Postaw na edukację

17.10.2014

Pani minister się dziwi…

więc wyjaśniam, jak to jest z „Naszym elementarzem”

Pani minister się dziwi…

Choć nikt mnie o to nie prosił. A już na pewno nie biskupi, których opinia zdziwiła panią minister edukacji. Trudno, jak się jest biskupem, trzeba niejedno przełknąć.


Przejdźmy do zdziwienia pani minister. Zapytana o krytyczny stosunek episkopatu do Naszego elementarza, mówi: „Dziwi mnie, że ta krytyka pojawia się teraz. Wszystkie części elementarza były przecież poddane konsultacjom społecznym. Każdy za pośrednictwem strony internetowej mógł zgłosić swoje uwagi”.

A biskupi nie zgłosili. Leniuszki? Czy może sabotują dzieło reformy? Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że ostatnia część elementarza zawisła w sieci pod koniec sierpnia. Trudno oceniać niedokończoną książkę. Weźmy Potop bez trzeciego tomu – ktoś się podejmie?

Zwrócę też uwagę na znany skądinąd fakt, że biskupi nie są dydaktykami ze specjalizacją: nauczanie początkowe. Zamówili opinie ekspertów (1), a potem się do nich ustosunkowali. Zajęło im to niewiele ponad miesiąc. Czy to tak długo?

Jednak zdziwienie pani minister ma także inny wymiar. „Dziwi mnie też, dlaczego akurat pierwszy podręcznik, który nie powoduje wyrwy w skromnych budżetach domowych, spotyka się z taką krytyką biskupów. Nie przypominam też sobie, aby równie gorliwie przyglądali się ofercie wydawców komercyjnych”.

No, tu się robi nieprzyjemnie. Można biskupów lubić albo nie, ale nie wolno stosować przeciwko nim zabiegów socjotechnicznych. Przekaz pani minister jest przecież taki: biskupi atakują podręcznik, który pozwala biednym rodzinom zaoszczędzić pieniądze. Nie mieli natomiast zastrzeżeń do drogiej oferty wydawnictw komercyjnych. Są więc nieczuli na biedę i nie rozumieją problemów zwykłych ludzi. Mało tego: odpłatne podręczniki musiały im z jakichś względów odpowiadać, skoro teraz tak krytykują bezpłatne. Każdy niech sobie sam dopowie, jakie to były względy.

A gdyby tak dokonać przewrotu kopernikańskiego w myśleniu i przyjąć do wiadomości, że Nasz elementarz to książka w najlepszym razie kiepska? Że miażdżą ją nie tylko biskupi, lecz także eksperci o najróżniejszych światopoglądach? I że nie da się napisać jednego podręcznika, który będzie odpowiedni dla wszystkich uczniów i nauczycieli?

Właśnie dlatego w ogromnej większości państw UE istnieje różnorodna oferta edukacyjna. Ale MEN wie lepiej, na kim się wzorować. Rosjanie też mają jeden podręcznik – i co, są głupsi od nas? A jak prezydenta kochają…

Pani minister pyta dramatycznie: „Czy zdaniem biskupów świat stanął na głowie, bo w elementarzu pokazujemy ojca, który nie dość, że pomaga dziecku w odrabianiu lekcji, to jeszcze sprząta?”. Znowu socjotechnika: biskupi żyją na księżycu. Nie mają dzieci i nigdy nie pokalali rąk pracą fizyczną. To konserwa, która pragnie modelu rodziny sprzed jakichś 300 lat. Nie słuchajcie ich.

Odpowiem na pytanie pani minister, bo jestem ojcem, odrabiam z dzieckiem lekcje, a i sprzątaniem się nie brzydzę (choć nie jest to moje ulubione zajęcie). Zresztą, w elementarzu nie znalazłem taty ze ścierką. Panowie, owszem, wbijają gwoździe (też umiem), przekopują grządki (dałbym radę), grają i śpiewają kołysanki (hm, Bozia poskąpiła mi zdolności) oraz pieką makowiec (nie piekę, ale gotuję – oczywiście obiad, nie makowiec). Jakoś się mieszczę w tym wizerunku. Mój świat nie stanął więc na głowie, a i biskupów zapewne też nie. Jak rozumiem, chodzi im nie tylko o rolę ojca w rodzinie, lecz także, a może przede wszystkim, o obraz rodziny w ogóle.

Jest on w Naszym elementarzu – to już moja opinia – mdły i nijaki. Niby są tam rodzice i dzieci, pojawiają się też jacyś dziadkowie, babcie itd., ale wszyscy oni giną w ogólnym chaosie smoków, raków, krasnoludków i tłumu pierwszoklasistów. „Elementarz nie ma jasno określonych bohaterów” – mówi biskup Marek Mendyk, a ja się z nim zgadzam. O kim właściwie jest ta książka?

Biskupi mają więcej uwag, o których jakoś cicho ze strony MEN (i wielu mediów), m. in. takie, że podręcznik jest infantylny, nie uwzględnia dziecięcej ciekawości świata i brak mu strategii nauczania. To są sensowne zarzuty, nawet jeśli ktoś się z nimi nie zgadza.

Dziennikarze wolą pytać o wartości chrześcijańskie, a pani minister wyjaśnia: „Podręcznik, który przygotowywany jest dla tak dużej grupy dzieci pochodzących z różnych kultur czy religii, powinien przekazywać przede wszystkim wartości uniwersalne”. To à propos opłatka, którym nie łamią się prawosławni – więc w książce go nie ma.

Aha. Mam więc kilka pytań do pani minister. Dlaczego w Naszym elementarzu Boże Narodzenie wypada w grudniu, skoro prawosławni obchodzą je w styczniu? Czemu się mówi o Wielkanocy, a przemilcza Paschę i Ramadan? To ma być uniwersalizm?

I dalej: Czemu, jak Polska długa i szeroka, mnóstwo w niej kościołów, kaplic i przydrożnych krzyży, których w podręczniku nie widać? (A, przepraszam, Kraków i Toruń trudno sfotografować bez kościelnej wieży). Dlaczego nikt z tłumu bohaterów tej książki nie pójdzie w niedzielę do kościoła? Czy żyję w kraju z Naszego elementarza, czy może w jakimś innym? I czy naprawdę muszę pouczać ministra edukacji narodowej, że bez znajomości chrześcijaństwa – ba, katolicyzmu – nie sposób zrozumieć polskiej i europejskiej kultury?

Niech się pani minister nie dziwi, że biskupi krytykują. Bo nie tylko oni.

1 Eksperci i rodzice krytykują „Nasz Elementarz” MEN

Tomasz Małkowski

Pozostaw odpowiedź Administrator Anuluj odpowied

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Artur pisze:

    Może warto jeszcze dodać, że ten podręcznik kosztuje 4,34 (jak mniemam wliczony jest koszt praw autorskich, papieru, druku, dystrybucji, pracy nauczycieli przy rozprowadzaniu, sekretariatu przy zamawianiu itd.).
    Czy taki podręcznik może być zły?

  2. Daniel pisze:

    Po całości się zgadzam! Faktycznie opinia publiczna pogubiła gdzieś wątek że biskupi zamówili opinię ekspertów. Ta książka jest po prostu kiepska i chyba najbardziej mnie martwi że Ministerstwo Propagandy Narodowej doskonale o tym wie. Skąd wiem? Koleżanka była jednym z 4 recenzentów zatrudnionych przez ORE. Recenzenci nie pozostawili suchej nitki na elementarzu i po napisaniu recenzji zażądali utajenia swoich nazwisk. Recenzje zostały przez Ministerstwo Propagandy schowane do szuflady i do tej pory nie ujrzały światła dziennego. Dziennikarze prosili minister Kluzik-Rostkowską o ich ujawnienie, ta z kamienną twarzą obiecała że „oczywiście to zrobi”, wiedząc dokładnie że tego nie zrobi.
    Zachowanie minister Kluzik-Rostkowskiej to mistrzostwo robienia dobrej miny do bardzo złej gry. To jest wszystko tak cholernie nieodpowiedzialne wobec obywateli! Ja jej tego nie zapomnę!

    1. Malwina pisze:

      Tak, a ostatnio na stronie „Naszego elementarza” pojawiła się recenzja. Powiedziałabym, że umiarkowanie entuzjastyczna.

      Podaję link:
      http://naszelementarz.men.gov.pl/ocena-recenzenta-jakie-mozliwosci-edukacyjne-stwarza-nasz-elementarz/

      1. Daniel pisze:

        Bo ja wiem czy „umiarkowanie entuzjastyczna”. Raczej zgodna z ogólnymi wytycznymi propagandy:
        – nauczyciele to lenie
        – nauczyciele są skorumpowani i ogłupieni przez wydawców
        – wszystko co dotychczas robili nauczyciele było złe, bo podyktowane wyłącznie lenistwem (spowodowanym przez wydawców)
        – „Nasz elementarz” to złocisty miecz walki z powyższymi „patologiami”, a ci którym się on nie spodoba to na pewno najwięksi lenie lub ludzie związani z wydawcami (czyli z natury źli)

        1. Artur pisze:

          Ale są też dobre materiały. Te umieszczone na stronie elementarza.

          Najlepszy kawałek jest o tym, jak to praca w grupie (czyli w parach) jest wyzwaniem dla nauczyciela.

          1. Malwina pisze:

            Taaa… Czytałam i się wzruszałam ;P

    2. Tomasz Małkowski Tomasz Małkowski pisze:

      Panie Danielu, bardzo dziękuję za ten komentarz. Wiadomość o recenzjach schowanych do szuflady zbiła mnie z nóg. Przykro, że ludzie odpowiedzialni za edukację są aż tak cyniczni. Serdecznie pozdrawiam, TM

  3. Artur pisze:

    A dlaczego nie można się już dopisać do powiadomień o nowych komentarzach bez wpisania własnego?
    I co właściwie oznacza „gdy nowy komentarz jest delegowany”?

    1. Administrator pisze:

      Panie Arturze,

      już jest możliwość dopisania się do powiadomień o nowych komentarzach (niezależnie od tego czy wcześniej wstawiliśmy własny komentarz, czy nie).

      Sformułowanie „gdy nowy komentarz jest delegowany” faktycznie jest nieco karkołomne, dlatego zmieniliśmy je na bardziej przystępne: „gdy pojawi się nowy komentarz”.

      Dziękujemy za uwagi i pozdrawiamy!

  4. Artur pisze:

    Jakoś tak mi do tej pory było z panem Tomaszem w jego tekstach nie po drodze (a przynajmniej w dużej części). A teraz zgadzam się z całością tekstu.

    1. Tomasz Małkowski Tomasz Małkowski pisze:

      Panie Arturze, bardzo mnie ucieszył Pana komentarz. Myślę, że gdybyśmy poszukali, to znaleźlibyśmy całkiem sporo wspólnych poglądów. Serdecznie Pana pozdrawiam, TM