Sienkiewicz od początku budził skrajne emocje. „Klasyk polskiej ciemnoty i szlacheckiego nieuctwa”, grzmiał Stanisław Brzozowski. Inni piali z zachwytu: „My wszyscy z niego”, pisał Stanisław Cat-Mackiewicz. A co myślimy o autorze Trylogii dziś?
Instytut Rozwoju Edukacji zorganizował konferencję dla nauczycieli Jak czytać Sienkiewicza? Odbyła się ona pod koniec stycznia w Gdańsku. Byłem, słuchałem i mówiłem o prawdzie historycznej w Krzyżakach. Miałem stosunkowo łatwe zadanie, ponieważ dość dobrze wiadomo, co w Sienkiewiczowskim fresku skrzywione i dlaczego. Inni zastanawiali się nad trudniejszą kwestią: jak zachęcić młodych ludzi do książek Sienkiewicza?
Bo że zaglądać do nich warto, nie budziło niczyjej wątpliwości. Któż bowiem umie opowiadać jak Sienkiewicz? (Subiektywnie powiem: Prus, choć to lektura bardziej wymagająca). Kto inny ukazał nasze dzieje równie szeroko, barwnie i krwiście? Nikt. Drugi taki jeszcze się nie pojawił.
A propos krwistości: na Sienkiewiczowskich stronicach krew leje się już nie strumieniami, lecz rzekami szerokimi jak Dniepr. Bohaterowie ucinają głowy, rozrąbują tułowia, wbijają na pal, wyłupiają oczy… Tymczasem Sienkiewicz opisuje te okropności w tak atrakcyjny sposób, że lektura, zamiast wstrętu, dostarcza czytelnikowi wyrafinowanej przyjemności. Profesor Ryszard Koziołek pytał na konferencji: skąd w nas ta przyjemność? Czy to kunszt pisarza przytłumia naszą wrażliwość, czy raczej jesteśmy „kryptosadystami”?
No cóż, pytanie o naturę ludzką jest stare jak sama ludzkość, a udzielane przez wieki odpowiedzi niekoniecznie napawają optymizmem. Seneka w I stuleciu n.e. pisał o zachowaniu widzów podczas walk gladiatorów: „<Zabij, chłoszcz, pal! Dlaczego tak lękliwie nadziewa się na miecz? (…) Niech razy bicza podgonią go bliżej ku cięciom!> Oto następuje przerwa w tym widowisku. <Niechże i teraz zarzyna się ludzi, aby nie było chwil, w których nic się nie dzieje!>”. Nihil novi sub sole.
Szczęśliwie okrucieństwo nie jest ani jedyną, ani nawet główną cechą prozy Sienkiewicza; gdyby nią było, nie proponowalibyśmy młodym ludziom jego książek. Czemu więc proponujemy? O sztuce opowiadania już wspomniałem; warto brać lekcje u mistrza. Ponadto czym byłaby nasza kultura bez pana Zagłoby, Wołodyjowskiego, Kmicica, Oleńki, Baśki i tylu innych? Bez: „Kończ… waść! wstydu… oszczędź!”, „Ociec, prać?” czy „Naści piesku kiełbasy”? Wreszcie bez tego serc pokrzepienia, które pomogło naszym przodkom przetrwać dziejowe zawieruchy?
Jako autor podręczników do historii muszę kręcić nosem: Sienkiewicz-historyk był mocno tendencyjny. Oczywiście, jego święte prawo dać artystyczny wyraz przekonaniu, że Krzyżacy dopuszczali się dzikich okrucieństw, nasi zaś przodkowie byli wzorami cnót rycerskich i chrześcijańskich. Jednak z punktu widzenia dzisiejszego historyka taki obraz jest nieporozumieniem.
Średniowieczna wojna nie polegała na walnych bitwach; te zdarzały się rzadko. Zwykle wygrywał ten, kto skuteczniej odciął przeciwnika od źródła jego dochodów – a była nim ziemia. Dlatego palono sobie wsie i pola, chłopów zaś (w najlepszym razie) uprowadzano w niewolę. Tak postępowali wszyscy i Polacy nie stanowili tu wyjątku.
Sęk w tym, że Sienkiewicz utrwalił fałszywe stereotypy Krzyżaków, Ukraińców oraz innych nacji. Siła oddziaływania literatury nieskończenie przewyższa wpływ prac naukowych czy nawet podręczników szkolnych; na wzmiankę o Krzyżakach stają nam przed oczyma nieszczęsny Jurand ze Spychowa, umęczona Danuśka i uciemiężeni poddani państwa zakonnego. Nie tacy oni byli uciemiężeni; do czasów Grunwaldu Krzyżacy dysponowali znaczną nadwyżką finansową, toteż wielki mistrz co roku objeżdżał państwo i rozdawał pieniądze potrzebującym. Innymi słowy, dbał o dobry PR zakonu.
Na szczęście powieści Sienkiewicza nie kształtują już naszych poglądów jak na przykład przed wojną (pewne polsko-niemieckie małżeństwo rozwiodło się z powodu różnicy poglądów na temat Krzyżaków). Krzyżacy czy Trylogia są dziś znakomitym punktem wyjścia do dyskusji o tym, „jak było naprawdę”. Mamy jednak inny problem: młodzi ludzie nie chcą czytać książek Sienkiewicza. „Za długie, za rozwlekłe, dziwaczny język, no i kogo to obchodzi?”.
Co z tym fantem zrobić? Podoba mi się pomysł profesora Koziołka, by Sienkiewicza dawkować w porcjach niewielkich, a przy tym intrygujących. Na przykład: Jakiej muzy słuchał pan Wołodyjowski?
Otóż takiej, jaką znalazł w teatrum:
„— Cóż to takiego teatrum?
— Jakżeby to waćpannom powiedzieć… To jest takie miejsce, gdzie komedie grają i skoki włoskie misterne wyprawują. Komnata to tak wielka, jak niejeden kościół, cała w zacne kolumny. Po jednej stronie siedzą ci, co chcą się dziwować, a po drugiej stronie kunszty są ustawione”…
Prawda, że ciekawy pomysł?
Tomasz Małkowski
A ja myślę, że czytać można (prawie) wszystko – Sienkiewicz też jest fajny, jeśli się go odpowiednio poda. Tylko żeby od początku edukacji dzieci polubiły samo czytanie. To jest zagwozdka. Podsuwać książki, dawać wybór, niech same decydują i złapią bakcyla. Nic na siłę!
Moim zdaniem nie powinno być kanonu w szkole. Sam nauczyciel wraz z uczniami powinien decydować o lekturach.
A Sienkiewicza nie lubię, uważam ,że skoro uczniowie nie chcą to niech nie czytają. Więcej będzie z tego pożytku niż szkody (pod warunkiem ,że będą czytali coś innego)
Ale uczniowie nie chcą też czytać Mickiewicza, Wyspiańskiego, Gombrowicza i wielu innych „kanonicznych” pisarzy! To nie może być argument! W szkole podstawowej kanon oczywiście jest zbędny, ale na późniejszych etapach nauki musi być jakiś korpus tekstów, które uczeń powinien poznać. Na czym mamy budować naszą kulturową tożsamość? Na głupich serialach i telewizyjnych teleturniejach? Nauka wymaga pewnego wysiłku. Nie kapitulujmy tak łatwo przed trudnymi lekturami. A Sienkiewiczowi można stawiać wiele ciekawych pytań.
Szkolny kanon bez Sienkiewicza? Nie sposób sobie tego wyobrazić. Fakt, że fraza trudna, język archaiczny, przedstawienie historii zakłamane, a sposób opowiadania już nie wywołuje takich zachwytów jak sto lat temu. Ale przecież nie było pisarza w historii polskiej literatury, który by tak wpłynął na naszą wyobraźnię i być może również na naszą mentalność. Tak więc nie ma co utyskiwać, że trudne i niezrozumiałe, tylko próbować się jakoś z tą prozą mierzyć (swoją drogą na Gombrowicza uczniowie też utyskują). Oczywiście niekoniecznie w szkole podstawowej. Na wczesnych etapach edukacji nie powinno być w ogóle żadnego kanonu (ale to się niestety pewnie zmieni, bo rząd ma zakusy, aby taki kanon w podstawówce wprowadzić). Dzieciakom trzeba dawać do czytania ciekawe książki, oswajać ich z różnymi stylami opowiadania, z różnorodnym językiem i w ten sposób przygotowywać ich do odbioru trudniejszych (kanonicznych) tekstów literackich na późniejszych etapach edukacji. I to naprawdę działa, sprawdziłem to ostatnio na swoim dziecku (ma 11 lat). Wysłuchał z zaciekawieniem kilkunastu stron „Ogniem i mieczem”, a sam czyta teraz „W pustyni i w puszczy” (lektura w piątej klasie). Po treningu czytelniczym, który przeszedł, język Sienkiewicza nie jest dla niego przeszkodą nie do sforsowania. Tak więc czytajmy dzieciom na głos w dzieciństwie, a jak się już nauczą czytać – podsuwajmy im ciekawe, inspirujące lektury. Wówczas poradzą sobie i z Sienkiewiczem (i z Gombrowiczem też).