Postaw na edukację

24.06.2021

Piknik pod wiszącą pandemią

Czyli inne spojrzenie na szkołę

Piknik pod wiszącą  pandemią

Najprościej byłoby napisać, że właśnie dziś się kończy najdziwniejszy i najtrudniejszy rok szkolny w powojennej Polsce. Jako że napisano już o tym bardzo wiele, to dziś ten temat pominę. O ile się da, bo niektórzy mówią, że się nie da. Że już wszystko będzie inne i że nie ma powrotu do tego, co było. Pewnie mają rację.

W ramach powrotu do normalności udałam się ostatnio na biwak. Nie, nie bałam się. Nie tylko się nie bałam, ale jeszcze spędziłam dość przyjemny czas. Poobserwowałam uczniów, pogadałam z nimi o kłopotach i radościach i stwierdziłam, że pandemia (widać bez pandemii jednak się nie da) spowodowała inne spojrzenie na szkołę. Moi uczniowie ją polubili, niektórzy nawet nazywali obecny stan miłością.

Fakt, klasa małoliczna, zgrana i pozytywnie zakręcona. Życie w niej jest przyjemne. Biwak unaocznił, jak bardzo dzieci do siebie lgną. I, nie ukrywam, do nas – nauczycieli. W naszym domku zawsze ktoś był. Plotkował, grał w karty, pił herbatkę.

Na biwaku poczyniłam obserwacje kulinarno-dietetyczne. Wyjazd nie mógł odbyć się bez kilku wizyt w sklepie. Na warsztat poszły chipsy, lody, zupki chińskie i inne przysmaki, o których w szkole mówi się ze wstrętem. Wyjazd bez niezdrowotności nie byłby taki sam. Rozmawiałam o tym z uczniami. O ile w szkole zaakceptowali pomysł owoców i mlecznych przekąsek, o tyle nie wyobrażają sobie wyjazdu bez chipsów.

Druga obserwacja – językowa. Nic dziwnego, że polszczyzna dzieci i dorosłych bardzo się różni. Baczne przyjrzenie się temu zjawisku pozwoli zdrowo się uśmiać (dla odmiany od niezdrowej żywności).  Pierwszego dnia po przyjeździe na miejsce oczywiście udaliśmy się na poszukiwanie sklepu. Spotkaliśmy jeden nieczynny, zlikwidowany, zamknięty. To tak po naszemu. A po dziecięcemu – NIEAKTYWNY. Sklep był nieaktywny i tyle. Wszyscy wszystko zrozumieli.

Wyjazdy szkolne od dawna są na cenzurowanym. Nauczyciele nie bardzo chcą na nie jeździć. Z czysto praktycznych powodów. Praca 24 godziny na dobę, a płatna tyle, co w szkole (w mojej placówce akurat dostajemy 4 nadgodziny za każdą dobę na wyjeździe, ale to wyjątek). Najważniejszy powód nieorganizowania wyjazdów to strach przed odpowiedzialnością. I tu krecią robotę zgotowali dzieciom rodzice i technologia. Dawniej dziecko skarżyło się rodzicom, kiedy wróciło z wycieczki, przefiltrowawszy wcześniej emocje przez czas. Teraz dzieci dzwonią do rodziców natychmiast. A tym często wydaje się, że dzieci cierpią niebywale, bo akurat Amelka pokłóciła się z Majeczką i świat się im zawalił. Na biwaku na chwilę, dla rodziców na wieczność. I kiedy Amelka biega już pogodzona z Majeczką (o tym nie informują już telefonicznie, bo po co), rodzice zawiadamiają dyrektora, organ prowadzący szkołę i Bóg wie jeszcze kogo, że dziecko jest krzywdzone. Zazwyczaj kończy się na nerwach i tłumaczeniach nauczyciela, ale bywają i dalsze skutki miłej szkolnej wycieczki. Problem jest na tyle istotny, że bardzo wielu pedagogów, mimo że zdają sobie sprawę z dobrodziejstwa wszelkich wyjazdów, po prostu na nie się nie decyduje.

W tym roku spotkałam się jeszcze z problemem odpowiedzialności rodziców za nie swoje dzieci. W moich czasach w organizacji czegokolwiek liczyły się pomysłowość i zaangażowanie. Jeden rodzic zabierał dzieci sąsiadów i podwoził, gdzie było trzeba. Dziś już tak nie jest. Moi rodzice nie zgodzili się na podwózkę na biwak (w celu obniżenia kosztów za autokar) nie swoich dzieci. Mówili wprost, że boją się kłopotów i odpowiedzialności. Pojechaliśmy rowerami, co wszystkim wyszło na zdrowie i było bezkosztowe.

A wycieczki, wyjścia i wyjazdy to największa zaleta szkoły. W obecnych czasach szczególnie ważna. I muszą o tym pamiętać i nauczyciele, i rodzice.

Bezpiecznych wakacji.

Joanna Hulanicka

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.