Postaw na edukację

12.12.2014

Trudno, wyjdę na starego suchara

…czyli o noblistach, którzy lubili szkołę

Trudno, wyjdę na starego suchara

… i za co ją lubili. Dopisuję w tekście, gdyż nie chcę ciągnąć tytułu w nieskończoność, jak wielcy czy mniejsi poeci baroku. I tak ma dwie linijki.


Zainspirował mnie komentarz pana Artura (najlepszy dowód, że czytam Państwa komentarze) do wpisu o wielkich ludziach, którzy źle wspominali szkołę. Pozwolę sobie zacytować fragment tego komentarza:

„Ale jak to? Nie było ani jednego noblisty, który lubiłby szkołę? Ależ oczywiście, że byli. Tyle tylko, że „od zawsze” wypada mówić o szkole źle, żeby nie wyjść na starego suchara”.

No dobrze. Pogrzebałem w życiorysach, a ściślej: autobiografiach 29 noblistów. Można je znaleźć na oficjalnej stronie internetowej Nagrody Nobla. (1) Efekt?

Nobliści nie wypowiadają się w stylu: Ach, moja szkoła była wspaniała, wszystko jej zawdzięczam. Mówią raczej: to mi się podobało, a tamto nie, jedno przydało mi się w życiu, drugie okazało się bez wartości. Pozwolą Państwo, że skupię się na „podobało” i „przydało”.

Od razu uderza, że nobliści wspominają przede wszystkim nauczycieli. Wymieniają ich nazwiska, określają jako mądrych, inspirujących, pełnych entuzjazmu, oddanych uczniom.

Gdy nauczyciel algebry Roya Glaubera (fizyka, tj. Nobel z fizyki) zauważył pasję chłopaka do matematyki, dał mu niewielki podręcznik rachunku różniczkowego. Drugi, większy, pożyczył dla niego z biblioteki. I zapewnił, że Royowi wystarczy samo przeczytanie, by umiał zastosować ów rachunek w praktyce. Rzeczywiście, wystarczyło.

Mając 14 lat, James Mirrlees (ekonomia) kupił sobie książkę „Sam naucz się rachunku różniczkowego” – i zrobił to, do czego zachęcał tytuł. Postępy Jamesa zauważył jego matematyk; odtąd podczas lekcji prowadził zajęcia indywidualne dla zdolnego chłopaka.

Carl Wieman (fizyka) wciąż pamięta, jak w siódmej klasie jego nauczyciel przyrody wyjaśniał strukturę atomów w układzie okresowym pierwiastków. Tłumaczył trudne zagadnienia lepiej niż potem wykładowcy akademiccy.

Nauczyciel Konrada Lorenza (fizjologia lub medycyna) zarazem mnich benedyktyński, uczył darwinowskiej teorii ewolucji i doboru naturalnego, co w początkach XX wieku niekoniecznie podobało się władzom Kościoła. Benedyktyn zachował jednak niezależność myślenia, którą to cechę doceniał po latach jego sławny uczeń.

Jacy nauczyciele pozostali zatem we wdzięcznej pamięci noblistów? Kompetentni, zdolni do empatii i wykraczający poza swe obowiązki.

Niektórzy nobliści mówią ciepło nie tylko o belfrach, lecz także o szkołach. Wspomniany Roy Glauber opowiada, że właśnie w szkole przeżył pierwsze, fascynujące spotkanie z nauką. Na jednej z lekcji uczniowie nawijali drut na gwoździe i robili z nich elektromagnesy, zasilane prądem z 6-voltowych baterii. Odtąd mały Roy nigdzie nie ruszał się bez baterii, które kupował w sklepie po 25 centów za sztukę.

Z kolei Richard Axel (fizjologia lub medycyna) od dziecka uwielbiał koszykówkę. Upatrzył więc sobie szkołę średnią z najlepszą drużyną koszykówki na Brooklynie. Nic z tych planów nie wyszło – pod naciskiem dyrektora podstawówki przyszły noblista poszedł do szkoły dla zdolnych chłopców na Manhattanie (miała najgorszą drużynę koszykówki w całym Nowym Jorku). Dick poczuł się nieszczęśliwy, lecz szybko zmienił zdanie. Nowa szkoła otworzyła przed nim nieznany mu dotąd świat sztuki i książek, a gdy wysłuchał duetu z Wesela Figara – także opery. Zaraz następnego dnia poszedł do Metropolitan Opera na Tannhäusera – i tak się zaczęła jego miłość do opery, trwająca przez całe życie.

Niektórym noblistom przydały się te wyniesione ze szkoły umiejętności, które swego czasu uważali oni za zbędny balast. William Phillips (fizyka) przyznaje, że język angielski okazał się równie ważny dla jego kariery naukowej jak przyroda czy matematyka. Szkolne debaty przygotowały go do wygłaszania wykładów, a prace pisemne – do pisania artykułów naukowych. Bez treningu w szkole jedne i drugie byłyby po prostu słabsze.

Zmarły we wrześniu tego roku Martin Perl (fizyka) pisał przewrotnie – a może po prostu szczerze – iż pomogli mu rodzice, którzy spodziewali się po nim szóstek ze wszystkich przedmiotów, także tych nudnych i nielubianych. „Było to dobre przygotowanie do badań –wyznał – gdyż znaczna część pracy badawczej bywa nudna bądź wymaga umiejętności, do których nie ma się szczególnego talentu”.

Co nie znaczy, że powinniśmy układać programy w myśl zalecenia: „Ucz się wszystkiego, bo nigdy nie wiadomo, co ci się w życiu przyda”. Ale to już mój, całkowicie nienoblowski komentarz.

1 The Official Web Site of the Nobel Prize

Tomasz Małkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Artur pisze:

    Ciekawe, czy udałoby się ułożyć jakąś zgrabną teorię, dlaczego w niniejszym poście nadreprezentowani są „ścisłowcy”, a w siostrzanym raczej „humaniści”?
    A Pan, panie Tomaszu też raczej w tamtej grupie, prawda? Więc nie suchar.