Postaw na edukację

08.07.2022

Wara od nauczycieli!

Oni są naprawdę OK

Wara od nauczycieli!

Mniej więcej miesiąc z kawałkiem przed końcem roku szkolnego doszły nas z żoną słuchy, że w liceum naszego starszego syna odbędzie się wywiadówka. Ale nie taka zwykła, tylko specjalna, dla rodziców dzieci, które są z różnych przedmiotów zagrożone. Nasze dziecko w sumie zagrożone było chyba ze wszystkiego, więc wywiadówka jak dla nas szyta. Idealna po prostu. Ale jednak strach był na nią iść. Baliśmy się, że nauczyciele przejadą się po nas jak po łysej kobyle. Wykażą nam naszą rodzicielską niekompetencję, wieloletnie zaniedbania i karygodne pedagogiczne uchybienia, nie mówiąc już o tym, że nasłuchamy się różnych nieprzyjemnych rzeczy na temat naszej najstarszej latorośli. Fakt, uczeń w sumie z niego żaden, do szkoły podchodzi jak pies do jeża, niemniej jednak to nasze dziecko i uczucia człowiek jakieś wobec niego ma. A tu pewnie obsobaczą nam go od góry do dołu.

– Idź może ty – zaproponowałem nieśmiało żonie.

– Może ciągnijmy losy? – odbiła piłeczkę żona.

W końcu stanęło na tym, że pójdziemy na tę nieszczęsną wywiadówkę razem. Tak będzie chyba bezpieczniej.

Na spotkaniu z wychowawczynią (germanistką) zjawiło się tylko kilkoro rodziców, w tym my w pełnym składzie.

– O, widzę, że tata Antka, syn bardzo do pana podobny – pani sympatycznie zagaiła rozmowę.

– Niestety, nie we wszystkim – odpowiedziałem z wyraźnym smutkiem w głosie. W liceum co prawda czerwonych pasków na świadectwie nie miałem (ale żona miała), niemniej jednak z niczego zagrożony nie byłem. No… może z chemii w drugiej klasie. I z matematyki. I z biologii chyba też. Ale z biologii to w trzeciej klasie, nie w drugiej. A poza tym to… był ze mnie wzorowy uczeń.

Kiedy rodzice innych uczniów wyszli z klasy, myśmy zostali. Byliśmy przygotowani na zmasowane bombardowanie pretensjami, ale tego bombardowania się nie doczekaliśmy. Pani wychowawczyni wypowiadała się o naszym dziecku z nieskrywaną sympatią i troską. Widać było, że to jest belfer z krwi i kości, że ona da się za te dzieciaki pokroić. Wie, co nastolatkom w duszy gra, zdaje sobie sprawę, że to wiek nieco pokręcony, więc nikogo z góry nie przekreśla i stara się wyprowadzić ich wszystkich na prostą.

– Ma jeszcze szansę, tylko musi przysiąść fałdów – powiedziała z uśmiechem. – To nie jest broń Boże głupie dziecko, on ma duży potencjał, tylko nie wiedzieć czemu uparł się, aby go zmarnować. Proszę porozmawiać z nauczycielami. Nikt go na pewno jeszcze nie przekreślił.

Pożegnaliśmy się miło i poszliśmy szukać nauczycieli innych przedmiotów. Po korytarzach snuli się przestraszeni i osowiali rodzice. My byliśmy w o tyle dobrej sytuacji, że w zasadzie każdy nauczyciel, którego znaleźliśmy, był tym właściwym, bo – jak już wspominałem – Antek zagrożony był niemal ze wszystkiego (no może poza angielskim, który to język opanował niemal doskonale). Tak więc z pewnym niezrozumiałym uczuciem wyższości patrzyliśmy na tych rodziców, którzy szukali tylko pana od biologii lub wyłącznie na pani od fizyki. My nie musieliśmy tak marnować czasu. Ale zaczęliśmy z grubej flanki, bo od matematyczki.

– Jesteśmy rodzicami Antka – zakomunikowaliśmy pani grobowym głosem, spodziewając się, że rozmowa potrwa dobre pół godziny. Ale po kilku minutach było już po wszystkich.

– Musi zaliczyć kilka działów (tu pani wymieniła nazwy, których nie spamiętałem) i nie ma problemu, dam mu ocenę pozytywną. Z Antkiem jest po prostu ten problem, że on nie przychodzi na lekcje. Ale jeżeli już przyjdzie, to problemów ze zrozumieniem matematyki raczej nie ma.

Panią od historii wyciągnęliśmy z pokoju nauczycielskiego. Rozmowa była konkretna i sympatyczna. Pożartowaliśmy sobie nawet. Żadnych pretensji, żadnego zacietrzewienia, pełen belferski profesjonalizm. Rany boskie, z czego ci nauczyciele są zrobieni, pomyślałem sobie. Sam jestem z zawodu nauczycielem (co prawda niepraktykującym) i gdybym miał takiego ucznia jak mój syn, to pewnie w skrytości ducha marzyłbym o tym, aby go przy tablicy rozszarpać na drobne kawałki i na dodatek jeszcze posypać solą. A jakbym sobie pojechał z rodzicami takiego szczyla! A tu nic z tych rzeczy!   

Potem rozmowa z polonistką. O tyle dla nas niezręczna, że oboje z żoną jesteśmy polonistami (i pani o tym wie, niestety). Ale rozmowa przyjemna, bez cienia pretensji, choć w przelocie na korytarzu, bo pani polonistka uczestniczyła w jakimś ważnym spotkaniu i miała dla nas dosłownie tylko chwilę.

– Musi przeczytać kilka zaległych lektur, tego mu nie daruję i solidnie go przepytam. Może dam mu nawet egzamin komisyjny. Niech popracuje trochę przez wakacje, co państwo na to?

Przytaknęliśmy ochoczo. Pewnie, niech ma za swoje. Przecież nie przeczytał „Lalki”! Jak tak można! Za to się idzie do polonistycznego piekła.

Żona jeszcze poszła do pana od informatyki (też był miły i konkretny), ja już miałem dość, musiałem nieco odsapnąć i psychicznie odreagować. Kurczę, fajnych ma tych nauczycieli, pomyślałem. Sympatyczni, życzliwi i – co najważniejsze – lubią tę swoją robotę, choć pewnie coraz trudniej znaleźć powody, dla których można tę profesję darzyć sympatią. Choć jeden powód pewnie jest. I to dość ważny. Dzieciaki.

Nieoczekiwanie Antek przez ostatnie tygodnie szkoły wziął się ostro do roboty. Zaliczał przedmiot po przedmiocie, konsekwentnie i z uporem. Nawet przeczytał solidnie „Lalkę”, pewnie w obawie przed trafieniem do polonistycznego piekła. I zaliczył wszystko. Kiedy odbierał świadectwo, klasa zgotowała mu podobno owację.

– Antek, ale w przyszłym roku to ty już takich cyrków nie rób – skarciła go na odchodnym pani wychowawczyni.

I niech ktoś teraz powie przy mnie złe słowo o nauczycielach. Ostrzegam, nie ręczę za siebie…

Paweł Mazur

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Agnieszka pisze:

    Pokrzepiające:) Jak widać są jeszcze normalni nauczyciele i normalni rodzice.

  2. Lilka pisze:

    Balsam dla duszy. Że też Rodzice mogą w superlatywach wypowiadać się o nauczycielach. Rodzice rozpoznali problem, przeanalizowali i na zebranie poszli jako Partnerzy w wychowaniu, a nie jako atakujący. Wielki szacun.