Postaw na edukację

22.03.2024

Wczoraj wagary, dziś moralniak?

Niesłusznie – tradycja zobowiązuje

Wczoraj wagary, dziś moralniak?

Chodzą jeszcze na te wagary, czy już nie chodzą? Młodzież szkolną mam rzecz jasna na myśli. Może już nie chodzą, skoro w szkołach organizuje się pierwszego dnia wiosny zajęcia nieformalne? Więc po co mieliby sami organizować sobie wolny czas na powietrzu, kiedy takie pożyteczne aktywności czekają na nich w cieple i pod zadaszeniem? Albo jeszcze lepiej – skoro organizuje się dla nich wyjścia w atrakcyjne miejsca?

Ale jeśli jednak jeszcze chodzą na wagary, to z jakiego powodu? I dlaczego ten pęd młodzieży ku ledwo puszczającej pierwsze pączki przyrodzie odbywa się akurat pierwszego dnia kalendarzowej wiosny?

Bo że młodzieńcze wzmożenie aktywności i chęć afirmowania sił witalnych ma swoją kulminację późniejszą wiosną, w maju, czyli w okresie juwenaliów – to wiadomo. Majówki to stary zwyczaj, popularny w miastach już w XIX wieku, za to na wsiach nie było potrzeby wychodzenia na łąkę czy wyjazdu na błonie, nie było zwyczaju piknikowania, ponieważ dwa kroki za progiem już się było na łonie natury. Praktykowano za to co innego – zawody odwagi i sprawności. I działo się to nie tylko w starożytnym Rzymie, ale też na mazowieckich łąkach. Ale o tym może napiszę kiedyś w maju, proszę mnie trzymać za słowo.

Dlaczego jednak już pierwsze oznaki wiosny wyciągają młodzież jakby kapilarą ze szkolnych murów na powietrze? Czy ma to jakiś związek z kojarzonym z tym dniem zwyczajem topienia Marzanny, czyli prastarym rytuałem ofiarnym polegającym na symbolicznym uśmiercaniu zimy? Marzanna albo Śmiercicha – tak ten zwyczaj nazywano. I dawniej wcale nie odtwarzały go przedszkolaki w formie zabawy, jak to się dzieje dzisiaj, ale poważni i dorośli obywatele, gospodarze i gospodynie (chociaż w niektórych miejscach tylko niezamężne kobiety).

Obrzęd odbywał się wczesną wiosną albo u schyłku zimy (niekoniecznie akurat 21 marca) i miał na celu wspomożenie sił odradzającej się przyrody. Niby wiosna przyszłaby i tak, ale dla pewności wolano jej pomóc. W XVI-wiecznej Kronice polskiej Marcin Bielski tak opisuje ten zwyczaj: „Za mej to jeszcze pamięci był ten obyczaj u nas jeszcze po wsiach, iż w białą niedzielę w poście topili bałwana, jeden ubrawszy snop konopi albo słomy w odzienie człowiecze, który wszystka wieś prowadziła, gdzie najbliżej było jakie jeziorko czy kałuża, tam zebrawszy z niego odzienie, wrzucali do wody śpiewając żartobliwie: Śmierć się wije u płotu, szukając kłopotu etc. Potem najprędzej do domu od tego miejsca bieżali, który albo która się wtenczas powaliła albo powalił, wróżbę tę mieli, iż tego roku umrze. Zwali tego bałwana Marzanna”.

Kilka cech tego obrzędu pozwala go łączyć z czasami dzisiejszymi, choć przetrwał tylko w formie zabawy jako echo dawnych czynności ofiarniczych. Pierwsza nasuwająca się myśl dotyczy ekologii – przed utopieniem Marzanny rozdziewano ją z szat, w które została przystrojona. Do wody wrzucano sam konopny chochoł, który się elegancko rozkładał w wilgoci. Godne pochwały.

Drugie podobieństwo dotyczy samej idei. Wiosna przyjdzie i tak (może wcześniej, może trochę później, ale się w końcu zazieleni), zima pójdzie precz. Wiedział o tym lud, wiedzą także i współcześni żacy. Ale tradycja jest tradycją, nakaz nakazem, a wszelki wypadek wszelkim wypadkiem. Dlatego zwyczajowo należało dokonać nakazanych obyczajem czynności, aby spełnić swój obowiązek wobec świata. W tym wypadku przyrody. Okazuje się, że skoro tradycja – zmieniona, ale jednak – trwa, to nakaz pozostaje w mocy. Karzą Państwo uczniów za wagary pierwszego dnia wiosny? Okazuje się, że niesłusznie, bo w myśl tradycyjnej wizji świata oni właśnie ten świat ratują od katastrofy wiecznej zimy!

Po trzecie i wówczas, i teraz zabawa, żart i radość miesza się z powagą, poczuciem obowiązku (choć nieuświadomionym) i wyrzutami sumienie. Obraz opisany przez Bielskiego ma dwie barwy – jasną, wesołą, gdzie ludzie wykonujący swoją powinność są podekscytowani i radośni. Oraz ciemną, związaną z tabu – po dokonaniu czynu zabronionego (bądź co bądź dokonali uśmiercenia), wracają do domów w skupieniu, szybko, bez oglądania się za siebie, boją się konsekwencji. W obrzędzie zawsze poważne miesza się z wesołym. Czy nie tego samego doświadcza młodzież, uciekając z lekcji? Najpierw jest podekscytowana występkiem, perspektywą spędzenia czasu „na wolności” (no jednak przymus szkolny, to przymus), ale później przychodzą wyrzuty i strach przed konsekwencjami. Trzeba wrócić do domu i ukryć swój postępek przed rodzicami, starać się nie zdradzić, co się robiło przez cały dzień, a ostatecznie zmierzyć się następnego dnia z konsekwencjami w szkole. Moralniak jak nic.

Ja wiem, że oni nie topią już tej Marzanny w „jeziorku czy kałuży”, albo że robią to bardzo rzadko. Może im trochę wstyd, że to jednak zabawa, którą znają z przedszkola. Ale jednak pragnienie zrobienia czegoś właśnie tego dnia przetrwało w świadomości młodych ludzi – i to do tego stopnia, że swoją konsekwencją wywalczyli coś w rodzaju nieformalnego święta. To nie sejm zadekretował dzień wagarowicza, to nie szkoła ustanowiła to niby-święto (choć teraz udaje, że coś tam organizuje). To sami uczniowie je sobie wywalczyli konsekwencją i uporem. A wielu uczniów okupiło to też obniżonymi ocenami ze sprawowania!

Zatem niech się święci dzień wagarowicza – stara tradycja, która nosi w sobie echa jeszcze starszej, bo związanej z obrzędem.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.