Postaw na edukację

04.09.2020

Szkoła w czasach zarazy

Jak będzie, nie wiadomo…

Szkoła w czasach zarazy

Nie powiem, że z entuzjazmem, ale zaczęliśmy nowy rok szkolny. Zanim jednak weszliśmy do szkoły, słuchaliśmy w mediach informacji ministra edukacji narodowej. Moja frustracja narastała z wypowiedzi na wypowiedź. Czy bowiem minister powiedział coś takiego, co miałoby pomóc dzieciom i nauczycielom powrócić do szkół? Odpowiedź jest prosta – nic. Niby coś mówił, występował często. Raz nawet widziałam, jak się uśmiecha, a kilka razy, jak próbuje żartować. Według niego szkoły są świetnie przygotowane, a nad wszystkim czuwa sam dyrektor i to on ponosi odpowiedzialność za całokształt funkcjonowania szkoły. Jakoś to będzie – to wniosek z wypowiedzi ministra.

A czego oczekiwali nauczyciele? Pandemia trwa od marca. Był więc czas na wyciągnięcie wniosków i przygotowanie odpowiednich posunięć. Ja oczekiwałabym odchudzenia podstawy programowej – to warunek kluczowy. Niezrealizowany, oczywiście. Niepoddany nawet dyskusji. Oczekiwałabym też szkoleń nauczycieli w zakresie nauki zdalnej. To, że większość sobie jakoś radziła w poprzednim semestrze, wynika tylko z ich zaangażowania. Wiele jest jednak do zrobienia w tym zakresie. Oczekiwałabym też wsparcia technicznego w postaci służbowych laptopów i służbowego dostępu do internetu. Dobrego internetu. I tu też prawie nic. Prawie, bo kilka komputerów moja szkoła jednak dostała. Oczekiwałabym również, po ludzku, empatii ze strony decydentów. A tej także zabrakło. Zupełnie zabrakło też zrozumienia społecznego. Na nauczycieli ponownie wylał się hejt, że z lenistwa nie chcą wrócić do szkoły, że skoro pani w sklepie się nie zaraziła i pan kurier też, to i nauczyciel może popracować. O specyfice tej pracy i ilości czasu spędzanego z innym człowiekiem ani słowa.

Jak wygląda dziś moja szkoła? W miarę możliwości wprowadziliśmy zalecanie ministerialne. Dzieci wchodzą na zajęcia różnymi wejściami. Lekcje są zblokowane. Zmieniliśmy rozkład przerw tak, aby dzieci nie mieszały się między klasami. Nie wpuszczamy rodziców. Panie woźne i kucharki uwijają się przy dezynfekcji powierzchni. Roboty mają co niemiara. Dzieci myją ręce, ale ich nie odkażają, bo płyn, który szkoła dostała z ministerstwa, nie ma odpowiednich dla dzieci certyfikatów (sic!).

Egzamin z przygotowania mieliśmy już pierwszego dnia. Na powitalnym apelu jeden z moich uczniów poczuł się źle. Uruchomiliśmy procedurę – temperatura, odizolowanie, telefon do rodziców, wywiad. Okazało się, że to z emocji. Kolejny dzień uczeń spędził wesoło w szkole. My – dorośli, uzmysłowiliśmy sobie, jak teraz będzie wyglądało życie szkolne ze zwykłym katarem, alergią czy grypą. Niełatwo się w tym odnaleźć, zwłaszcza gdy wszędzie się słyszy o odpowiedzialności szkoły i organu prowadzącego, a nawet straszy się szkoły pozwami za skutki ewentualnego zachorowania.

Co poza tym?

Trudno się we wszystkim odnaleźć. Staramy się wzajemnie wspierać i zachowywać zasady bezpieczeństwa, ale już wiemy, że w szkole podstawowej nie jest to zadanie proste. Trudno wyegzekwować od dzieci zachowanie dystansu społecznego. Jest to wręcz niemożliwe. Nie da się nie wypuścić maluchów na przerwę, bo przecież muszą gdzieś spalić nagromadzoną energię. Trudno im wytłumaczyć, dlaczego w szkole nie mogą dotykać kolegi, z którym tarmoszą się po lekcjach.

Poza problemami z utrzymaniem reżimu sanitarnego już pojawiają się kłopoty będące pokłosiem spontanicznego nauczania zdalnego. Widzę, że treści tak omawiane muszą zostać utrwalone, bo opanowane są słabo.

Przeróżnych nowych obowiązków jest tak dużo (ma je zwłaszcza dyrektor), że nie myślimy teraz o ewentualnym nauczaniu zdalnym. Mamy odpowiednią platformę z poprzedniego semestru i pewnie na niej oparlibyśmy swoje poczynania. Nowych działań nie podejmujemy.

Największym problemem jest jednak ponowne wdrożenie dzieci do pracy. Pierwsze dni dzieciaki potraktowały jako spotkanie towarzyskie. Trudno im wskoczyć w tryby nauczania.

Większych obaw o swoje zdrowie nie mam.

Osobiście stawiam na profilaktykę – piję sok z buraków, spaceruję i odliczam dni do rozpoczęcia sezonu morsowego. Wzmocni to moją odporność i doda sił psychicznych. Bo jak będzie, nie wiadomo… A wiadomo, że jak nie wiadomo, to człowiek czuje się niepewnie.

Joanna Hulanicka


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.