Postaw na edukację

10.03.2020

Wirusy kontratakują

Czyli „zakichane” dzieci w szkole

Wirusy kontratakują

„Wirus” to najczęściej odmieniane słowo w ostatnim czasie. Ten, który straszy i prześladuje większą część Europy i Azji, stał się tematem numer jeden wszystkich wiadomości i rozmów towarzyskich. W szkole też budzi niemałe emocje ze względu na ogromną liczbę uczniów i nauczycieli znajdujących się pod jednym dachem. Tak duże skupiska ludzi stanowią zawsze większe zagrożenie w wypadku jakiejkolwiek choroby zakaźnej.

Odwoływane są wiosenne wycieczki, wymiany i inne planowane od wielu miesięcy wyjazdy zagraniczne. Niewielu nauczycieli chce podjąć ryzyko wyjazdu z dziećmi lub młodzieżą do strefy objętej wirusem. I słusznie, bo po co narażać siebie i jeszcze cały autokar uczniów? W szkole, w której pracuję, nie odbędzie się z tego powodu co najmniej 5 wyjazdów.

Na życzenie większości rodziców lub z polecenia dyrektora zostały odwołane lub przeniesione na inny termin wycieczki do Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii. W innych szkołach też. Zdecydowana większość opiekunów zdaje sobie sprawę z potencjalnego zagrożenia w wypadku wyjazdu z dużą grupą młodzieży. Nie ma paniki, dominują zdrowy rozsądek i pełne zrozumienie. Nieco inaczej zapatrują się na to niektóre biura podróży, które (powodowane własnym interesem) nie uwzględniają „wyjątkowej sytuacji komplikującej realizację wyjazdu” i mimo takiego zapisu w umowie nie chcą zwracać klientom całej wpłaconej za wycieczkę sumy. A przecież dokładnie z taką sytuacją mamy do czynienia! Nawet ministerstwo prosi o zrezygnowanie z wyjazdów zagranicznych na czas panowania wirusa. Już widzę, jak zaczną się przepychanki prawnicze między biurami a rodzicami.   

A sytuacja w szkole? Na godzinach wychowawczych lub, tak jak u nas, na ekranach telebimów apeluje się o maksymalne zachowanie higieny, uczy, jak prawidłowo myć ręce i stosować środki odkażające. Dzieci i młodzież nie rozstają się z mydłem w płynie, a w toaletowych dozownikach często już go nie wystarcza. Niektóre szkoły borykają się z problemem finansowym związanym z koniecznością zakupu wystarczającej ilości mydła! Maseczek jeszcze nikt nie nosi. Wszyscy dopasowują się do zaleceń sanitarnych, stosują daleko idące środki ostrożności. W ten sposób kształtuje się dobre nawyki higieniczne.

Szkoda, że działa to tylko w wyjątkowej sytuacji, którą wymusza pojawienie się nowego wirusa. Ale może zmieni to na dłużej szkolną rzeczywistość, która na co dzień jest niestety trochę inna.

Wystarczy wejść do klasy w okresie przeziębieniowo-grypowym. Kichające, pociągające nosem, kaszlące i chrypiące dzieci siedzą w ławkach obok swoich (jeszcze) zdrowych kolegów i koleżanek. Co chwilę ktoś prosi o chusteczki i o pozwolenie wyjścia na korytarz w celu wydmuchania nosa. Niektórzy ukradkiem łykają tabletki, które przepisał im lekarz. Istny szał wirusów i mikrobów. W tym wszystkim znajduje się także nauczyciel – osoba najbardziej narażona na złapanie jakiejś infekcji od tych prychających, zakatarzonych czy też niedoleczonych dzieci. Jest sam przed tymi, którzy kichają i kaszlą „do przodu”, często nie zasłaniając ust i nosa. Marne szanse na uniknięcie choroby, niestety… Spowodowana takim stanem absencja chorobowa wśród wszystkich nauczycieli i uczniów wzrasta w tym okresie z tygodnia na tydzień.

A ileż to razy słyszałam od ucznia: „Mam gorączkę, ale nie chciałam opuścić sprawdzianu…” lub „matka kazała mi przyjść do szkoły mimo choroby”, „fatalnie się czuję, ale nie chciałem mieć zaległości, może mnie pani nie pytać?”. Takie przypadki nie należą do rzadkości.

Ktoś może powiedzieć: pilni uczniowie – chorzy, a nie opuszczają lekcji! Zresztą niektórzy nauczyciele postępują podobnie. Chory, ale musi realizować materiał. Czyż to nie jest absurd? Przecież zdrowie jest wartością najwyższą. Jakże więc można pozwolić choremu dziecku iść do szkoły i zarażać lub narażać na zachorowanie innych?! Sprawdzian można napisać w innym terminie, lekcje uzupełnić od koleżanek (nawet nie przepisując, lecz robiąc ksero lub zdjęcia zeszytu). Wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Nadgorliwość nikomu na zdrowie nie wyszła.

Sensownym rozwiązaniem unikania takich „chorych” sytuacji jest na pewno uświadamianie rodziców podczas zebrań klasowych. Zwrócenie uwagi, że posyłanie chorego dziecka do szkoły wszystkim przyniesie więcej szkody niż pożytku. Namawianie do pozostawienia dziecka na kilka dni w domu w wypadku każdej infekcji. Rodzice pracujący często w jedno- lub kilkuosobowych pokojach biurowych nie zdają sobie sprawy, jaką siłę rażenia w klasie i szkole ma taki chory uczeń. A przecież można tego uniknąć.

Dbajmy o siebie, o zdrowie naszych dzieci i bezpieczeństwo otoczenia, w którym pracujemy.

Życzę zdrowia i odporności w trudnym okresie szalejących wirusów.

Katarzyna Tryba

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.