Postaw na edukację

26.08.2016

Dlaczego politycy lubią historię?

Czyli kłopot z historią „prawdziwą”

Dlaczego politycy lubią historię?

Politycy uwzięli się ostatnio na historię: chcą podnosić jej rangę, prostować, co krzywe, i budzić dumę z narodowej przeszłości. Jako autor podręczników do historii powinienem skakać z radości – tymczasem siedzę, drapię się w głowę i sam nie wiem. Dlaczego?

Mniejsza o dumę z naszej przeszłości, choć politycy o chrześcijańskim poglądzie na świat powinni wiedzieć, że w dziejach każdej grupy ludzi, jak i każdej jednostki, są momenty chwały, ale też chwile upadków; zdarza się nawet, że jedne są mylone z drugimi  (co łatwo dostrzec u sąsiadów).

Gorzej, że politycy – i to wszelakiej maści – nie zawsze mają pojęcie, czym się właściwie nauka o przeszłości zajmuje. „Historia to fakty” – lubią powtarzać. Niewątpliwie: miliardy faktów, a może i więcej. Czy jabłko spadające z jabłoni to fakt historyczny? Owszem, jeśli patrzy na nie Izaak Newton, który zaraz odkryje prawo powszechnego ciążenia. A my wierzymy jego opowieści, choć niektórzy twierdzą, że Newton ją wymyślił.

No i klops. Rzecz w tym, że fakty same w sobie niewiele nam powiedzą. W książce Jezus z Nazaretu. Czego chciał. Kim był – wydanej przez dominikanów, zatem nihil obstat, polecam nie tylko politykom – otóż w książce tej Gerhard Lohfink, jej autor, napisał: Biliony czystych „faktów” mkną chaotycznie przez kosmos. Jeśli nikt ich nie uporządkuje i nie zinterpretuje, będą to tylko śmieci, po prostu odpady informacyjne.

Tu leży pies pogrzebany: nie da się przedstawić wszystkich faktów. Które zatem wybrać, a które pominąć? Według jakiego klucza? W jaką narrację je wpleść? Lohfink dowodzi, że ewangelie – było nie było, fundament kultury zachodniej – są tekstami interpretującymi. Ukazują tylko wybrane wydarzenia, i to wcale nie w kolejności chronologicznej; w dodatku autorzy mieli różne zamysły, stąd rozbieżności w ich relacjach.

Od siebie dodam, że oprócz czterech ewangelii kanonicznych istnieje ponad sto (!) apokryficznych. Kościół je odrzucił; można bez końca dyskutować, czy słusznie. Moje stanowisko? Słusznie, zawierają bowiem rewelacje typu: mały Jezusek uśmierca kolegę, który zepsuł mu zabawę.

Jak widać, „fakty” nie zawsze są faktami. Nasi informatorzy z przeszłości nieraz się mylą albo umyślnie kłamią, my zaś nierzadko źle ich rozumiemy, przypisujemy im naszą mentalność bądź myślimy życzeniowo. Przykładem takiego myślenia jest teza: Polska nigdy nie prowadziła wojen zaborczych. Owszem, prowadziła. Mogę podać stosowne fakty. Choć jeśli odpowiednio je zinterpretujemy…

Dobierając fakty do przyjętego założenia, można udowodnić każdą tezę. W PRL-u podkreślano na przykład „odwieczną wrogość” między Polską a Niemcami. Faktów nie brakowało; czy były one wyssane z palca? Skądże znowu; manipulacja polegała na selekcji prawdziwych informacji. Pomijano te niewygodne, jak choćby wspólne niemiecko-polskie wyprawy przeciw Słowianom połabskim.

Jednak ze znajomości wszystkich dostępnych nam faktów też można wyciągnąć skrajnie różne wnioski. Przykład? Król Stefan Batory bardzo długo miał u nas dobrą prasę; dopiero od jakiegoś czasu historycy podkreślają, że jego plan wielkiej wojny z Turcją był sprzeczny z interesem Polski. Dlaczego zmienili zdanie? Czy odkryli nieznane dotąd informacje? Nie. Inaczej zinterpretowali te, które już znali.

Politycy lubią historię, i to bardzo. Jest to jednak sympatia bez wzajemności: historii dobrze by zrobiło, gdyby lubili ją mniej. A to dlatego, że na ogół  traktują nauczycielkę życia instrumentalnie, szukając w niej uzasadnienia swych poglądów (choć bywają chlubne wyjątki).

Polityk zawsze wie, jak było; historyk nieraz błądzi, zmienia zdanie, przyznaje się do niewiedzy. Gdy polityk trafi na oponenta, uśmiecha się pobłażliwie: niech się pan lepiej douczy. Historyk w takiej sytuacji spiera się, zaperza, bierze tabletki na serce, przekonuje do swych racji żonę, lekarza i obcych ludzi w pociągu – jednak uczciwie przedstawia argumenty przeciwnika.

Nie obwiniam polityków – taka już specyfika ich, powiedzmy, zawodu. Tylko, na miłość boską, niech nam nie mówią, czym jest historia ani jak jej uczyć. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

Tomasz Małkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Halina pisze:

    Niestety, jeden z problemów polega na tym, że i historycy dają się wciągnąć w zabawę…. Niejedna propagandowa wizja dziejów ma swoich propagatorów w osobach profesorów historii.