Postaw na edukację

19.10.2018

Sprawdzanie w praniu

Czyli nasza narodowa specjalność

Sprawdzanie w praniu

Każda reforma edukacji ma to do siebie, że jednym się podoba, a innym nie. Nie licząc tych, którym jest wszystko jedno, bo na przykład ich to nie dotyczy, podział na zwolenników i przeciwników biegnie na początku mniej więcej przez środek. Zawsze można znaleźć argumenty, żeby coś pochwalić, i zawsze, żeby coś zganić. Dopiero później, kiedy okazuje się, że teoria i ideologia to jedno, a praktyka i kłopoty dnia codziennego – drugie, dochodzi do jakiegoś przesilenia. I wtedy osób w jednym obozie ubywa, za to przybywa w drugim. I wszyscy mówią „a nie mówiłem?”.

Bo nasze reformy mają to do siebie, że sprawdzają się dopiero w praniu – i to w takim zasadniczym, na gorąco i od razu z wirowaniem. Nikt nie robi próbek na spodzie płaszcza albo na tylnej części portek, czy aby materiał jest gotowy na zaaplikowanie mu żrącego detergentu.

Taki mamy narodowy charakter, trochę jakby południowy, niecierpliwy i raptowny („mądry Polak po szkodzie”). To nic, że w zasadzie geograficznie jesteśmy raczej ludem północy. A może nas tu delegowano dla jakiejś równowagi w przyrodzie? Sam nie wiem.

W każdym razie wszystkie reformy, które pamiętam, gdy coś naprawiały, to też coś psuły. Na przykład wprowadzająca gimnazja reforma prof. Handkego niepotrzebnie pozwoliła je powiązać ze szkołami podstawowymi, zamiast, jak to było w planach, z liceami. Reforma pani Łybackiej wprowadziła nową maturę, ale ze strachu przesunęła ten egzamin o rok, do tego zlikwidowała ścieżki edukacyjne, ostatecznie sankcjonując zasadę, że „w szkole każdy sobie rzepkę skrobie”. Reforma pana Giertycha, z której w pamięci zostały mundurki i amnestia maturalna, wprowadziła… mundurki i amnestię maturalną – oba sztandarowe pomysły były z gruntu propagandowe, więc szkodliwe. Reforma pani Hall miała w założeniu odciążyć uczniów, żeby nie uczyli się kilkakroć tego samego, a w efekcie spowodowała, że wszystkiego nauczyli się po łebkach (bo zapomniano o podstawowej zasadzie repetitio est mater studiorum – banalnej, ale działającej). Reforma pani Kluzik-Rostkowskiej, czyli popis PR-owskiej dezynwoltury, pod pozorem nowoczesności wprowadziła rozwiązania rodem z PRL, wliczając w to jeden obowiązujący wszystkich podręcznik do edukacji wczesnoszkolnej. No i obecna reforma, która… a zresztą sami Państwo widzą, nawet trudno byłoby wszystko wyliczyć, bo największe szkody są jeszcze przed nami.

A może tak musi być? Może działa tu zasada, która mówi, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą? I że tylko ten się nie myli, kto nic nie robi? No tak, ale trzeba pamiętać, że mądrość ludowa ma dwa końce. A przypisywane trenerowi Kazimierzowi Górskiemu powiedzenie „Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać”, takim właśnie drugim końcem może dla kogoś być.

Patrząc wstecz na historyczne konieczności, jakim podlegał system edukacji w Polsce, to w ostatnim 30-leciu z całą pewnością nieodzowna była reforma zainicjowana przez prof. Henryka Samsonowicza i panią Annę Radziwiłł, kiedy zmienił nam się ustrój. Reforma z początku była wprowadzana radykalnie (czyli po naszemu), ale dopracowywanie systemu trwało kilka lat. Za zakończenie tamtej reformy można uznać wprowadzenie w 1999 roku gimnazjów i niestety trzy lata później – trzyletniego liceum. I tutaj też pozytywy mieszają się ze szkodą, którą wyrządzono kilkunastu rocznikom uczniów. Bo gdyby reformę dokończono według pierwotnych założeń, gimnazja byłyby ściśle związane z liceami i stałyby się najmocniejszym członem całego systemu. Licea stanowiłyby résumé dotychczasowej nauki i ich celem byłoby przygotowanie do matury. Niestety gimnazja silnie związano ze szkołami podstawowymi, przez co nie stały się nigdy tym, czym powinny być – miejscem, w którym uczniowie zdobywają najważniejszy korpus wiedzy i uczą się samodzielności. Tę rolę nadal sprawowały licea – niestety skrócone do trzech lat, czyli osłabione i funkcjonalnie, i moralnie. W ten sposób popsuto całkiem dobrze wymyślony system. No może nie wymyślony, tylko podpatrzony w systemie przedwojennym z małą maturą po gimnazjum i z liceum będącym kursem przygotowawczym do dużej matury.

I na koniec pytanie – czy tak musiało się to skończyć? Po 30 latach prób, błędów i reperacji wracamy do systemu znanego z PRL. Przy czym te 30 lat zostawiło po sobie niestety chaos programowy i metodyczny, ponieważ zakres materiału, który uczniowie muszą sobie przyswoić, tworzono wówczas nie na zasadzie „to uczniowi będzie potrzebne”, tylko na zasadzie „jak tego mogłoby nie być?”.

Karykaturalną kwintesencją takiego podejścia jest uczenie dzieci zasady działania wiertarki ze schematu pokazującego jej budowę bez dania im tej wiertarki do ręki. Niestety ta karykatura to autentyk.

Moja odpowiedź jest taka: to się wcale jeszcze nie skończyło.

Dopóki nie zapanuje jakiś pax dei nad edukacją, to zawsze będziemy obserwować, jak domorośli poprawiacze wiedzeni swoim poczuciem zdrowego rozsądku będą naprawiać coś, czego do końca nie zrozumieli. A czy pax dei nad czymkolwiek w naszym północnym kraju i południowo gorącogłowym narodzie jest ktoś sobie w stanie wyobrazić?

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.