Wybrzmiał już ostatni dzwonek dla tegorocznych maturzystów. Świadectwa, nagrody i wyróżnienia rozdane, kwiaty i podziękowania dla wychowawców oraz innych nauczycieli wręczone. Niektórzy się wzruszali, inni radowali, że to już prawie koniec kolejnego etapu nauki. Zakwitły kasztany, nadszedł czas egzaminów maturalnych. Dla większości abiturientów to czas stresu i ciągle jeszcze wytężonej nauki, dla innych to być może formalność. Trzeba zdać i tyle. Potem najdłuższe (trwające aż 4 miesiące) wakacje w życiu przed rozpoczęciem studiów… O samych egzaminach rozpisywać się nie będę, bo to temat dość popularny w tym czasie. O arkuszach, tematach i pytaniach egzaminacyjnych mówi się niemal codziennie. Napiszę zatem, jak to wygląda z punktu widzenia nauczyciela – siedzącego na egzaminach belfra. Głównie o obowiązujących go procedurach.
Procedury, czyli zasady postępowania i zachowania się w trakcie egzaminów maturalnych, to słowo, które spędza sen z oczu niejednemu, zwłaszcza nowemu nauczycielowi szkoły średniej. Wiadomo, określone zasady i przepisy obowiązywać muszą, ale te wprowadzone wraz z nową maturą do najprzyjemniejszych nie należą… Ba, momentami bywają nawet nieludzkie! Zwłaszcza w porównaniu z dawniej obowiązującym przyjemnym modelem pilnowania młodzieży w trakcie matur.
Rozwiązywanie arkuszy egzaminacyjnych trwa określoną ilość czasu. Zakłada się, że piszący najkrótsze, na poziom podstawowy, zmieszczą się w 120 minutach. To 2 godziny siedzenia. Najdłuższe egzaminy, na poziomie rozszerzonym, trwają do 3 godzin. Dodajmy do tego liczne dostosowania dla poszczególnych uczniów. Czas pisania znacznie się w tym wypadku wydłuża i może sięgać nawet 270 minut, czyli 4, 5 godzin. Uczniowi czas płynie szybko, bo pisze i ma zajęty umysł, ale dla pilnującego go nauczyciela to istna tortura. 3, 4 godziny bezczynnego siedzenia i patrzenia w przestrzeń na piszących abiturientów to naprawdę nie lada wyzwanie. Możliwości wyjścia nawet na chwilkę, na rozprostowanie kości, nie ma, wstać i przejść się po klasie nie można, wyjście do toalety też nie jest wskazane; tylko siedź cicho i patrz człowieku na piszącą młodzież… Dobrze, że choć oddychać pozwalają. Kto nie próbował, zapraszam. Nauczyciele żartują, że jedyne co można, to zrobić rachunek sumienia lub podsumowanie całego życia, a dla bardziej religijnych pozostaje odmawianie w myślach różańca lub jakiejś litanii. Żeby nie zasnąć ze znużenia, po jakimś czasie zaczyna się liczyć klepki w parkiecie, żeberka w kaloryferach i dachówki na domu za oknem albo liście na drzewach. Czyż to nie jest absurd?!
W sali cisza jak makiem zasiał, a najczęstszym odgłosem jest groteskowe i w sumie krępujące burczenie w brzuchach uczniów i nauczycieli. Wywołuje to mimowolne uśmiechy na twarzach zgromadzonych w klasie. Bo zjeść, broń Boże, niczego nie można. Dawniej na stołach mogły być przekąski, zarówno dla uczniów, jak i dla nauczycieli, by w razie kryzysu mogli się posilić…
Doszło do tego, że tak jak dawniej z przyjemnością siedziało się w komisjach egzaminacyjnych i było to zaszczytem, tak teraz dla wielu nauczycieli przyjemnością i wybawieniem jest dyżur na korytarzach. I nie chodzi o to, że nie chcą siedzieć na maturze. Chcą, bo to jest ich praca, ale żeby to było „siedzenie humanitarne” z możliwością opuszczenia choć na chwilę sali, nawet odnotowaną w protokole. W każdej komisji jest 3, 4 nauczycieli. Czyż nie mogliby (powtarzam) choć na kilka minut opuścić klasy, pojedynczo oczywiście, odetchnąć na korytarzu czy nawet napić się kawy i wrócić? Nie byłoby problemu, gdyby każdy nauczyciel siedział tylko raz na takim egzaminie, ale tych „razy” jest znacznie więcej.
Wybawieniem jest sytuacja, gdy uczniowie wcześniej kończą pisanie i egzamin trwa krócej. Sama byłam zachwycona, gdy pewnego razu uczennica, która jako jedyna w szkole zdawała wybrany przedmiot, napisała cały egzamin rozszerzony w półtorej godziny (zamiast trzech!) i z uśmiechem powiedziała, żebym już się dłużej nie męczyła, czekając, aż skończy pisać, i poszła wcześniej do domu. (Egzamin zdała oczywiście celująco!) Są to jednak sporadyczne przypadki. Częściej jest tak, że gdy nawet większość uczniów opuści klasę, to do końca zostaje jeden, który z uporem maniaka wertuje tylko kartki testu i czeka na ostatnie słowa: koniec egzaminu. Zresztą takie jest prawo ucznia, pisać tak długo, jak przewiduje regulamin. Obowiązkiem nauczyciela zaś – siedzieć z nim do samego końca.
Pewnie wiele osób zdziwi fakt, że o tym piszę, ale co roku słyszę od nauczycieli z różnych szkół te same słowa dotyczące tego długiego, monotonnego i biernego siedzenia na egzaminach. Osoba, która wymyśliła te procedury, zapewne nie zdawała sobie sprawy z tego, jak nużące i męczące jest bezczynne przymusowe siedzenie przez tyle godzin, bez możliwości opuszczenia sali… Obserwatorzy maturalni, którzy czasem przychodzą „z urzędu” na egzamin, po odsiedzeniu go zawsze pytają ze zdziwieniem: Jak wy to wytrzymujecie?! Zwłaszcza że ród nauczycielski to raczej osoby aktywne, kreatywne i ruchliwe. Może jednak pozwolić im choć na chwilę wyjść z sal maturalnych, zaczerpnąć powietrza, odświeżyć umysł, by ponownie wrócić do klasy i pilnowania uczniów (zwłaszcza przy tych najdłuższych wersjach egzaminu). Albo… skróćmy czas trwania egzaminów, żeby było szybciej, sprawniej i bardziej ludzko, zarówno dla piszących, jak i dla pilnujących, a potem nawet dla sprawdzających stosy arkuszy.
I takiego przyjemnego, ludzkiego oraz sensownego siedzenia na maturach wszystkim nauczycielom w komisjach życzę.
Katarzyna Tryba
Byłem parę razy takim pilnującym na egzaminach British Council (według procedur byłem – uwaga – inwigilatorem!). Otóż w procedurach napisano wtedy, że owi inwigilatorzy powinni podczas egzaminu stać lub spacerować po sali, zabronione było siedzenie… Także tak…