„Liczę, że rychło do polskich szkół wróci przysposobienie wojskowe, bo wiedza o tym, jak bronić ojczyznę, jest nie mniej ważna niż matematyka, historia czy język polski” – powiedział niedawno minister obrony narodowej, a mnie ciarki przeszły po plecach. Nie dlatego, że broni się ojczyzny (dopełniacz); nie jestem znów aż tak wrażliwy na lapsusy językowe polityków. Skąd zatem te ciarki?
„Wojna jest zawsze klęską ludzkości” – powiedziała włoska minister obrony Roberta Pinotti z okazji święta sił zbrojnych tego państwa. (1) Katolikom zaś – i nie tylko im – zacytuję słowa papieża Franciszka: „Przemoc i wojna mówią językiem śmierci, lecz można podążać innymi drogami. Możemy nauczyć się wędrować drogami pokoju” (wytłuszczenie moje, TM). (2)
Rozumiem: państwo musi mieć żołnierzy, a żołnierze muszą umieć walczyć i zabijać. Im sprawniej to robią, tym lepiej, gdyż politycy wynegocjują korzystniejsze warunki pokoju. Pytanie, dla kogo konkretnie korzystniejsze, pozostawię bez odpowiedzi. Interesuje mnie kształtowanie intelektów i charakterów młodych ludzi – a nie kontynuacja polityki państwa prowadzonej innymi środkami, jak określił wojnę Carl von Clausewitz.
Ciarki przeszły mi po plecach na samą myśl o wprowadzeniu do szkół przysposobienia wojskowego pozbawionego refleksji: etycznej, historycznej, psychologicznej… Właściwie jakiejkolwiek. W jakich warunkach można – jeśli można – zabić, okaleczyć, osierocić drugiego człowieka? Kiedy zabicie osoby ludzkiej jest – jeśli jest – moralnie dopuszczalne? Jakie skutki powoduje dla osoby, która zabiła? Dla jej rodziny, społeczeństwa? Dla rodziny i społeczeństwa człowieka, który został zabity?
Dalej: Co musi nam zagrażać, byśmy zdecydowali się na wojnę – nazwijmy ją za św. Tomaszem – sprawiedliwą? Czy ewentualna utrata kawałka terytorium albo groźba zależności gospodarczej to wystarczające powody, by rozpętać zawieruchę, która złamie życie milionom ludzi? (Z ciekawostek historycznych: politykom łamie najrzadziej.) Czy odpowiedź przemocą na przemoc rozwiązuje problemy? A co, jeśli rodzi nowe, znacznie gorsze od poprzednich, jak było po obu wojnach światowych? Co będzie, jeśli przegramy? Zresztą, skąd będziemy mieć pewność, że to nas zaatakowano? Powiedzą nam politycy? W każdym kraju tak powiedzą.
Jan Paweł II przestrzegał przed zbrojną interwencją w Iraku. Nie posłuchano go – i Bliski Wschód płonie do dzisiaj. Czy ta lekcja nie daje do myślenia?
Zdaniem włoskiej minister obrony dzisiejsi żołnierze mają obowiązek „zapobiegać użyciu przemocy jako sposobowi rozwiązywania sporów międzynarodowych”. Takie myślenie uważam za jedno z największych osiągnięć cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Chciałbym – bardzo chciałbym! – byśmy mówili o nim w szkołach.
Ustąpią mi ciarki, jeżeli na przysposobieniu wojskowym będziemy rozmawiali z uczniami o skutkach wojny na dużą skalę (pierwszy prawdopodobny: koniec naszej cywilizacji). Gdy będziemy analizować przeszłość: dlaczego wybuchały konflikty zbrojne? Zastanawiać się, jak szukać pokojowych rozwiązań sporów. Rozważać możliwości oporu bez przemocy.
Swoją drogą, czy ojczyzna „Solidarności” nie jest najlepszym dowodem na potęgę bezbronnych? Komunizm w ZSRR nie upadł w wyniku finezyjnej akcji jednostek specjalnych czy ataku nuklearnego o świcie.
Życzyłbym sobie, by tego rodzaju refleksje pojawiły się na lekcjach przedmiotu, który nazwałem wychowaniem do życia w pokoju.
Tomasz Małkowski
1 Difesa. Pinotti: Militari sono eroi senza sentirsi eroipi
2 Papa Francesco: la guerra è la sconfitta dell’umanità
Obawiam się, Tomku, że ciarki Ci tak szybko nie znikną!
Wręcz przeciwnie – zapowiada się, że mogą być stanem permanentnym :@(
Świadczy o tym postawa rządzących, czego wyrazem może być choćby próba uzasadnienia zmiany celu wystawy w nowym muzeum II wojny światowej: dotychczasowy cel miałby być jedynie „pacyfistyczny”, a dobra zmiana wymaga pokazania (za dr-em Niwińskim) „cech pozytywnych (wojny), takich jak patriotyzm, ofiarność, poświęcenie (.). Wojna to nie tylko fizyczne zniszczenia (.), ale także zmiany postaw ludzkich” .
Mi ciary stają, gdy myślę o oksymoronie „cechy pozytywne wojny”. Obawiam się takiego relatywizowania, choć nie odmawiam prawdziwym bohaterom prawa do szacunku za to, co zrobili.