Postaw na edukację

26.11.2014

Odwaga Lenina

… czyli szkoła w PRL-u

Odwaga Lenina

Kolega zaprosił mnie na urodziny. Nie, pójście do niego nie wymagało odwagi Lenina (czy choćby Łunaczarskiego). Znamy się, lubimy, nie chcemy rewolucji.

Rozmowa przy stole zeszła na edukację. Ktoś stwierdził: „PRL jaki był, taki był, ale wykształcenie dawał świetne”. Wszyscy skwapliwie się zgodzili. A raczej: wszyscy z jednym wyjątkiem. Mną.

Siedziałem cicho, bo nie od tego są urodziny, by sprawiać ludziom przykrość (bądź co bądź wszyscy kończyliśmy PRL-owskie szkoły). Tu jednak powiem to, co przemilczałem tam.

Na PRL-owskiej szkole ciążył grzech pierworodny, którego nie zmył żaden chrzest: powstała jako narzędzie ideologii komunistycznej.

Obraz przyrody, człowieka, świata i jego dziejów – wszystko to musiało być zgodne z materializmem dialektycznym. A na poziomie szczegółowym – z interesami ZSRR.

Zacznijmy od historii, bo najprościej. Albo: z pozoru najprościej. Rzecz bowiem nie tylko w tym, że podręczniki kłamały, nauczyciele zaś, przynajmniej niektórzy, stawali przed moralnymi dylematami. Ostatecznie istniał drugi obieg, a brak wiedzy o Katyniu łatwo dziś nadrobić. Diabeł nie tkwił w szczegółach; przeciwnie: PRL-owska szkoła fałszowała cały proces historyczny. Ukazywała go jako walkę klas, w której człowiek to „zwierzę ekonomiczne” – o świadomości kształtowanej przez byt.

Do takiego założenia dobierano fakty. Inne pomijano. Uczniowie jęczeli zatem wraz z uciskanym chłopem pańszczyźnianym, nie mieli natomiast pojęcia (podobnie jak wielu nauczycieli), że z początku pańszczyzna była dla wielu chłopów korzystna (!). Nie, dzieci miały postrzegać szlachtę jako klasę nieludzkich wyzyskiwaczy, która musiała zniknąć, gdyż wymagała tego dialektyka historii.

Przejdźmy do języka polskiego. Według marksistów mózg to nic innego jak ożywiona materia; studiowanie Biblii takim mózgiem byłoby bezcelowe, jeśli nie wręcz szkodliwe. Przecież „religia jest opium dla ludu”. Cóż z tego, że Biblia to jeden z najważniejszych tekstów naszej cywilizacji, skoro jej lektura mogłaby zachwiać światopoglądem naukowym uczniów.

Klasyków literatury ukazywano jako prekursorów socjalizmu. Pytanie: „Macież wy odwagę Lenina”? uczyniło z Żeromskiego rewolucjonistę. Starannie dobierano lektury i ich autorów: Gajdar, Kruczkowski, Broniewski… Uczniowie nie znali twórczości pisarzy niezależnych czy emigracyjnych. Efekt?

Większość młodych ludzi dopiero w 1980 roku dowiedziała się, że istnieje jakiś Miłosz, który – właściwie nie wiadomo za co – dostał Nagrodę Nobla.

Nauka angielskiego zaczynała się w liceum (język wroga wymagał pewnej dojrzałości), rosyjskiego – w podstawówce. Mowa Tołstoja była jednak martwa, zupełnie jak łacina. Przecież prawie nikt nie wyjeżdżał do ZSRR. Rosyjski mógłby się przydać dziś, osiem lat nauki chyba nie poszło w las. Hm. Kiedyś turysta znad Wołgi zapytał mnie o swoją grupę. Widziałem, jak wchodziła do kaplicy – tylko jak jest po rosyjsku kaplica?

Zgoda – powie ktoś – humanistyką manipulowano, ale nauki ścisłe to co innego. Nawet w PRL uczono ich rzetelnie. I encyklopedycznie. Pamiętam lekcje fizyki bez eksperymentów, chemię opartą na wzorach, biologię o szczegółach budowy pantofelka. Wszystko oderwane od życia, narzucone, zmuszające do zakuwania. Na co licealistom z klasy humanistycznej biochemia? Chwała mojej nauczycielce, która przyznała, że to materiał dla studentów II roku biologii. Ale program wymaga – dodała – więc trzeba.

Oczywiście, i wtedy zdarzali się cudowni nauczyciele. Jakimś cudem się uchowali. Otwierali nam oczy na świat. Ale system ich tępił, nie wspierał.

Szkoła miała wychować „socjalistycznego człowieka” – posłusznego partii jak Pawka Morozow, który (rzekomo) zadenuncjował władzom swego ojca – człowieka bezkrytycznego, biernego, nietolerancyjnego (wróg nie śpi!), czerpiącego wiedzę o świecie z jednego źródła – komunistycznej propagandy.

Taka szkoła nie uczyła samodzielnego myślenia czy – uchowaj Marksie! – poszukiwania nowych rozwiązań. Dlatego, jeśli ktoś nie trafił na „antysocjalistycznych” nauczycieli, jeśli nie odrzucił wtłaczanego mu obrazu świata, to wciąż nosi go w sobie. Myśli tak, jak go nauczono: źli – dobrzy, wrogowie – przyjaciele, kłamca – autorytet. Oczywiście, autorytet ma zawsze rację. A jeśli rzeczywistość przeczy? Tym gorzej dla rzeczywistości.

Źle, gdy ktoś z nas, absolwentów PRL-owskich szkół, nie wie lub nie chce wiedzieć o brzemieniu, które dźwiga. Takiemu przydałaby się pewnie odwaga Lenina.
Jednak nie każdy jest Leninem. W tym jedynym wypadku powiem: szkoda.

Tomasz Małkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Zdzisław pisze:

    świetne, myślę tak samo.

  2. PB pisze:

    „Pamiętam lekcje fizyki bez eksperymentów, chemię opartą na wzorach, biologię o szczegółach budowy pantofelka. Wszystko oderwane od życia, narzucone, zmuszające do zakuwania. Na co licealistom z klasy humanistycznej biochemia?”

    Skończyłem liceum 9 lat temu i pamiętam, że w szkole było właśnie tak, jak opisano w powyższym cytacie.

    1. Malwina pisze:

      W moim liceum było podobnie, a kończyłam je 8 lat temu. Nauczycielki od fizyki, chemii i biologi miały wtedy pomiędzy 50 a 60 lat, czyli zapewne studiowały w latach 60. albo 70. I tak posmak PRL-owskich metod nauczania przeniknął (i zapewne cały czas przenika) do współczesnej szkoły.

  3. Ania pisze:

    Merytorycznie może rzeczywiście niekoniecznie szkoła tak do końca spełniała nasze oczekiwania, ale patrząc z perspektywy czasu – na pewno uczyła dyscypliny i konieczności samodzielnego poszukiwania wiedzy. Język rosyjski – tak znienawidzony przez uczniów- dziś jest wręcz towarem deficytowym, w szkołach mamy angielski, niemiecki, hiszpański…..ale czy tak naprawdę coś się zmieniło? Dzieciaki nie widzą potrzeby nauki żadnego obcego języka – bo nie mają potrzeby korzystania z niego. Pamiętam czasy, gdzie znienawidzony rosyjski został usunięty ze szkoły na rzecz niemieckiego.I co z tego? Po krótkotrwałej euforii – efekt ten sam – uczniowie nie lubią niemieckiego, bo po prostu trzeba się go uczyć! Nie twierdzę, że „tamta” szkoła była lepsza, reżim, brak swobody w wyrażaniu własnych poglądów, encyklopedyczna wiedza…ale dzisiejszy brak dyscypliny, brak szacunku do nauczycieli, postrzeganie nas jako gorszej grupy społecznej i darmozjadów – to nie nastraja optymistycznie i nie zachęca do pracy. No i perspektywa pracy przy tablicy do 67 roku życia…(już sobie wyobrażam, jak dostaję wychowawstwo w 4 klasie mając lat 65, a będą to 9-latki! )

  4. Jan pisze:

    Dla tych wszystkich, którzy wzdychają za świetną szkołą PRLu, elementarzem Falskiego czy „starą dobrą tradycją nauczania” proponuję krótkie oględziny wykresu wyników międzynarodowych badań kompetencji dorosłych PIAAC (do znalezienia np. tu: http://eduentuzjasci.pl/wydarzenia/901-polki-lepsze-od-polakow-w-rozumieniu-tekstu.html )

    Owszem, ty czytelniku niniejszego bloga masz prawdopodobnie naprawdę niezłe wykształcenie. Ale zastanów – się czy to samo można powiedzieć o całej populacji twoich rówieśników? Badania PIAAC dowodzą, że dzisiejsi dorośli kończący szkoły po 1989 roku są wykształceni istotnie statystycznie lepiej i bardziej efektywnie niż dorośli z pokoleń starszych.

    Pan Tomek pisał o problemach światopoglądowych – bardzo ważnym temacie. Zgadzam się że podwaliny szkoły PRLu zatruwały ją i jej uczniów. Ale oprócz tego można też powiedzieć wprost o czystej efektywności. Mit o tym, że „kiedyś lepiej uczono” jest właśnie tym – mitem. Szkoda że badania PIAAC nie zostały bardziej nagłośnione…

  5. WOJTEK pisze:

    To dlatego nasi inzynierowie w tamtych czasach byli rozchwytywani na zachodzie za ich marksistowsko-leninowska woedze techniczna, a to teraz lekarz uczy sie zawodu 5 a nie 6 lat cha cha

    1. Jan pisze:

      Powiedziawszy szczerze, brak interpunkcji powoduje że nie potrafię dokładnie zrozumieć o co chodzi w wypowiedzi Pana Wojtka. Dzisiaj młodzi polscy inżynierowie również są rozchwytywani na zachodzie… Wzmianki o lekarzach w ogóle nie rozumiem. Nie zauważyłem żeby z młodymi polskimi lekarzami było jakoś kiepsko – sam mam lepsze doświadczenia właśnie z młodymi lekarzami niż z tymi starszymi.