Miałem zacząć od biadolenia, jak to się u nas mało czyta książek… Statystyki są przecież bezlitosne. W 2015 roku zaledwie 37% Polaków w wieku powyżej 15 lat przeczytało przynajmniej jedną książkę. To bardzo mało, prawie najmniej w Europie. Wiadomo, że nie da się wszystkiego z wszystkim porównać, ale nasze 37% w stosunku do czeskich 80% wygląda mizernie.
Już zaczynałem to biadolenie, gdy w najnowszym raporcie Biblioteki Narodowej przeczytałem, że w 2016 roku nie było gorzej, że utrzymaliśmy wynik 37% czytających przynajmniej jedną książkę rocznie. Postanowiłem więc nie narzekać, tylko zachwycić się tym wynikiem! Bo też niełatwo było go osiągnąć.
Mówi się (na przykład IBE tak mówi w swoim raporcie na temat czytelnictwa dzieci i młodzieży[1]), że jednym z najważniejszych czynników wpływających na zamiłowania czytelnicze młodych ludzi jest przykład płynący od rodziców. Jeśli oni czytają – będą czytać też ich dzieci. Jeśli nie czytają – dzieci czytać nie będą. Pewnym próbnikiem tego, czy dzieci mają szansę wynieść dobre wzorce z domu, jest zbadanie zasobności rodzinnej biblioteki. Okazuje się, że największy odsetek rodzin uczniów szkół podstawowych, bo aż 40%, ma w domu bibliotekę o małych zasobach (poniżej 50 książek), 34% posiada średnio zasobną bibliotekę (między 50 a 200), a 13% – bogaty księgozbiór liczący powyżej 200 woluminów. Raport nie tłumaczy braku w tym zestawieniu 13%. Może to brak odpowiedzi respondentów, a może kolejna kategoria – brak choćby jednej książki w domu?
Nie lubię takich ostrych kategoryzacji – małe zasoby, średnie zasoby, bogate zasoby. To przecież umowne. Ze swojego dzieciństwa pamiętam tylko jedną książkę w moim domu – poradnik dobrej gospodyni, który czytała moja mama. Księga była gruba i nie miała już okładki, więc nie znam jej dokładnego tytułu, ale był to zbiór wszelkich porad dla gospodyni wiejskiej, która, jak wiadomo, powinna znać się na wszystkim – od smacznego gotowania, przez instrukcje dotyczące terminów siewu zbóż i teksty piosenek ludowych, aż po rady, jak wywabić plamę na świątecznym ubraniu.
Jednak mimo umowności takiego podziału coś w tym musi być, bo okazuje się, że najuboższe biblioteki znajdują się w domach wiejskich, w rodzinach rolniczych z najniższym wykształceniem. Do tego dochodzi czynnik dziedziczności zastanego modelu życia. Młodzież wiejska posiada statystycznie najmniejsze zasoby książek własnych (kupowanych albo otrzymywanych na swój użytek) – zasoby powyżej 30 egzemplarzy są tu trzykrotnie rzadsze niż u dzieci z dużych miast. Zatem tendencja do nieposiadania książek jest dziedziczna. Jak więc czytelnictwo w tych domach miałoby rosnąć? Raczej musi spadać.
Tradycje i wzorce rodzinne to najważniejszy czynnik kształtujący kulturalne postawy młodego człowieka, ale nie jedyny. Dawno temu socjolog kultury Antonina Kłoskowska wyróżniła trzy zasadnicze układy kultury – oprócz rodziny także instytucje i media.
Instytucje to przede wszystkim szkoła (wcześniej przedszkole), ale też kościół, dom kultury (i wszystkie sekcje, które się tam znajdują), drużyna harcerska, klub sportowy itp. Ze wszystkich tych instytucji to szkoła ma największy wpływ na kształtowanie postaw czytelniczych. A szkoda, bo najbardziej z nich wszystkich kojarzy się z przymusem. Być może inne, mniej formalne instytucje mogłyby zdziałać więcej, ale raczej nie zajmują się promocją książek. Tymczasem dobry przykład płynący od trenera piłki nożnej mógłby pokazać młodym adeptom główkowania, że może się ono odbywać na różne sposoby.
Szkoła – co można wywnioskować z badania IBE – nie naprawia postawy czytelniczej młodych ludzi, a wręcz niszczy pozytywne nastawienie uczniów do książki. Oczywiście nie jest to zdanie twórców raportu i z pewnością może budzić kontrowersje, ale przecież nie mówię tego ze złośliwości i bezpodstawnie. Mam na to liczby – i to w podziale na chłopców i dziewczynki.
Okazuje się, że niezależnie od płci czytanie książek nie jest najbardziej ulubioną czynnością dzieci w wieku szkolnym. Dziewczynki wolą od czytania oglądanie telewizji, słuchanie muzyki i korzystanie z komputera (i internetu), chłopcy dodatkowo przedkładają nad książki gry komputerowe. Ale to akurat nie powinno dziwić. Media to silny magnes.
Do myślenia powinno dać następujące porównanie:
Czytanie książek, jako ulubioną czynność, wskazuje 28% 12-letnich dziewczynek i tylko 18% dziewczynek w wieku 15 lat. Wśród chłopców spadek jest mniejszy, ale wcale nie bardziej optymistyczny – po książkę chętnie sięga 16% 12-latków i 12% 15-latków.
Daje to nieco ponad 3 punkty procentowe spadku czytelnictwa rocznie u dziewczynek i nieco ponad 1,5 punktu procentowego spadku wśród chłopców. Teoretycznie więc (uwielbiam plastyczność statystyk!) skłonności czytelnicze dziewcząt powinny ustać w wieku około 20–21 lat, a chłopców około 25 roku życia. Na szczęście, zanim to nastąpi, uczniowie kończą szkołę i spadek czytelnictwa nie dochodzi do całkowitego zera. Dlatego najprawdopodobniej aż 37% Polaków po 15 roku życia nadal sięga po przynajmniej jedną książkę w roku!
Całe te obliczenia to oczywiście żart – tyle że nieśmieszny. Podobnie jak moje „zachwyty” nad odsetkiem Polaków czytających jedną książkę rocznie. Tak samo mało zabawne są regulacje powodujące, że nauczyciele języka polskiego są zmuszeni do pielęgnowania nawyków czytelniczych młodzieży, mając do dyspozycji narzędzia w postaci lektur napisanych 100 lub 200 lat temu za pomocą archaicznego języka i opowiadających o problemach, które dla młodego człowieka nie istnieją. To tak, jakby dać urzędnikowi do ręki glinianą tabliczkę i rylec, a następnie kazać mu w ten sposób zapisywać treści ustaw (mimo że na biurku stoi komputer) i oczekiwać, że to polubi i będzie tak pisał także po godzinach.
Zostają media – jako trzeci układ kultury mający wpływ na kształtowanie postaw. I tu powinienem tylko machnąć ręką, ale ponieważ tego gestu nie widać w napisanym tekście, to zapytam po prostu szanownego czytelnika, czy widział kiedyś, aby któryś z telewizyjnych idoli wykonał jakiś, choćby najmniejszy, gest promujący czytelnictwo? Czy na przykład scenarzysta wsunął kiedykolwiek do rąk postaci kreowanej przez znanego aktora w serialu otwartą książkę? Czy tematem jakiegokolwiek życiowego dialogu w tym serialu była literatura? Czy może któryś z bohaterów wypowiedział jakąś opinię o ostatnio przeczytanej książce? A czujny kamerzysta przyłapał którąś z pięknych celebrytek czytających Wojnę i pokój podczas antraktu w jednym z programów typu „jak oni pięknie tańczą?”. A może zdarzyło się komuś zobaczyć zdjęcia jakiegoś piłkarza z książką w ręku albo przeczytać w wywiadzie z nim, że owszem lubi przed meczem pograć w gry komputerowe, ale jednak najlepiej się koncentruje przy Panu Tadeuszu? Bo ja nie widziałem. Chociaż słyszałem o jednym wyjątku:
„Gdy Otylia Jędrzejczak u szczytu swej popularności powiedziała, że czyta Oskara i panią Różę, wydawnictwo nie nadążało z dodrukami”. [2]
Brawo, pani Otylio.
Gdybyśmy chcieli jako społeczeństwo zadbać o poziom czytelnictwa w Polsce (ale z drugiej strony dlaczego mielibyśmy chcieć, przecież jest nas, czytających jedną książkę rocznie, mniejszość), powinniśmy poszukać takich właśnie inspiratorów – niestandardowych, przełamujących stereotyp, wyciągających kulturę z szuwarów modowego tabu. Tylko do tego, żebyśmy jako społeczeństwo chcieli o cokolwiek zadbać, potrzebna jest jakaś zachęta z góry. Choćby taka jak zrobienie pierwszego kroku. I uwaga! To musi być krok do przodu, a nie w tył. A wpisanie do kanonu lektur obowiązkowych dzieł fascynujących naszych szacownych przodków jest niestety krokiem (albo spacerem) w tył.
dr Ryszard Bieńkowski
[1] Czytelnictwo dzieci i młodzieży
[2] Milena Rachid Chehab, Dramatyczne wyniki badań czytelnictwa