Postaw na edukację

09.12.2016

Wyrabianie, rozwijanie, kształtowanie – jest!

A czego zabraknie na języku polskim po wprowadzeniu nowej podstawy programowej?

Wyrabianie, rozwijanie, kształtowanie – jest!

W telewizorze mam aż 5 kanałów dla dzieci. Moja córka oglądała je kiedyś bardzo chętnie, a wraz z podrastaniem przełączała się z jednych na inne. W końcu z nich całkiem wyrosła, a głównym źródłem rozrywki i miejscem, w którym „marnuje czas”, stał się dla niej internet. Czasem zaglądam jej przez ramię do tego, co czyta lub na co patrzy w sieci, i jestem raczej spokojny. Rozwija swoje pasje, dowiaduje się nowych rzeczy (często z dziedzin, o których ja nie mam zielonego pojęcia), czasem się wygłupia. Wszystko w ramach potrzeb i w granicach rozsądku. Czyta też książki – na ekranie komputera, w komórce („O Boże, dziecko, ty wzrok stracisz!”) i tradycyjnie. Oczywiście za mało. Powinna więcej.

Ale, o zgrozo, książki nie są dla niej jedynym źródłem wiedzy o świecie, nie są jedynym nośnikiem wartości, nie są jedynymi drzwiami do świata wyobraźni i nie są też jej jedyną rozrywką. Dlaczego? Bo mamy XXI wiek i jest wiele innych źródeł, nośników, drzwi i rozrywek. Ja to rozumiem. Jestem pogodzony z tym, że świat się zmienia i nowe pokolenie poznaje go po swojemu.

A jednak szkoda, że dzieci (bo moja córka nie jest wyjątkiem) mają na temat czytania książek inne zdanie niż nasza noblistka, która twierdziła, że „czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła”. Szkoda, bo czytanie nie dość, że bawi, to jeszcze rozwija. Można by wyliczyć, co rozwija, byłaby to długa lista – zaczynałaby się od słownictwa i wyobraźni, a kończyła na współczuciu i wszelkich rodzajach akceptacji dla świata i ludzi (pośrodku znajdowałaby się cała bogata paleta postaw do wyboru). Ale najważniejsze w czytaniu jest otwarcie umysłu na wielogłos płynący z różnorodności. Książki są dla rozwijającego się umysłu tym samym, czym dla podróżnika możliwość poznawania nowych miejsc, ludzi i kultur. Z antropologicznego punktu widzenia są to zresztą bardzo podobne aktywności – czytanie i podróżowanie. Prowadzą do poznania i zrozumienia świata. Oczywiście przy odpowiedniej lekturze i przy dobrze dobranych kierunkach podróżowania. Dlatego człowiek, który czyta, daje nadzieję na to, że ludzie jako gatunek mogą żyć w symbiozie i wzajemnym szacunku mimo wszelkich różnic.

Trawestując jedną z piękniejszych myśli chrześcijańskich autorstwa św. Augustyna na temat miłości, mógłbym nawet pokusić się o sformułowanie takiego oto credo: „Czytaj i rób, co chcesz!”. Ładne, prawda?

Dlaczego o tym piszę? Przecież miało być o projekcie nowej podstawy programowej w części poświęconej językowi polskiemu. Otóż w tymże projekcie nie ma ani jednego punktu mówiącego o tworzeniu warunków do tego, aby uczeń chciał i lubił czytać. Nie ma śladu tego, co kiedyś, gdy istniały jeszcze ścieżki międzyprzedmiotowe, nazywano edukacją czytelniczą.

Jeszcze raz – NIE MA ani jednego słowa o tym, że szkole powinno zależeć, by uczeń chciał i lubił czytać!

Oczywiście rozumiem, że trudno to zapisać w celach kształcenia, a z tego głównie składa się podstawa programowa. Zwłaszcza w celach szczegółowych, które z zasady są roszczeniowe i pisane tak, żeby można było je zweryfikować. Trudno sobie wyobrazić zapis „uczeń chce i lubi czytać książki”. Ale nawet w wymaganiach ogólnych, tam gdzie mowa o samokształceniu, gdzie cztery razy pada słowo „rozwijanie”, raz „zachęcanie do rozwijania”, a raz „kształcenie”, ani razu nie pada postulat „rozwijania” albo „zachęcania” do czytania, czy też „kształcenia” postaw czytelniczych.

W dotychczas obowiązującej podstawie programowej lista lektur w znacznej mierze zależy od nauczycieli, którzy mogą sami wybierać i proponować uczniom książki do przeczytania. Stwarza to dużo większe możliwości promocji czytelnictwa niż zapisy w projekcie nowej podstawy. Ta bowiem zakłada obowiązywanie sztywnego kanonu lektur (nawet lektury uzupełniające są tu zadane, a ich omawianie będzie zależało od dostępnego czasu, a nie od preferencji nauczycieli i uczniów). Obecnie w swoim wyborze nauczyciel może uwzględnić propozycje uczniów. Co więcej, uczniowie mogą się wzajemnie zachęcać do czytania, kiedy wybrana lektura jest ich faworytem. Ktoś może powiedzieć, że to też nie działa, że przecież poziom czytelnictwa w Polsce leży. Owszem, leży – ale wykazują to badania prowadzone na dorosłych, którzy przeszli przez szkolny system lektur obowiązkowych!

To robi się już nudne, ale powtórzę jeszcze raz – w projekcie nowej podstawy programowej NIE MA ani słowa o tym, że trzeba zachęcać uczniów do czytania!

Dlaczego zatem według nowej podstawy programowej uczeń miałby czytać?
Czy dlatego, że musi? Bo się go przepyta ze znajomości i zrozumienia treści oraz elementów poetyki utworu? Jeśli tak, to wszelka dyskusja na temat zaproponowanego kanonu lektur nie ma sensu. Można tam umieścić wszystko i cel będzie spełniony. Wystarczy odpytywać i robić kartkówki. Tylko że po skończeniu szkoły większość uczniów nie przeczyta już żadnej książki. Nauczeni, że to przykry obowiązek, z którego się ich przepytuje, będą unikać tej „przykrości” w dorosłym życiu.

Po skończeniu szkoły średniej nie rozwiązałem już żadnego zadania z dwoma pociągami jadącymi z równą albo różną prędkością, nie wyprowadziłem też żadnego równania chemicznego. Przyznaję się, choć nie mam się czym chwalić. Tylko że ze swoją chemiczną ułomnością nie jestem mimo wszystko zamknięty na otaczający świat, nie mam w sobie niechęci do innowacji, nie obawiam się obcych kultur, nie zamykam przed nowymi myślami, prądami i interpretacjami, nie boję się, że przerośnie mnie rzeczywistość (mimo że często próbuje). A taki bym może był, gdybym nie czytał książek.

Niektórzy uważają, że to źle, że młodzież czyta inne lektury, niż czytało się niegdyś. A ja chętnie nastawię ucha i posłucham, co młodzi ludzie mają do powiedzenia na przykład o obowiązku, zaangażowaniu i poświęceniu – i wolałbym, żeby ich przemyślenia wynikały z innych doświadczeń lekturowych niż zacna „Siłaczka” Stefana Żeromskiego. Ciekawiej byłoby usłyszeć przemyślenia związane z ich czasami i problemami niż z sytuacją Stanisławy Bozowskiej żyjącej (na kartach noweli) w czasach, w których trudno się dzisiejszej młodzieży odnaleźć.

Ryszard Bieńkowski

Ryszard Bieńkowski

Doktor nauk humanistycznych, literaturoznawca ze specjalnością folklorysty, autor książki „Cerowanie dziurawych parasoli deszczem. Na tropie metafory ludowej ” i dwóch tomików poezji. Związany z Gdańskim Wydawnictwem Oświatowym.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Aleksandra pisze:

    Ciekawą tezę postawił autor, że czytelnictwo w Polsce leży, bo ludzie za młodu mieli męczące lektury szkolne. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, ale coś w tym jest. Bo ciągle słyszę, jak to jest źle z czytelnictwem w Polsce, a wśród dzieci tego nie widzę. Wśród dorosłych – tak.
    Zrobiłam w klasie mojego syna ankietę z pytaniem, co ostatnio czytaliście i jaką książkę chcielibyście dostać na zakończenie roku. Ankieta była imienna. KAŻDE dziecko (5 klasa) miało co napisać. Podawali po kilka tytułów. Często pojawiały się rzeczy wielotomowe, takie jak „Zwiadowcy”, „Magiczne drzewo” czy „Sherlock, Lupin i ja”.
    Dowiedziałam się też przypadkiem (syn mi to powiedział mimochodem, nie zdając sobie sprawy, jak niesamowite to na mnie zrobi wrażenie), że on z chłopakami z podwórka chadza do empiku! „A tam pokazujemy sobie nawzajem, co ostatnio czytamy i co jest fajne” – wyjaśnił. Chłopaki z podwórka mają po 10-12 lat, jest ich cała banda, i wydawało mi się zawsze, że głównie latają z kijami i na nie walczą, a do sklepów to chodzą na lody. A oni chodzą do księgarni i pokazują sobie nawzajem książki!
    Czy to zasługa domów czy szkoły? Myślę, że pół na pół. Oczywiście w domu zachęca się do czytania, ale lektury szkolne też są ważne. Do tej pory mój syn miał wyłącznie takie, które mu się podobały. Dzięki temu czytał je szybko i jeszcze miał czas na książki wybrane przez siebie. Już się martwię, co będzie w przyszłym roku… Jak utknie na „Siłaczce”, to nie przeczyta ani jej, ani nic innego…

  2. Radosław pisze:

    Polecam lekturę wywiadu z prof. Waśką, który odpowiada za ten kanon lektur („Gazeta Wyborcza, 10.12.2016). Zdaniem profesora Waśki, książki, które czytają uczniowie nie mają być fajne, ale mają być… mądre. Uczniowi przy lekturze nie ma więc być przyjemnie, ale ma być trudno. Nie jestem broń Boże przeciwnikiem trudnych i mądrych lektur (pytanie czy „Siłaczka” jest taką lekturą?), ale najpierw trzeba dzieciaki do czytania zachęcić. Mój syn kilka lat temu czytał sobie do poduszki „Dziennik cwaniaczka”, a teraz czyta „Romea i Julię”. Nie miał również problemu z lekturą „W pustyni i w puszczy”, ale tylko dlatego, że miał wcześniej kontakt z wieloma lżejszymi i ciekawymi dla niego tekstami. Najpierw pokażmy, że czytanie może być frajdą, a potem stopniowo wprowadzajmy trudniejsze teksty. W innym wypadku stracimy przyszłych czytelników. Ale pewnie nowej władzy na tym, aby Polacy czytali, wcale nie zależy. Tu gra toczy się o zupełnie co innego. Niestety :(.

  3. Agnieszka pisze:

    Bardzo dobrze i mądrze napisane. Ja zawsze konsultuję z moimi uczniami lektury, które będziemy czytać i opracowywać. Nie wyobrażam sobie innej opcji. Widzę, że to działa i dzięki temu uczniowie czytają, chętnie też dzielą się tym, co sami wybierają spoza kanonu.