Postaw na edukację

13.09.2024

Wąska specjalizacja

To się zawsze źle kończy

Wąska specjalizacja

Nigdy nie lubiłem być egzaminowany. Czy ktoś w ogóle to lubi? Mnie najbardziej w sytuacji egzaminacyjnej przeszkadza stres, który odbiera jasność myślenia i plącze nitki powiązań, tak ładnie tkane w głowie podczas procesu uczenia się. W moim wypadku egzaminy nigdy nie były sprawdzianem mojego przygotowania, lecz loterią, w której albo byłem w stanie się wziąć w garść, albo nie.

A doświadczenie w zdawaniu egzaminów mam bogate, bo zanim dostałem się na kierunek studiów, który ukończyłem, aż pięciokrotnie próbowałem przejść przez wąsko uchylone drzwi uczelni. Podczas każdej z tych pięciu nieudanych prób egzaminy zdawałem, ale przez mnogość kandydatów zawsze na wywieszonej przez dziekanat liście znajdowałem się pod kreską. No tyle, że jestem upartym chłopem (z dziada pradziada) i się zawziąłem.

Ktoś powie – stres jest potrzebny, bo mobilizuje. Inny dorzuci – stres towarzyszy człowiekowi całe życie, trzeba się z nim oswajać od oseska. A w ogóle to gdyby nie stres i podwyższona czujność, dawno by nas zjadły wilki.

No więc zapewniam, że nie wszystkich stres mobilizuje i nie zawsze da się z nim oswoić, a napięta czujność wobec zagrożenia nie jest jedynym ratunkiem. Ostatecznie prędzej oswoiliśmy te wilki, niż nauczyliśmy się unikać stresowych sytuacji.

Nie jestem też fanem obecnych egzaminów zewnętrznych, które mają dokładnie tę samą wadę, co wszystkie egzaminy – wymagają przygotowania formy intelektualnej i emocjonalnej na jeden konkretny dzień i na konkretną godzinę. Był kiedyś, jeszcze w latach 80., łyżwiarz figurowy Grzegorz Filipowski. Wiecznie czwarty na ważnych zawodach, tak go przynajmniej zapamiętałem. Komentatorzy mówili, że jest świetnie przygotowany sportowo, technicznie nie ma sobie równych. Ale przegrywał ze stresem – jakoś go ten stres nie mobilizował i nie potrafił się z nim oswoić. Na treningach wykręcał najtrudniejsze potrójne skoki, a podczas zawodów potykał się o rąbek swoich wymyślnych szerokich spodni. Presja nie pozwalała mu pokazać pełni wyćwiczonych umiejętności. Na szczęście po zakończeniu kariery zawodniczej okazał się świetnym trenerem łyżwiarstwa.

Weźmy takie wypracowanie na egzaminach z języka polskiego – ósmoklasisty i maturalnym. O tym, że można nie trafić z pisarską formą na konkretny dzień i konkretną godzinę, może pośrednio świadczyć ten mój dzisiejszy tekst. Ale tekst najwyżej się nie spodoba czytelnikom, poskąpią Państwo lajków albo napiszą w komentarzu „słabe”. Otrząsnę się jakoś. Ale jeśli uczeń nie trafi z formą na czas egzaminu – nie wyśpi się, stres poplącze mu nitki, zapomni mądrego terminu albo co gorsza przejęzyczy się przy podawaniu nazwiska autora i zamiast Krasicki napisze Krasiński – wtedy klapa, mogiła, z inkwizycyjnym błędem kardynalnym na czele. Słaby wynik egzaminu rozszerzonego na ostatniej maturze z języka polskiego, kiedy obowiązywało tylko wypracowanie i nie dało się nic nadrobić testem, właśnie to pokazuje.

I wcale nie myślę tu o przepracowanych bąbelkach, które dostały od tego roku odchudzone podstawy programowe i zwolnienie od myślenia o szkole w domu, lecz o efektywności nauczania. Bo w efekcie uczniowie, wiedząc, że z formą mogą nie trafić i że lepiej na egzaminie nie rumakować, nauczą się minimalistycznych schematów myślowych, wyrobionych pod klucz – i jakoś to przejdą. Tylko co komu po tym? Już lepiej, niech się uczą mniej, nawet łatwiejszych rzeczy, ale nie „pod egzamin”. 

Czy nie lepsze byłyby na przykład organizowane co semestr zbiorcze, niespecjalnie trudne sprawdziany z wiedzy nabytej z wszystkich przedmiotów? I nie centralne, tylko szkolne. Bo dlaczego nie zapytać uczniów szkoły podstawowej o grawitację, to przecież w sumie dość ważne prawo fizyczne. Albo o fotosyntezę. Albo o najwyższy szczyt. Albo o to, co się wydarzyło w 1989 roku. Uczą się przecież tego w szkole, więc dlaczego nie?

Powiem więcej – grawitacja jest znacznie ciekawsza niż niejeden układ równań. A fotosynteza może bardziej zachwycić niż Słowacki. Do tego najwyższa góra wcale się nie nazywa tak, jak się nazywa po angielsku. Więc dlaczego egzaminujemy ósmoklasistów akurat z matematyki, polskiego i angielskiego? I to w taki schematyczny sposób?

Szkoda fizyki, geografii, biologii, historii, chemii, plastyki, muzyki i innych przedmiotów nieegzaminacyjnych. Dopóki będzie rządziła presja przygotowania do egzaminu w takiej formie, w jakiej odbywa on się teraz, te ciekawe przedmioty będą przez uczniów traktowane drugoplanowo.

Wąska specjalizacja – to się zawsze źle kończy, jak mawiała Kobieta Pracująca w Czterdziestolatku.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.