W artykule Wychowanie na patriotów („Przegląd”, 5–11.10.2015) Kacper Leśniewicz napisał o niedostatkach polskiej edukacji historycznej – zwłaszcza o obrazie dziejów zniekształconym przez podręczniki szkolne. Tekstem tym wywołał mnie niejako do tablicy, jestem bowiem autorem serii podręczników do historii i społeczeństwa dla szkoły podstawowej oraz współautorem serii do gimnazjum. W części ponoszę zatem odpowiedzialność za edukację historyczną młodego pokolenia. Skoro tak, chciałbym to i owo wyjaśnić.
Autor artykułu przepytał ekspertów (i chwała mu za to), zacytował ich opinie (świetnie), natomiast nie rozmawiał (nie wspomina o tym ani słowem) z autorami podręczników. Szkoda.
Jaki obraz przeszłości serwują więc podręczniki i nauczyciele? Artykuł nie pozostawia wątpliwości: „Daty, wojny, bohaterowie, mity i legendy, szlachta jako podmiot historii i nieludzie, czyli chłopi, kobiety i inni, jako jej przedmioty, nieuwzględnianie wspomnień zwykłych ludzi – tak w skrócie wygląda edukacja historyczna w szkole”.
Co ja na to? Otóż… zgadzam się z tą tezą. Co prawda nie do końca, o czym niżej. Zacznę jednak od zupełnie podstawowego wyjaśnienia, którego mi w artykule zabrakło.
Kiedy ktoś taki jak ja zasiada do pisania podręcznika, pierwszą rzeczą, którą musi zrobić, jest dokładne przestudiowanie podstawy programowej dla danego etapu edukacyjnego. Wszystkie zawarte w niej treści muszą się znaleźć w podręczniku. Jeśli którejś zabraknie, MEN nie dopuści książki do użytku szkolnego. Cała moja praca pójdzie na marne.
Mogę uważać, że nie jest szczęśliwym pomysłem żądanie od 11-latka, by „wymieniał cele walki powstańców oraz przykłady represji zastosowanych wobec społeczeństwa po przegranych powstaniach” (listopadowym i styczniowym). Jednak nie mam wyboru: muszę te cele i przykłady podać. A jeśli tak, to muszę również opisać same powstania wraz z ich przyczynami i skutkami, żeby dzieciak w ogóle wiedział, o czym mowa.
Moja swoboda autorska polega jedynie na tym, jak to zrobię. Staram się więc, jak mogę: piszę opowiadanie o rówieśniku uczniów, który w noc listopadową szuka ukochanego psa, a przy okazji jest świadkiem wybuchu powstania. Wyjaśniam najprościej, jak potrafię, dlaczego wybuchło powstanie, jak przebiegło i czym się zakończyło. Okraszam całość ciekawostkami podawanymi w dymkach przez chłopca Histka i jego papugę Napoleona. Wszystkie te zabiegi nie zmieniają bolesnego dla mnie faktu: 11-latek nie jest w stanie zrozumieć tego wycinka procesu historycznego, o którym mowa. Zapamięta klisze: dobrzy Polacy, źli Rosjanie, marni przywódcy, mściwy car… Czy o taką edukację historyczną nam chodzi?
Oczywiście, że nie. Tutaj zgadzam się w pełni z autorem artykułu. Mój stanowczy protest budzą natomiast uogólnienia w rodzaju: „chłopi na kartach podręczników szkolnych zostali poddani procesowi odczłowieczenia” lub „dla kobiet zarezerwowano głównie przestrzeń domową, mniej ważną – zdaniem autorów podręczników – z punktu widzenia historii dziejów”.
Wystarczy zajrzeć do moich książek, by się przekonać, że nie odczłowieczyłem chłopów. Przeciwnie, są oni ludźmi z krwi i kości. Dziewczynki i kobiety pojawiają się wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe. Są równoprawnymi, a niekiedy głównymi bohaterkami opowiadań w podręcznikach dla szkoły podstawowej – jak Dobrochna z dwóch opowiastek o Polsce pierwszych Piastów. Całe podrozdziały poświęciłem sytuacji dziewczynek i kobiet, a przynajmniej rodzinie. Na więcej nie było miejsca; przypomnę, że przede wszystkim musiałem uwzględnić treści podstawy programowej. Każe mi ona wymienić 26 mężczyzn i 3 kobiety.
Podsumowując: istnieją w Polsce podręczniki historii pokazujące zwykłych ludzi w ich codziennym życiu. Treści te wykraczają jednak poza podstawę programową; nie obowiązują zatem ani autorów podręczników, ani nauczycieli. W moich książkach umieściłem je po to, by dzieci mogły sobie wyobrazić, „jak było kiedyś”. Natomiast przyjęty u nas model nauczania historii promuje zupełnie inne, dodajmy: zideologizowane treści. W tym sensie Kacper Leśniewicz niewątpliwie ma rację, krytykując naszą edukację historyczną.
Tomasz Małkowski
PS Napisałem ten tekst w pierwszych dniach października, więc niedawno – a ileż się od tego czasu zmieniło! Historia ma zyskać nową rangę w szkole, z czego powinienem się cieszyć. Nie daje mi jednak spokoju pytanie: jaka to będzie historia? Wychowanie patriotyczne, o którym tak chętnie mówią teraz politycy, kojarzy mi się – niestety! – z akademiami ku czci i dziejami walk zbrojnych (na ogół zresztą przegranych).
Nie idźmy w tym kierunku. Nie twórzmy kolejnej fikcji; uczmy dzieci rozumienia przeszłości. Tylko najpierw próbujmy zrozumieć ją sami – bo to zadanie na całe życie.