszcze długo po tym, jak podręczniki były już finansowane z budżetu państwa. Cóż, bezwładność myślowa działa długo. A kogo nigdy nie skusiło skorzystanie z klawiszy kopiuj wklej? I dlaczego stary artykuł miałby się nie przydać na drugi rok?

Tym razem jednak okazało się, że nie chodzi o urlopową sprawiedliwość społeczną, wymierzaną uprzywilejowanej grupie zawodowej przez opiniotwórcze gazety, a o projekt ministerstwa, zmieniający zapisy w Karcie Nauczyciela. Propozycja to 50 dni urlopu na rok do wykorzystania w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych. Pozostałe dni wolne od zajęć dydaktycznych nauczyciel miałby spędzać w szkole. Czyli te dni, kiedy uczniowie nie mają lekcji.

Na przykład piątek po Bożym Ciele, 2 maja, wigilię, poświąteczne wtorki, ostatnie dni czerwca po rozpoczęciu wakacji, ostatnie dni sierpnia przed rozpoczęciem roku szkolnego, część ferii zimowych itd. – w zależności od sytuacji. Ale 50 dni to na przykład 9 tygodni wakacji, licząc lipiec i sierpień plus jeden tydzień ferii zimowych plus wigilia plus powielkanocny wtorek (bo w wakacje zaoszczędziło się urlop na dniu wolnym od pracy 15 sierpnia – o ile nie wypadał akurat w niedzielę).

Lub urlop od początku lipca do połowy sierpnia (co dałoby na przykład w tym roku 32 dni robocze) plus dwa tygodnie ferii plus 8 dni okazjonalnie wolnych od zajęć dydaktycznych.

Można by było też wziąć urlop we wszystkie dni wolne od zajęć dydaktycznych w trakcie roku szkolnego, których bywa i 20, licząc z dniami dyrektorskimi, które pozwalają uczniom nie przychodzić do szkoły na przykład w piątki po świętach czy w sylwestra, oraz z dniami trwania egzaminu zewnętrznego, rekolekcjami, dniami przedświątecznymi itd. A do tego miesiąc z hakiem urlopu w lipcu lub sierpniu.

Kombinacje można by mnożyć. Ale nadal nie można by było pojechać w maju do Grecji czy w październiku do Chorwacji, gdzie przed sezonem i po nim bywa nieco taniej. To znaczy można by: do Grecji 2 maja, a do Chorwacji 14 października. Bo urlop byłby możliwy tylko w dni wolne od zajęć dydaktycznych.

Myślą przewodnią projektu jest to, żeby nauczyciel „urlopował się” dokładnie przez 50 dni w roku, a nie wówczas, gdy nie ma dzieci w szkole. Bo przecież w mniemaniu projektodawców, gdy nauczyciela nie ma w szkole, to on nie pracuje. W domu nie wykonuje żadnych czynności nauczycielskich. Nie bierze czerwonego długopisu do ręki, nie odpala komputera, żeby przygotować prezentację, nie odpowiada na maile rodziców, nie sprawdza zeszytów czy ćwiczeń, nie czyta wypracowań, nie przelicza zadań, nie grzebie w dokumentach szkolnych itd., itp. Tylko leci w tym czasie na Hawaje.

Swoją drogą pięknym dniem na urlop wypoczynkowy byłby Dzień Edukacji Narodowej – ta, można powiedzieć, „nauczycielska Barbórka”! Bo po co ten dzień świętować w nauczycielskim gronie, po co kwiaty od uczniów, apele, nagrody i wyróżnienia za ciężką pracę? Lepiej spędzić to święto w domu z mężem lub żoną, bo w zasadzie tylko oni wiedzą, jak wygląda nauczycielska praca i z jakim faktycznym wymiarem godzinowym się wiąże.

Ale nie będziemy się przecież licytować ze sprawiedliwością społeczną. Ktoś tam kiedyś, jakiś Instytut Badań Edukacyjnych przy MEN zbadał, że faktyczny tydzień pracy nauczyciela trwa 47 godzin, czyli 9,5 godziny dziennie. Ale przecież wystarczyło ministerstwu nie wziąć tych badań pod uwagę i dołożyć kilka lat temu po 2 godziny karciane do pensum. Bo niby czemu badania mają być ważniejsze od sprawiedliwości społecznej?

A dziś? Mamy przemęczonych nauczycieli po roku pracy w nienormalnych wirtualnych warunkach, zestresowanych tym, czy udało się osiągnąć jako taki wynik edukacyjny, czegoś nauczyć dzieci, które miały bardzo dużo pomysłów i możliwości, żeby się od nauki wymigać. Niepewnych, czy metody pracy online, które musieli sami sobie wymyślić i wdrożyć (bo z instytucji i pracodawców nie pomógł nikt) przyniosły skutek.

Więc czym najlepiej zwieńczyć ten rok ciężkiej pracy tuż przed jego zakończeniem? Według ministerstwa najlepiej zrobić to za pomocą planu skrócenia urlopu wypoczynkowego. I pewnie nie jest to jedyny pomysł racjonalizatorski, bo już się słyszy o planach zwiększenia pensum.

Kiedyś czytałem dużo książek wojennych. I w nich prawie zawsze na jakimś etapie rysował się konflikt między sztabowcami a frontowcami. Oficerowie, którzy nigdy nie powąchali prochu, wymyślali plany bitew dla doświadczonych żołnierzy z okopów. Zapędziłbym raz tych sztabowców od edukacji na szkolne pole bitwy. Może gdyby powąchali prochu, nabraliby trochę szacunku do starych wiarusów.

Póki co, sprawiedliwość społeczna niech żyje. Niech żyje!

Ryszard Bieńkowski


 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.